Wena nie sługa, jak wszyscy wiedzą, a ta moja w dodatku jest wyjątkowo kapryśna...
No dobra. Po prostu mam lenia jak cholera, który średnio chce mnie opuścić ;___; No ALE mam wytłumaczenie! Zacząłem technikum i nie mam czasu na oddychanie, a co dopiero na pisanie.
Mniejsza o to. Zapraszam do czytania świeżego one-shota, który jest naładowany emocjami jak... Jak coś co jest czymś naładowane ;_____;
Sayonara
Ponoć pożegnania są najsmutniejszym
momentem znajomości. Tak przynajmniej słyszałem.
Mimo tego, że był środek lata, na
dworze było szaro i ponuro, zupełnie jakby cały świat pogrążył
się w smutku. Wiał chłodny wiatr, a ja stałem pod parasolem, co
jakiś czas drżąc z zimna. Bluza z długim rękawem nie była
odpowiednia na taki dzień, ale nie zwracałem zbytniej uwagi na
temperaturę. Mrużąc oczy wypatrywałem znajomej sylwetki, którą
tego dnia miałem pożegnać. Wśród huczących powiewów
wiatru usłyszałem stukanie butów o chodnik i wiedziałem,
kto idzie, a raczej biegnie w moim kierunku. Odwróciłem się
w stronę źródła dźwięku, nawet nie bawiąc się w
przywoływanie uśmiechu na twarz. Ułamek sekundy później
poczułem dobrze znany mi ciężar na mojej szyi. Z cichym
westchnieniem objąłem osobę, która mnie przytulała i
wtuliłem twarz w jej przydługie włosy. Odkąd pamiętam ich zapach
mnie uspokajał, był taki znajomy... Nie chciałem, żeby
kiedykolwiek odebrano mi ten delikatny, migdałowy akcent w
turkusowych kosmykach.
- Aruki... - wymamrotałem, czując,
jak dłonie chłopaka zaciskają się na mojej bluzie. Wiedziałem,
że on też nie chce się rozstawać. Że on też nie dopuszcza do
siebie myśli, że... To już koniec.
Delikatnie pogładziłem go po plecach,
osłaniając od wiatru i unosząc parasol nad jego głowę, żeby nie
zmókł. Deszcz nadal delikatnie siąpił, wywołując wokół
nieprzyjemnie depresyjną atmosferę. A może tak tylko mi się
wydawało... Jeszcze chwilę trzymałem chłopaka w uścisku,
delikatnie kołysząc się z boku na bok, aż wreszcie przyszedł
czas, żeby go wypuścić.
- Tsukichi, ja nie chcę się żegnać!
- zawołał, patrząc mi prosto w oczy. Widziałem, że wokół
jego błękitnych tęczówek lśniły łzy, a jego głos był
nieco wyższy niż zwykle. Chłopak objął się ramionami i zacisnął
usta, które niebezpiecznie zadrżały – Nie chcę się
rozstawać! - krzyknął zduszonym głosem, oddychając gwałtownie.
Wyciągnąłem rękę i delikatnie
pogładziłem go po policzku, po czym przeniosłem się na jego
grzywkę, którą potargałem mu tak, jak robiłem to zwykle.
Może i był te trzy centymetry wyższy ode mnie, ale był też
młodszy o rok i mniej dojrzały.
- Aru, jednak nadal jesteś dzieciakiem
– powiedziałem, uśmiechając się do niego promiennie. Musiałem
nadrobić miną za nas oboje, żeby przypadkiem nie zaczął płakać.
Nie chciałem już więcej widzieć u niego łez, zwłaszcza
wywołanych przeze mnie.
Chłopak kilkakrotnie zamrugał, a łzy
z jego oczu zniknęły tak nagle, jak się pojawiły. Westchnął
ciężko, spuszczając głowę i wciskając ręce do swoich kieszeni.
