poniedziałek, 20 października 2014

Sayonara

A zatem witam ponownie.
Wena nie sługa, jak wszyscy wiedzą, a ta moja w dodatku jest wyjątkowo kapryśna...
No dobra. Po prostu mam lenia jak cholera, który średnio chce mnie opuścić ;___; No ALE mam wytłumaczenie! Zacząłem technikum i nie mam czasu na oddychanie, a co dopiero na pisanie.
Mniejsza o to. Zapraszam do czytania świeżego one-shota, który jest naładowany emocjami jak... Jak coś co jest czymś naładowane ;_____;

Sayonara


Ponoć pożegnania są najsmutniejszym momentem znajomości. Tak przynajmniej słyszałem.
Mimo tego, że był środek lata, na dworze było szaro i ponuro, zupełnie jakby cały świat pogrążył się w smutku. Wiał chłodny wiatr, a ja stałem pod parasolem, co jakiś czas drżąc z zimna. Bluza z długim rękawem nie była odpowiednia na taki dzień, ale nie zwracałem zbytniej uwagi na temperaturę. Mrużąc oczy wypatrywałem znajomej sylwetki, którą tego dnia miałem pożegnać. Wśród huczących powiewów wiatru usłyszałem stukanie butów o chodnik i wiedziałem, kto idzie, a raczej biegnie w moim kierunku. Odwróciłem się w stronę źródła dźwięku, nawet nie bawiąc się w przywoływanie uśmiechu na twarz. Ułamek sekundy później poczułem dobrze znany mi ciężar na mojej szyi. Z cichym westchnieniem objąłem osobę, która mnie przytulała i wtuliłem twarz w jej przydługie włosy. Odkąd pamiętam ich zapach mnie uspokajał, był taki znajomy... Nie chciałem, żeby kiedykolwiek odebrano mi ten delikatny, migdałowy akcent w turkusowych kosmykach.
- Aruki... - wymamrotałem, czując, jak dłonie chłopaka zaciskają się na mojej bluzie. Wiedziałem, że on też nie chce się rozstawać. Że on też nie dopuszcza do siebie myśli, że... To już koniec.
Delikatnie pogładziłem go po plecach, osłaniając od wiatru i unosząc parasol nad jego głowę, żeby nie zmókł. Deszcz nadal delikatnie siąpił, wywołując wokół nieprzyjemnie depresyjną atmosferę. A może tak tylko mi się wydawało... Jeszcze chwilę trzymałem chłopaka w uścisku, delikatnie kołysząc się z boku na bok, aż wreszcie przyszedł czas, żeby go wypuścić.
- Tsukichi, ja nie chcę się żegnać! - zawołał, patrząc mi prosto w oczy. Widziałem, że wokół jego błękitnych tęczówek lśniły łzy, a jego głos był nieco wyższy niż zwykle. Chłopak objął się ramionami i zacisnął usta, które niebezpiecznie zadrżały – Nie chcę się rozstawać! - krzyknął zduszonym głosem, oddychając gwałtownie.
Wyciągnąłem rękę i delikatnie pogładziłem go po policzku, po czym przeniosłem się na jego grzywkę, którą potargałem mu tak, jak robiłem to zwykle. Może i był te trzy centymetry wyższy ode mnie, ale był też młodszy o rok i mniej dojrzały.
- Aru, jednak nadal jesteś dzieciakiem – powiedziałem, uśmiechając się do niego promiennie. Musiałem nadrobić miną za nas oboje, żeby przypadkiem nie zaczął płakać. Nie chciałem już więcej widzieć u niego łez, zwłaszcza wywołanych przeze mnie.
Chłopak kilkakrotnie zamrugał, a łzy z jego oczu zniknęły tak nagle, jak się pojawiły. Westchnął ciężko, spuszczając głowę i wciskając ręce do swoich kieszeni. Wyglądał na tak przybitego, że aż robiło się go żal... Pewnie sam nie wyglądałem lepiej.
- Nie znoszę tego twojego wyrazu twarzy... - wymamrotał, ruszając w nieznanym sobie kierunku. Odruchowo podążyłem za nim, chcąc dotrzymać mu kroku.
- Którego? - spytałem szczerze zdziwiony tą nagłą zmianą tematu. No ale po Arukim można wszystkiego się spodziewać.
