środa, 19 sierpnia 2015

Anything will change

Wiecie co? Czuję się podle. Gorzej, niż mogę to opisać. Ostatnimi czasy mam wrażenie, że jest ze mną coraz gorzej... Może to przez te wszystkie uczucia, gromadzące się we mnie przez lata? A może tak objawia się nieszczęśliwe zakochanie? Wszystko jedno. 
Przepraszam, nie stać mnie na nic lepszego, ale czułem potrzebę wstawienia tego tutaj. 
Wszystkiego najlepszego, mój słodki.



"Anything will change"


Dziś twoje urodziny.
Uśmiechnąłem się lekko, ściągając z siebie fartuszek i odwieszając go na miejsce.
Kolejny rok na karku, co? Starzejemy się.
Byłem przygotowany na ten dzień, właśnie kończyłem piec ciasto i spoglądałem na bukiet chabrów, stojący w wazonie na stole.
Od zawsze kojarzyły mi się z tobą, wyglądały zupełnie jak twoje oczy.
Rok w rok, wakacje za wakacjami czekałem na ten dzień, żeby móc ci je podarować.
Dawno temu zauważyłem, że są najpiękniejszymi kwiatami zakwitającymi w sierpniu, idealnie na twoje urodziny.
Mógłbym dawać Ci je nawet codziennie.
Odgarnąłem jasne włosy z oczu i wyjrzałem za okno - pogoda była wręcz idealna na świętowanie. Bezchmurne niebo koloru chabrów, delikatnie prażące słońce... Aż odechciewało się siedzieć w domu.
Nie minęło wiele czasu, gdy ciasto z piekarnika zaczęło dawać o sobie znać. Wyjąłem je i pozostawiłem, by wystygło.
Pieczenie to jedyna rzecz w kuchni,  którą potrafiłem zrozumieć, w sumie nic innego nie było mi potrzebne. W końcu tylko raz w roku piekłem tort.
Czas mija cholernie szybko, prawda? Już siedemnasty rok nam leci... Stajemy się coraz starsi.
Mimo wszystko czasem mam wrażenie, że nic się nie zmienia. Żyję spokojnym życiem, w małej i spokojnej miejscowości, pory roku się zmieniają... I to tyle. Reszta jest taka sama, od zawsze.
Ani się obejrzałem, a nastało popołudnie. Tort był gotowy, a ja postanowiłem wreszcie cię odwiedzić. W jedną rękę chwyciłem talerz ze sporym kawałkiem, a w drugą kwiaty i wyszedłem z domu.
Ta droga zawsze była tak zarośnięta?
Najpewniej tak, w końcu nic się nie zmieniło. Nic...
Uśmiechnąłem się delikatnie, stawiając talerz na zniszczonej płycie z betonu.
- Cześć, Ayame - mruknąłem, kładąc bukiet obok talerza - Zrobiłem tort. Czekoladowy, twój ulubiony - nadal się uśmiechałem, spoglądając na grób pod moimi stopami.
Nic się nie zmienia.
- Jesteś już prawie dorosły - z moich ust wydobył się dźwięczny śmiech - Jeszcze tylko rok...
Skrzywiłem się.
To był czuły punkt, którego nie chciałem dotykać.
Zagryzłem dolną wargę, zaciskając dłonie w pięści.
- Jeszcze... Tylko rok - słyszałem, że  mój głos drży - Tylko rok i zamieszkamy razem - uśmiechnąłem się szerzej, czując, że przestaję widzieć wyraźnie.
Nic się nie zmienia.
Ciągle jest tak samo.
Ty i ja, ramię w ramię, uśmiechnięci.
- Wytrzymamy, prawda?
Czułem dwa ciepłe strumyczki, spływające po moich policzkach.
- Wytrzymamy...
Nic się nie zmienia...
Nadal nie dopuszczam do siebie tego, co miało miejsce. Mój głos przerodził się w szept, a ja sam upadłem na kolana, zwalony z nóg tęsknotą, która nagle we mnie wybuchła.
Chciałem kontynuować, ale wstrząsający mną szloch skutecznie na to nie pozwalał.
Oparłem się ramionami o nagrobek i schowałem w nich twarz, mocząc łzami rękawy błękitnej koszuli. Tęskniłem.
Tak cholernie za tobą tęskniłem.
Chciałem mieć cię blisko, na wyciągnięcie ręki, nawet gdybyśmy musieli kolejny raz przechodzić przez piekło.
Po prostu chciałem mieć cię przy swoim boku.
- Ayame... - wyszeptałem drżącym głosem.
Wyciągnąłem dłoń i opuszkami palców pogładziłem napis z twoim imieniem.
- Ja cię... Tak cholernie cię... - dławiłem się łzami - Prze- przepraszam - wymamrotałem, po czym zaniosłem się jeszcze większym szlochem.
Nawet teraz nie umiałem porządnie powiedzieć ci tego, co czuję.
Nic się nie zmienia.
Ciągle jestem tak samo żałosny, a ty tak samo nieuchwytny.
Zawsze będę o krok za tobą, nawet gdybym starał się wyprzedzać.
Wszystko nadal jest takie samo...
Chciałbym wypełnić jakoś tą pustkę w moim sercu, ale wiem, że to niemożliwe.
Tylko ty mógłbyś ją wypełnić...
Zapadał zmierzch.
Moje oczy nie potrafiły już płakać, a ja sam czułem się jedynie jak strzęp człowieka.
Moje usta były spierzchnięte, oczy zaczerwienione, a gardło zdarte.
Podniosłem się z kolan i chwiejnie stanąłem nad twoim grobem, posyłając ci ostatni uśmiech.
- Jeszcze rok... Pamiętaj - zaśmiałem się zachrypłym głosem, po czym po prostu ci pomachałem i odwrociłem się na pięcie.
Nie myślałem o niczym. Nie umiałem myśleć, nie w tej chwili. Chciałem po prostu zasnąć, pogrążyć się we śnie, w którym będę mógł bezpiecznie zatonąć w twoich ramionach.
Mój drogi Ayame...
Kochałem cię i zawsze, zawsze będę kochać.