Wyglądał na tak przybitego, że aż robiło się go żal... Pewnie
sam nie wyglądałem lepiej.
- Nie znoszę tego twojego wyrazu
twarzy... - wymamrotał, ruszając w nieznanym sobie kierunku.
Odruchowo podążyłem za nim, chcąc dotrzymać mu kroku.
- Którego? - spytałem szczerze
zdziwiony tą nagłą zmianą tematu. No ale po Arukim można
wszystkiego się spodziewać.
- Tego, gdy uśmiechasz się jakbyś
miał zamiar płakać – powiedział z wyrzutem, zatrzymując się i
patrząc mi prosto w oczy. Widziałem, że cierpi z tego powodu, ale
on, w przeciwieństwie do mnie nie miał zamiaru tego ukrywać. On
nie był tchórzem.
Westchnąłem cicho i odwróciłem
wzrok. Ten dzieciak znał mnie zbyt dobrze... Nie chciałem patrzeć
mu w oczy, bo wiedziałem, że wszystko z nich wyczyta. Był jedyną
osobą, która to potrafiła...
Usłyszałem, że mamrocze pod nosem
coś niezrozumiałego, a po chwili poczułem, że przysunął się
bliżej mnie, żeby bardziej schować się pod parasolem.
Na ulicach nie było praktycznie nikogo
oprócz naszej dwójki. Był poniedziałkowy wieczór,
w dodatku w wakacje i padał deszcz, więc ludzie woleli siedzieć w
ciepłych domach niż spacerować, a później narzekać na
choroby.
Zauważyłem, że niebieskowłosy wyjął
ręce z kieszeni i szedł przed siebie wbijając wzrok w ziemię. Pod
wpływem impulsu chwyciłem jego lewą dłoń, splatając ze sobą
nasze palce. Chłopak od razu zacisnął rękę i spojrzał na mnie
kątem oka. Miałem nadzieję, że ten gest poprawi mu humor, ale on
uśmiechnął się tak, że miałem ochotę wybuchnąć gorzkim
płaczem.
- Za równy tydzień... Miną
cztery miesiące... - powiedział cicho, a ja od razu zrozumiałem o
co mu chodzi.
Miał na myśli dzień, w którym
zaczęliśmy się spotykać jako para, nie jako przyjaciele.
Pamiętałem to doskonale... To on wyznał mi uczucia. Chociaż jest
rok młodszy, jest o wiele bardziej otwarty, albo to po prostu ja
jestem tchórzem. Pokochałem go w dniu, w którym
pierwszy raz zamieniłem z nim słowo, ale nie zamierzałem nigdy mu
tego powiedzieć... Nie mam pojęcia, czego się bałem. Odrzucenia?
Wyśmiania? Możliwe... Mój umysł zawsze tworzył
najczarniejsze scenariusze wszystkiemu, co mogło mnie spotkać.
Dlatego nie muszę wyjaśniać, jak
zaskoczyło mnie to, gdy pewnego dnia, na zwykłym, przyjacielskim
wyjściu do miasta wyznał mi, co czuje.
Pamiętam, że trochę się
posprzeczaliśmy. Wtedy myślałem sobie, że nie mam prawa być o
niego zazdrosnym, ale zachowuję się jak natrętna panienka, więc
zacisnąłem zęby i już chciałem powiedzieć, że lepiej wrócę
do domu, ale nie pozwolił mi dokończyć. Złapał mnie za
nadgarstek i po prostu spojrzał w oczy, a ja, zbyt zaślepiony
złością na samego siebie, niczego nie zauważyłem.
„Martwię się o ciebie, Tsukichi.
Dziwnie się dzisiaj zachowujesz...”. Tak właśnie powiedział,
wwiercając się we mnie tym błękitnym spojrzeniem, które
kochałem już od dawna.