- Tego, gdy uśmiechasz się jakbyś miał zamiar płakać – powiedział z wyrzutem, zatrzymując się i patrząc mi prosto w oczy. Widziałem, że cierpi z tego powodu, ale on, w przeciwieństwie do mnie nie miał zamiaru tego ukrywać. On nie był tchórzem.
Westchnąłem cicho i odwróciłem wzrok. Ten dzieciak znał mnie zbyt dobrze... Nie chciałem patrzeć mu w oczy, bo wiedziałem, że wszystko z nich wyczyta. Był jedyną osobą, która to potrafiła...
Usłyszałem, że mamrocze pod nosem coś niezrozumiałego, a po chwili poczułem, że przysunął się bliżej mnie, żeby bardziej schować się pod parasolem.
Na ulicach nie było praktycznie nikogo oprócz naszej dwójki. Był poniedziałkowy wieczór, w dodatku w wakacje i padał deszcz, więc ludzie woleli siedzieć w ciepłych domach niż spacerować, a później narzekać na choroby.
Zauważyłem, że niebieskowłosy wyjął ręce z kieszeni i szedł przed siebie wbijając wzrok w ziemię. Pod wpływem impulsu chwyciłem jego lewą dłoń, splatając ze sobą nasze palce. Chłopak od razu zacisnął rękę i spojrzał na mnie kątem oka. Miałem nadzieję, że ten gest poprawi mu humor, ale on uśmiechnął się tak, że miałem ochotę wybuchnąć gorzkim płaczem.
- Za równy tydzień... Miną cztery miesiące... - powiedział cicho, a ja od razu zrozumiałem o co mu chodzi.
Miał na myśli dzień, w którym zaczęliśmy się spotykać jako para, nie jako przyjaciele. Pamiętałem to doskonale... To on wyznał mi uczucia. Chociaż jest rok młodszy, jest o wiele bardziej otwarty, albo to po prostu ja jestem tchórzem. Pokochałem go w dniu, w którym pierwszy raz zamieniłem z nim słowo, ale nie zamierzałem nigdy mu tego powiedzieć... Nie mam pojęcia, czego się bałem. Odrzucenia? Wyśmiania? Możliwe... Mój umysł zawsze tworzył najczarniejsze scenariusze wszystkiemu, co mogło mnie spotkać.
Dlatego nie muszę wyjaśniać, jak zaskoczyło mnie to, gdy pewnego dnia, na zwykłym, przyjacielskim wyjściu do miasta wyznał mi, co czuje.
Pamiętam, że trochę się posprzeczaliśmy. Wtedy myślałem sobie, że nie mam prawa być o niego zazdrosnym, ale zachowuję się jak natrętna panienka, więc zacisnąłem zęby i już chciałem powiedzieć, że lepiej wrócę do domu, ale nie pozwolił mi dokończyć. Złapał mnie za nadgarstek i po prostu spojrzał w oczy, a ja, zbyt zaślepiony złością na samego siebie, niczego nie zauważyłem.
„Martwię się o ciebie, Tsukichi. Dziwnie się dzisiaj zachowujesz...”. Tak właśnie powiedział, wwiercając się we mnie tym błękitnym spojrzeniem, które kochałem już od dawna.
„Nic mi nie jest, po prostu mnie zostaw!” odpowiedziałem, wyrywając mu się „Nie masz się o co martwić, wracaj do nich!” zawołałem, wskazując na jego znajomych. Czułem tą głupią bezsilność, która towarzyszyła mi od dnia, w którym zdałem sobie sprawę z moich uczuć. Bezsilność, która nie pozwala na wykonanie żadnego ruchu, byleby tylko nie zniszczyć tego, co jest między nami. Nie chciałem, żeby nasza przyjaźń się rozpadła.
„Jak można się nie martwić o osobę, którą się kocha?!” zawołał, łapiąc mnie za ramiona i patrząc mi w oczy, które nagle rozszerzyły się ze zdziwienia. „Kocham cię, do cholery!”
Po tych słowach wróciłem z nim do grupki niedaleko nas, potulnie jak baranek. Cały dzień czułem się, jakbym śnił i zaraz miał się obudzić, więc nie dałem mu jednoznacznej odpowiedzi. Dwa dni później zaczęliśmy ze sobą chodzić.
Z zamyślenia wyrwał mnie jego lekko zasmucony głos.
- Tsuki? Słyszysz, co mówię? - spytał, przystając na chwilę w miejscu. Zauważyłem, ze w jego oczach wymalował się ból. Już dosyć przykrości mu sprawiłem swoją decyzją... Nie chciałem sprawiać jej więcej.