„Nic mi nie jest, po prostu mnie
zostaw!” odpowiedziałem, wyrywając mu się „Nie masz się o co
martwić, wracaj do nich!” zawołałem, wskazując na jego
znajomych. Czułem tą głupią bezsilność, która
towarzyszyła mi od dnia, w którym zdałem sobie sprawę z
moich uczuć. Bezsilność, która nie pozwala na wykonanie
żadnego ruchu, byleby tylko nie zniszczyć tego, co jest między
nami. Nie chciałem, żeby nasza przyjaźń się rozpadła.
„Jak można się nie martwić o
osobę, którą się kocha?!” zawołał, łapiąc mnie za
ramiona i patrząc mi w oczy, które nagle rozszerzyły się ze
zdziwienia. „Kocham cię, do cholery!”
Po tych słowach wróciłem z nim
do grupki niedaleko nas, potulnie jak baranek. Cały dzień czułem
się, jakbym śnił i zaraz miał się obudzić, więc nie dałem mu
jednoznacznej odpowiedzi. Dwa dni później zaczęliśmy ze
sobą chodzić.
Z zamyślenia wyrwał mnie jego lekko
zasmucony głos.
- Tsuki? Słyszysz, co mówię? -
spytał, przystając na chwilę w miejscu. Zauważyłem, ze w jego
oczach wymalował się ból. Już dosyć przykrości mu
sprawiłem swoją decyzją... Nie chciałem sprawiać jej więcej.
Zamiast odpowiedzi pogładziłem go po
policzku, przy okazji odgarniając mu z twarzy kosmyki turkusowej
grzywki. Wspiąłem się na palce i delikatnie musnąłem jego usta
swoimi, przymykając oczy i smakując jego delikatnych warg.
Poczułem, że chłopak odpowiedział na to delikatnym ruchem ust,
ale odsunąłem się od niego i znowu spojrzałem mu w oczy. Mój
niezbyt określony kolor tęczówek spotkał się z jego
czystym błękitem, a ja zauważyłem, że policzki młodszego oblały
się delikatnym rumieńcem.
- Chodźmy na spacer – powiedziałem,
pewniej chwytając jego dłoń i ruszając przed siebie. Skoro to
nasz ostatni wspólny dzień tutaj, chciałem odwiedzić
wszystkie miejsca, które miały jakieś znaczenie. Chociaż
nie było ich wiele, a właściwie prawie wcale, chciałem je
odwiedzić właśnie z nim. Z chłopakiem, którego kochałem
całym swoim sercem i dla którego byłem zdolny do
wszystkiego.
- Tsuki... Patelnia – zaśmiał się,
wskazując na baner reklamowy, zawieszony na pobliskim płocie. Ktoś
pomysłowy namalował na nim markerem dosyć... Ciekawą postać, a
mianowicie dwa okręgi jako oczy i szeroki uśmiech. Niby nic
wyróżniającego się z tłumu, ale dla dopełnienia obrazu
postać miała na głowie niezbyt foremny prostokąt. W jednym z dni,
w których nasza znajomość dopiero się rozpoczęła,
zauważyliśmy to, gdy Aruki odprowadzał mnie do domu.
Zastanawialiśmy się, co ten ludek ma na głowie, a wersji było
bardzo dużo, między innymi taka, że był u fryzjerki, a ona
obcięła go tak krótko, że jego włosy wyglądają jak
prostokąt i jest tym tak załamany, że aż się uśmiecha. Ale mimo
wszystko nasze serca zdobyło stwierdzenie, że ta postać wraca ze
sklepu i jest zadowolona z zakupu nowej, uniwersalnej patelni, którą
niesie na głowie.
Z delikatnym uśmiechem wypuściłem
jego dłoń i podszedłem do płotu, po czym delikatnie przejechałem
opuszkami palców po rysunku, uśmiechając się z czułością.
- Będzie mi cię brakowało... -
mruknąłem, jakbym zwracał się do żywej osoby. Aru widząc moje
zachowanie zaśmiał się cicho i wyciągnął do mnie rękę.
- Chodź, pójdziemy do szkoły...
O ile ktoś tam będzie – westchnął, a ja ponownie splotłem ze
sobą nasze palce. Szliśmy w milczeniu, które nigdy nam nie
ciążyło. Kiedyś nawet powiedziałem Arukiemu, że przyjemnie się
z nim milczy, co on oczywiście skomentował słowami, że jestem
głupkiem. Uśmiechnąłem się do wspomnień, znowu na chwilę
zamyślając. Mój wzrok mimowolnie skierował się na niebo,
które stawało się coraz ciemniejsze... A jeszcze niedawno o
tej porze było zupełnie jasno. Cicho wzdychając obserwowałem
piękny zachód słońca, a raczej jego końcówkę.
Ostatnie pomarańczowe promienie głaskały ziemię bardzo
delikatnie, sprawiając wrażenie czułego pożegnania dwojga
kochanków. Delikatnie przygryzłem dolną wargę, przywracając
się do porządku. Lepiej o tym teraz nie myśleć... W końcu
wystarczy mi to, że właśnie żegnam ukochaną osobę.
Prawdopodobnie już na zawsze.
Swoją drogą nigdy nie lubiłem
zachodów słońca. Kojarzyły mi się z końcem, ze
śmiercią... Nie rozumiałem tego, że zakochani ludzie uznawali je
za romantyczne. Ja osobiście o wiele bardziej wolałem wschody
słońca... Przypominały początek czegoś nowego i napawały mnie
radością.
Chwilę później staliśmy przed
dużym wejściem do poszarzałego budynku gimnazjum, które
ukończyłem w tym roku. Nie chciałem rozstawać się z tym
miejscem, chociaż może bardziej zależało mi na ludziach. Nigdy
specjalnie nie przepadałem za tą szkołą, za nauczycielami ani za
uczniami... Doceniłem to dopiero, gdy wszystko się skończyło, a
ja nie mogłem wejść na teren szkoły jako uczeń. Poczułem dziwne
ukłucie w sercu, gdy pomyślałem, że całe moje dotychczasowe
życie właśnie się kończy. Zachodzi, zupełnie jak słońce. To
już kilka ostatnich chwil.
Odwróciłem głowę, nie mając
zamiaru pokazać Arukiemu, jak łzy zalśniły w moich oczach.
- Chodźmy na boisko... - powiedziałem
lekko drżącym głosem. Chłopak bez słowa złapał mnie za rękę
i poprowadził w miejsce, w którym często przesiadywałem.
Czasami czułem się, jakbym był niewidomy, a on miałby być moim
przewodnikiem, który wskazuje mi drogę... Właściwie można
powiedzieć, że pomału się od niego uzależniłem. Nie potrafiłem
wytrzymać dwóch dni bez widzenia się z nim.
Kochałem go. Najbardziej na świecie.
A teraz miałem go opuścić.
Nie mogłem sobie nawet wyobrazić
życia bez niego.
Chłopak zaczął bawić się na
sprzęcie do ćwiczeń, kręcąc na jednej maszynie jak na karuzeli.
Robił to zawsze, odkąd tylko pamiętam... Nigdy nie ćwiczył
normalnie, więc czemu tym razem miało być inaczej?
Odszedłem kawałek od niego,
słuchając, jak o czymś opowiada. Delikatnie pogładziłem oparcie
ławki, na którym zawsze siedziałem, nieważne, czy na dole
było miejsce czy nie. Nauczyciel od wychowania fizycznego zawsze
narzekał, że się obijam, będę gruby i jak spadnę to skręcę
sobie kark, ale jak do tej pory nic z jego czarnych scenariuszy się
nie sprawdziło.