Zamiast odpowiedzi pogładziłem go po policzku, przy okazji odgarniając mu z twarzy kosmyki turkusowej grzywki. Wspiąłem się na palce i delikatnie musnąłem jego usta swoimi, przymykając oczy i smakując jego delikatnych warg. Poczułem, że chłopak odpowiedział na to delikatnym ruchem ust, ale odsunąłem się od niego i znowu spojrzałem mu w oczy. Mój niezbyt określony kolor tęczówek spotkał się z jego czystym błękitem, a ja zauważyłem, że policzki młodszego oblały się delikatnym rumieńcem.
- Chodźmy na spacer – powiedziałem, pewniej chwytając jego dłoń i ruszając przed siebie. Skoro to nasz ostatni wspólny dzień tutaj, chciałem odwiedzić wszystkie miejsca, które miały jakieś znaczenie. Chociaż nie było ich wiele, a właściwie prawie wcale, chciałem je odwiedzić właśnie z nim. Z chłopakiem, którego kochałem całym swoim sercem i dla którego byłem zdolny do wszystkiego.
- Tsuki... Patelnia – zaśmiał się, wskazując na baner reklamowy, zawieszony na pobliskim płocie. Ktoś pomysłowy namalował na nim markerem dosyć... Ciekawą postać, a mianowicie dwa okręgi jako oczy i szeroki uśmiech. Niby nic wyróżniającego się z tłumu, ale dla dopełnienia obrazu postać miała na głowie niezbyt foremny prostokąt. W jednym z dni, w których nasza znajomość dopiero się rozpoczęła, zauważyliśmy to, gdy Aruki odprowadzał mnie do domu. Zastanawialiśmy się, co ten ludek ma na głowie, a wersji było bardzo dużo, między innymi taka, że był u fryzjerki, a ona obcięła go tak krótko, że jego włosy wyglądają jak prostokąt i jest tym tak załamany, że aż się uśmiecha. Ale mimo wszystko nasze serca zdobyło stwierdzenie, że ta postać wraca ze sklepu i jest zadowolona z zakupu nowej, uniwersalnej patelni, którą niesie na głowie.
Z delikatnym uśmiechem wypuściłem jego dłoń i podszedłem do płotu, po czym delikatnie przejechałem opuszkami palców po rysunku, uśmiechając się z czułością.
- Będzie mi cię brakowało... - mruknąłem, jakbym zwracał się do żywej osoby. Aru widząc moje zachowanie zaśmiał się cicho i wyciągnął do mnie rękę.
- Chodź, pójdziemy do szkoły... O ile ktoś tam będzie – westchnął, a ja ponownie splotłem ze sobą nasze palce. Szliśmy w milczeniu, które nigdy nam nie ciążyło. Kiedyś nawet powiedziałem Arukiemu, że przyjemnie się z nim milczy, co on oczywiście skomentował słowami, że jestem głupkiem. Uśmiechnąłem się do wspomnień, znowu na chwilę zamyślając. Mój wzrok mimowolnie skierował się na niebo, które stawało się coraz ciemniejsze... A jeszcze niedawno o tej porze było zupełnie jasno. Cicho wzdychając obserwowałem piękny zachód słońca, a raczej jego końcówkę. Ostatnie pomarańczowe promienie głaskały ziemię bardzo delikatnie, sprawiając wrażenie czułego pożegnania dwojga kochanków. Delikatnie przygryzłem dolną wargę, przywracając się do porządku. Lepiej o tym teraz nie myśleć... W końcu wystarczy mi to, że właśnie żegnam ukochaną osobę. Prawdopodobnie już na zawsze.
Swoją drogą nigdy nie lubiłem zachodów słońca. Kojarzyły mi się z końcem, ze śmiercią... Nie rozumiałem tego, że zakochani ludzie uznawali je za romantyczne. Ja osobiście o wiele bardziej wolałem wschody słońca... Przypominały początek czegoś nowego i napawały mnie radością.
Chwilę później staliśmy przed dużym wejściem do poszarzałego budynku gimnazjum, które ukończyłem w tym roku. Nie chciałem rozstawać się z tym miejscem, chociaż może bardziej zależało mi na ludziach. Nigdy specjalnie nie przepadałem za tą szkołą, za nauczycielami ani za uczniami... Doceniłem to dopiero, gdy wszystko się skończyło, a ja nie mogłem wejść na teren szkoły jako uczeń. Poczułem dziwne ukłucie w sercu, gdy pomyślałem, że całe moje dotychczasowe życie właśnie się kończy. Zachodzi, zupełnie jak słońce. To już kilka ostatnich chwil.
Odwróciłem głowę, nie mając zamiaru pokazać Arukiemu, jak łzy zalśniły w moich oczach.
- Chodźmy na boisko... - powiedziałem lekko drżącym głosem. Chłopak bez słowa złapał mnie za rękę i poprowadził w miejsce, w którym często przesiadywałem. Czasami czułem się, jakbym był niewidomy, a on miałby być moim przewodnikiem, który wskazuje mi drogę... Właściwie można powiedzieć, że pomału się od niego uzależniłem. Nie potrafiłem wytrzymać dwóch dni bez widzenia się z nim.
Kochałem go. Najbardziej na świecie. A teraz miałem go opuścić.
Nie mogłem sobie nawet wyobrazić życia bez niego.
Chłopak zaczął bawić się na sprzęcie do ćwiczeń, kręcąc na jednej maszynie jak na karuzeli. Robił to zawsze, odkąd tylko pamiętam... Nigdy nie ćwiczył normalnie, więc czemu tym razem miało być inaczej?
Odszedłem kawałek od niego, słuchając, jak o czymś opowiada. Delikatnie pogładziłem oparcie ławki, na którym zawsze siedziałem, nieważne, czy na dole było miejsce czy nie. Nauczyciel od wychowania fizycznego zawsze narzekał, że się obijam, będę gruby i jak spadnę to skręcę sobie kark, ale jak do tej pory nic z jego czarnych scenariuszy się nie sprawdziło.
Co jakiś czas przytakiwałem Aru, chcąc pokazać że go słucham, bo rzeczywiście słuchałem. Byłem tylko... Odrobinę zamyślony. Przypominałem sobie wszystkie chwile, które już nigdy nie będą mogły wrócić... Te z Arukim, te bez niego, te z innymi i te samotne. Każda chwila była tak odległa, a ja mogłem jedynie marzyć, by się powtórzyła. Najchętniej cofnąłbym czas...
- Chciałbym, żeby znowu był dwudziesty siódmy czerwca – powiedział niebieskowłosy, zupełnie jakby czytał mi w myślach. Nieco zaskoczony skierowałem na niego swój wzrok, delikatnie przechylając głowę – Żeby te wakacje mogły minąć jeszcze raz... - wymamrotał, spuszczając wzrok. Mimo że dopiero zaczął się sierpień dla nas obojga wakacje już się skończyły. Mieliśmy się rozstać na ich resztę... A raczej tak chciałem myśleć.
- Ciekawe, co będzie za rok dwudziestego siódmego czerwca... - odpowiedziałem, odgarniając kosmyk swoich czarnych włosów za ucho – Jak to będzie... Z kim będę wracał do domu po oddaniu świadectw – westchnąłem, siadając na mokrej od deszczu ławce i opierając ręce na kolanach, a na splecionych dłoniach opierając podbródek. Spojrzałem prosto na Aru, który zrobił minę mówiącą „ze mną”, ale speszony własnymi myślami szybko odwrócił wzrok. Zaśmiałem się cicho, odprężając delikatnie. Jego dziecinność poprawiała mi humor nawet w najgorszych sytuacjach.
- Chciałbym, żebyś był w moim wieku... - powiedział cicho, ale ja wszystko usłyszałem.
- Wiem... Ja też bym chciał. Czasem żałuję, że tak się spieszyłem na świat i urodziłem się jeszcze w grudniu, zamiast czekać do stycznia – westchnąłem, przymykając oczy – Mogłem też nie zdać.
- No właśnie! Czemu zdałeś, idioto?! - zawołał oburzony chłopak, zeskakując z maszyny do ćwiczeń i podchodząc do mnie. Wyraźnie widziałem, że w jego oczach znowu lśnią łzy.
- Przepraszam, Aru... Musiałem – wstałem i poczochrałem mu grzywkę. Skrzywił się lekko, jak zwykle, gdy to robiłem.