Co jakiś czas przytakiwałem Aru,
chcąc pokazać że go słucham, bo rzeczywiście słuchałem. Byłem
tylko... Odrobinę zamyślony. Przypominałem sobie wszystkie chwile,
które już nigdy nie będą mogły wrócić... Te z
Arukim, te bez niego, te z innymi i te samotne. Każda chwila była
tak odległa, a ja mogłem jedynie marzyć, by się powtórzyła.
Najchętniej cofnąłbym czas...
- Chciałbym, żeby znowu był
dwudziesty siódmy czerwca – powiedział niebieskowłosy,
zupełnie jakby czytał mi w myślach. Nieco zaskoczony skierowałem
na niego swój wzrok, delikatnie przechylając głowę – Żeby
te wakacje mogły minąć jeszcze raz... - wymamrotał, spuszczając
wzrok. Mimo że dopiero zaczął się sierpień dla nas obojga
wakacje już się skończyły. Mieliśmy się rozstać na ich
resztę... A raczej tak chciałem myśleć.
- Ciekawe, co będzie za rok
dwudziestego siódmego czerwca... - odpowiedziałem,
odgarniając kosmyk swoich czarnych włosów za ucho – Jak to
będzie... Z kim będę wracał do domu po oddaniu świadectw –
westchnąłem, siadając na mokrej od deszczu ławce i opierając
ręce na kolanach, a na splecionych dłoniach opierając podbródek.
Spojrzałem prosto na Aru, który zrobił minę mówiącą
„ze mną”, ale speszony własnymi myślami szybko odwrócił
wzrok. Zaśmiałem się cicho, odprężając delikatnie. Jego
dziecinność poprawiała mi humor nawet w najgorszych sytuacjach.
- Chciałbym, żebyś był w moim
wieku... - powiedział cicho, ale ja wszystko usłyszałem.
- Wiem... Ja też bym chciał. Czasem
żałuję, że tak się spieszyłem na świat i urodziłem się
jeszcze w grudniu, zamiast czekać do stycznia – westchnąłem,
przymykając oczy – Mogłem też nie zdać.
- No właśnie! Czemu zdałeś,
idioto?! - zawołał oburzony chłopak, zeskakując z maszyny do
ćwiczeń i podchodząc do mnie. Wyraźnie widziałem, że w jego
oczach znowu lśnią łzy.
- Przepraszam, Aru... Musiałem –
wstałem i poczochrałem mu grzywkę. Skrzywił się lekko, jak
zwykle, gdy to robiłem.
- Nie przepraszaj za coś takiego –
westchnął, pesząc się odrobinę – To egoistyczne, że mam ci za
złe, że zaliczyłeś klasę. Powinienem się cieszyć... - mruknął,
bawiąc się guzikiem u swojej koszuli. Widać było, że nie miał
nawet zamiaru cieszyć się z tego, że nie wyląduję z nim w jednej
klasie. Zwłaszcza, że teraz miałem wyjechać do internatu na całe
trzy lata... A raczej chciał tak myśleć.
- Aru... Ściemnia się. Chodźmy już,
odprowadzę cię – powiedziałem, łapiąc go za rękę. Chciałem,
żeby nasze pożegnanie było szczęśliwe... Jak dobre zakończenie
pięknej historii, warte zapamiętania. Nie chciałem niepotrzebnych
łez.
W milczeniu przemierzaliśmy tą dobrze
znaną nam, wyuczoną na pamięć drogę. Nie mam pojęcia, jak wiele
razy odprowadzałem go pod samą furtkę tylko dla przyjemności
spędzenia z nim kilku chwil. Uwielbiałem przebywać w jego
towarzystwie. Na dworze było już całkiem ciemno, a na niebie
jasnym blaskiem świecił księżyc, wyglądający, jakby ktoś
przeciął go na dwie równe połówki. Wokół nas
zaczęła pojawiać się mgła, nieco przysłaniająca widoczność.
Nie chciałem, żeby to się tak skończyło... Ale nic nie mogłem
na to poradzić. Spoglądałem w niebo, nie mając zbytnio pojęcia,
czego w nim wypatruję. Nie zauważyłem nawet, kiedy doszliśmy pod
jego dom.
- Aruki... - zacząłem, ale przerwało
mi jego spojrzenie. Pełne bólu, żalu i... Złości?
- Jeszcze chwilę. Popatrzmy w niebo...
jak kiedyś – powiedział, od razu kierując spojrzenie w granatową
toń, gdzieniegdzie usianą białymi plamkami. Odrobinę mocniej
ścisnąłem jego dłoń i spojrzałem w tym samym kierunku.
Lubiliśmy to robić. Pamiętam, że
często obserwowaliśmy gwiazdy, czekając, aż jakaś spadnie i
będziemy mogli pomyśleć życzenie... Właściwie to był pomysł
Aru, zawsze był taki... Beztroski.
- O, patrz, Tsuki! - z zamyślenia
wyrwał mnie jego podekscytowany głos – Szybko, szybko! Spadła,
pomyśl życzenie! - zawołał i od razu zacisnął oczy, a jego
twarz przybrała wyraz ogromnego skupienia. Nie myśląc wiele
spojrzałem w niebo i zrobiłem to samo.
„Chciałbym, żeby Aruki był
szczęśliwy”
Otworzyłem oczy i zauważyłem, że
chłopak obok mnie uśmiecha się delikatnie, spoglądając w
gwiazdy. Nie mam pojęcia, czego sobie życzył, ale wiedziałem, że
nigdy mi tego nie zdradzi, bo może zapeszyć.
Już otwierałem usta, żeby coś
powiedzieć, kiedy wśród gęstych, deszczowych chmur
zauważyłem jak coś szybko leci w dół.
- Aru, widziałeś? Jeszcze jedna! -
zawołałem, wskazując na niebo ruchem głosy. Chłopak ze smutkiem
pokręcił głową.
- Nie... Jest twoja, ja nie mogę
pomyśleć życzenia, więc ty to zrób – powiedział i
uśmiechnął się szeroko, wpatrując we mnie. Niepewnie zamknąłem
oczy, nie mając pojęcia, czego jeszcze mogę sobie życzyć.
„Chciałbym... Chciałbym jeszcze
kiedyś zobaczyć się z Aru”
Przełknąłem ślinę i spojrzałem na
niego kątem oka. Miałem wrażenie, że utonę w głębokim
błękicie jego smutnych oczu...
- Tsuki... Spotkamy się jeszcze
kiedyś? - spytał, drżącym głosem. Nie wiedziałem, czy zadrżał
od smutku, czy od zimna. Wiatr wiał bardziej, a deszcz z nieba
popadywał coraz intensywniejszymi strużkami.
- Spotkamy – zapewniłem, ściskając
jego dłoń. Chciałem w to wierzyć, on też chciał... Ale oboje
wiedzieliśmy, że to raczej niemożliwe.
- Obiecujesz? - spytał, wyginając
usta w podkówkę.
- Obiecuję – odpowiedziałem,
opierając swoje czoło o jego czoło. Mimo wszystko nadal czułem na
sobie jego wzrok.
- Na mały paluszek? - spytał, a mnie
jak zwykle rozczuliła jego dziecinność. Bez słowa wyciągnąłem
do niego swój mały palec i podpisałem nierozerwalną umowę,
ważniejszą niż pakt z diabłem. Deszcz padał już gęsto, coraz
bardziej nas mocząc, ale żadnemu z nas nie spieszyło się do
otwierania parasola. Czekałem teraz na rzecz, która musiała
mieć miejsce.
- A na duży? - spytał, wyciągając
do mnie kciuk. Uśmiechnąłem się i zrobiłem to samo co z małym
paluszkiem. Według Arukiego przysięga na mały palec jest nie do
złamania, ale ta na duży ma większą moc. To była tylko i
wyłącznie nasza przysięga, niczyja inna.