- Nie przepraszaj za coś takiego – westchnął, pesząc się odrobinę – To egoistyczne, że mam ci za złe, że zaliczyłeś klasę. Powinienem się cieszyć... - mruknął, bawiąc się guzikiem u swojej koszuli. Widać było, że nie miał nawet zamiaru cieszyć się z tego, że nie wyląduję z nim w jednej klasie. Zwłaszcza, że teraz miałem wyjechać do internatu na całe trzy lata... A raczej chciał tak myśleć.
- Aru... Ściemnia się. Chodźmy już, odprowadzę cię – powiedziałem, łapiąc go za rękę. Chciałem, żeby nasze pożegnanie było szczęśliwe... Jak dobre zakończenie pięknej historii, warte zapamiętania. Nie chciałem niepotrzebnych łez.
W milczeniu przemierzaliśmy tą dobrze znaną nam, wyuczoną na pamięć drogę. Nie mam pojęcia, jak wiele razy odprowadzałem go pod samą furtkę tylko dla przyjemności spędzenia z nim kilku chwil. Uwielbiałem przebywać w jego towarzystwie. Na dworze było już całkiem ciemno, a na niebie jasnym blaskiem świecił księżyc, wyglądający, jakby ktoś przeciął go na dwie równe połówki. Wokół nas zaczęła pojawiać się mgła, nieco przysłaniająca widoczność. Nie chciałem, żeby to się tak skończyło... Ale nic nie mogłem na to poradzić. Spoglądałem w niebo, nie mając zbytnio pojęcia, czego w nim wypatruję. Nie zauważyłem nawet, kiedy doszliśmy pod jego dom.
- Aruki... - zacząłem, ale przerwało mi jego spojrzenie. Pełne bólu, żalu i... Złości?
- Jeszcze chwilę. Popatrzmy w niebo... jak kiedyś – powiedział, od razu kierując spojrzenie w granatową toń, gdzieniegdzie usianą białymi plamkami. Odrobinę mocniej ścisnąłem jego dłoń i spojrzałem w tym samym kierunku.
Lubiliśmy to robić. Pamiętam, że często obserwowaliśmy gwiazdy, czekając, aż jakaś spadnie i będziemy mogli pomyśleć życzenie... Właściwie to był pomysł Aru, zawsze był taki... Beztroski.
- O, patrz, Tsuki! - z zamyślenia wyrwał mnie jego podekscytowany głos – Szybko, szybko! Spadła, pomyśl życzenie! - zawołał i od razu zacisnął oczy, a jego twarz przybrała wyraz ogromnego skupienia. Nie myśląc wiele spojrzałem w niebo i zrobiłem to samo.
„Chciałbym, żeby Aruki był szczęśliwy”
Otworzyłem oczy i zauważyłem, że chłopak obok mnie uśmiecha się delikatnie, spoglądając w gwiazdy. Nie mam pojęcia, czego sobie życzył, ale wiedziałem, że nigdy mi tego nie zdradzi, bo może zapeszyć.
Już otwierałem usta, żeby coś powiedzieć, kiedy wśród gęstych, deszczowych chmur zauważyłem jak coś szybko leci w dół.
- Aru, widziałeś? Jeszcze jedna! - zawołałem, wskazując na niebo ruchem głosy. Chłopak ze smutkiem pokręcił głową.
- Nie... Jest twoja, ja nie mogę pomyśleć życzenia, więc ty to zrób – powiedział i uśmiechnął się szeroko, wpatrując we mnie. Niepewnie zamknąłem oczy, nie mając pojęcia, czego jeszcze mogę sobie życzyć.
„Chciałbym... Chciałbym jeszcze kiedyś zobaczyć się z Aru”
Przełknąłem ślinę i spojrzałem na niego kątem oka. Miałem wrażenie, że utonę w głębokim błękicie jego smutnych oczu...
- Tsuki... Spotkamy się jeszcze kiedyś? - spytał, drżącym głosem. Nie wiedziałem, czy zadrżał od smutku, czy od zimna. Wiatr wiał bardziej, a deszcz z nieba popadywał coraz intensywniejszymi strużkami.
- Spotkamy – zapewniłem, ściskając jego dłoń. Chciałem w to wierzyć, on też chciał... Ale oboje wiedzieliśmy, że to raczej niemożliwe.
- Obiecujesz? - spytał, wyginając usta w podkówkę.
- Obiecuję – odpowiedziałem, opierając swoje czoło o jego czoło. Mimo wszystko nadal czułem na sobie jego wzrok.