Deszcz zamazywał nam widoczność,
spadając tuż przed oczami. Nagle poczułem dłoń niebieskowłosego
na moim policzku. Spojrzałem na jego twarz i nie byłem w stanie
powiedzieć, czy krople, które po niej spływały, to łzy czy
deszcz.
- Tsuki... Kocham cię... - wyszeptał,
zbliżając się do mojej twarzy. Nie czekając na odpowiedź
delikatnie pocałował mnie w usta, a ja czule odwzajemniłem jego
pieszczotę. Nasz ostatni pocałunek... Czułem w nim ten
nieszczęśliwy smak rozstania, niosący ze sobą gorycz i odrobinę
słodyczy. Nie mogłem się pozbyć tego żałosnego uczucia...
Objąłem go mocno i przytuliłem do siebie, opierając głowę na
jego ramieniu. Był wyższy o trzy centymetry, więc miałem idealne
oparcie.
- Ja ciebie też, Aru... - mruknąłem
mu do ucha, drżąc lekko. Deszcz padał coraz bardziej, a nasze
ubrania były doszczętnie przemoczone. Nagle, jedna po drugiej,
stanęły mi przed oczami wszystkie nasze wspólne chwile...
Nie mogłem uwierzyć, ze to już koniec. Taki... Nieszczęsny.
Wszystkie wspólnie spędzone minuty przewijały się w mojej
głowie, a ja przeżywałem je po raz drugi. Poczułem, jak chłopak
zaciska ręce na mojej koszuli i delikatnie się trzęsie.
Płakał.
Nie mogąc tego znieść zacisnąłem
oczy, przyciągając go do siebie jeszcze bardziej. Nie zauważyłem
nawet, kiedy z moich oczu zaczęły wypływać łzy. Staliśmy tak
chwilę, złączeni ze sobą w ciasnym uścisku, aż nie poczuliśmy,
że już czas się rozstać.
- Tsukichi... - powiedział Aru,
ocierając łzy z policzka. Ich miejsce szybko zajęły nowe, ale
chłopak chyba tego nie zauważył – Nie zapomnij o mnie... Wróć
tutaj – poprosił szeptem, a jego usta zadrżały, rozciągnięte w
sztucznym uśmiechu – Chcę... Obejrzeć z tobą wschód
słońca...
- Wrócę, obiecuję –
powiedziałem, gładząc go po głowie. Oglądanie wschodu słońca,
jako symbol czegoś, co się zaczyna... Dzisiaj widzieliśmy zachód.
Gdy spojrzał na mnie oczami pełnymi bólu, założyłem mu
jeden kosmyk jego mokrych, turkusowych włosów za ucho.
- Przysięgasz? - spytał szeptem,
nadal patrząc w moje oczy, których tęczówki były
nieokreślonego koloru.
- Przysięgam – odpowiedziałem
spokojnie, uśmiechając się do niego. Po moich dawnych łzach nie
było ani śladu. Oboje wierzyliśmy, że dotrzymam obietnicy.
A raczej chcieliśmy w to wierzyć.
Ponoć pożegnania są najboleśniejszym
momentem każdego związku. Przekonałem się o tym na własnej
skórze, żegnając się z moim ukochanym Arukim. Nigdy nie
chciałem go zostawiać, ale to była jedyna słuszna decyzja, którą
mogłem podjąć. Obiecałem, że jeszcze kiedyś wrócę...
Ale wiedziałem, że to nie jest prawda. Miałem wyjechać na ponad
trzy lata. W tym czasie Aru pewnie się zmieni, znajdzie kogoś, kto
zastąpi mu moje miejsce... Nie będę mu już potrzebny. Zapomni o
mnie, będzie żył nowym życiem...
Zdecydowanie, pożegnania są
najboleśniejszym momentem związku. Zwłaszcza, gdy żegnasz się
już na zawsze.