- Na mały paluszek? - spytał, a mnie jak zwykle rozczuliła jego dziecinność. Bez słowa wyciągnąłem do niego swój mały palec i podpisałem nierozerwalną umowę, ważniejszą niż pakt z diabłem. Deszcz padał już gęsto, coraz bardziej nas mocząc, ale żadnemu z nas nie spieszyło się do otwierania parasola. Czekałem teraz na rzecz, która musiała mieć miejsce.
- A na duży? - spytał, wyciągając do mnie kciuk. Uśmiechnąłem się i zrobiłem to samo co z małym paluszkiem. Według Arukiego przysięga na mały palec jest nie do złamania, ale ta na duży ma większą moc. To była tylko i wyłącznie nasza przysięga, niczyja inna.
Deszcz zamazywał nam widoczność, spadając tuż przed oczami. Nagle poczułem dłoń niebieskowłosego na moim policzku. Spojrzałem na jego twarz i nie byłem w stanie powiedzieć, czy krople, które po niej spływały, to łzy czy deszcz.
- Tsuki... Kocham cię... - wyszeptał, zbliżając się do mojej twarzy. Nie czekając na odpowiedź delikatnie pocałował mnie w usta, a ja czule odwzajemniłem jego pieszczotę. Nasz ostatni pocałunek... Czułem w nim ten nieszczęśliwy smak rozstania, niosący ze sobą gorycz i odrobinę słodyczy. Nie mogłem się pozbyć tego żałosnego uczucia... Objąłem go mocno i przytuliłem do siebie, opierając głowę na jego ramieniu. Był wyższy o trzy centymetry, więc miałem idealne oparcie.
- Ja ciebie też, Aru... - mruknąłem mu do ucha, drżąc lekko. Deszcz padał coraz bardziej, a nasze ubrania były doszczętnie przemoczone. Nagle, jedna po drugiej, stanęły mi przed oczami wszystkie nasze wspólne chwile... Nie mogłem uwierzyć, ze to już koniec. Taki... Nieszczęsny. Wszystkie wspólnie spędzone minuty przewijały się w mojej głowie, a ja przeżywałem je po raz drugi. Poczułem, jak chłopak zaciska ręce na mojej koszuli i delikatnie się trzęsie.
Płakał.
Nie mogąc tego znieść zacisnąłem oczy, przyciągając go do siebie jeszcze bardziej. Nie zauważyłem nawet, kiedy z moich oczu zaczęły wypływać łzy. Staliśmy tak chwilę, złączeni ze sobą w ciasnym uścisku, aż nie poczuliśmy, że już czas się rozstać.
- Tsukichi... - powiedział Aru, ocierając łzy z policzka. Ich miejsce szybko zajęły nowe, ale chłopak chyba tego nie zauważył – Nie zapomnij o mnie... Wróć tutaj – poprosił szeptem, a jego usta zadrżały, rozciągnięte w sztucznym uśmiechu – Chcę... Obejrzeć z tobą wschód słońca...
- Wrócę, obiecuję – powiedziałem, gładząc go po głowie. Oglądanie wschodu słońca, jako symbol czegoś, co się zaczyna... Dzisiaj widzieliśmy zachód. Gdy spojrzał na mnie oczami pełnymi bólu, założyłem mu jeden kosmyk jego mokrych, turkusowych włosów za ucho.
- Przysięgasz? - spytał szeptem, nadal patrząc w moje oczy, których tęczówki były nieokreślonego koloru.
- Przysięgam – odpowiedziałem spokojnie, uśmiechając się do niego. Po moich dawnych łzach nie było ani śladu. Oboje wierzyliśmy, że dotrzymam obietnicy.
A raczej chcieliśmy w to wierzyć.
Ponoć pożegnania są najboleśniejszym momentem każdego związku. Przekonałem się o tym na własnej skórze, żegnając się z moim ukochanym Arukim. Nigdy nie chciałem go zostawiać, ale to była jedyna słuszna decyzja, którą mogłem podjąć. Obiecałem, że jeszcze kiedyś wrócę... Ale wiedziałem, że to nie jest prawda. Miałem wyjechać na ponad trzy lata. W tym czasie Aru pewnie się zmieni, znajdzie kogoś, kto zastąpi mu moje miejsce... Nie będę mu już potrzebny. Zapomni o mnie, będzie żył nowym życiem...
Zdecydowanie, pożegnania są najboleśniejszym momentem związku. Zwłaszcza, gdy żegnasz się już na zawsze.