wtorek, 30 grudnia 2014

Informacja, czy coś

A zatem... *głęboki wdech* najwytrwalej przeze mnie męczone opowiadanie, a mianowicie KagaKuro, ma, powiedzmy... Komplikacje? X"D
Przepraszaaam, chciałem skończyć je przed Świętami i opublikować tak na styk, o w prezencie dla tych, co czytają i komentują (a szczerze mowiąc to tylko Wy popychacie mnie w tym do przodu, hmph) ALE wystąpiły własnie wspomniane wyżej komplikacje, a mianowicie... Spalił mi się komputer i prawe skończony rozdział ;___;
Moja wena płakała, serio. Nie wiem, czy da się to jeszcze uratować, a jeśli nie... Hmph. Napiszę to jeszcze raz.
Tak, będę to ciągnąć za szmaty i na siłę, bo, cholewka by to, KagaKuro ma już ponad ROK.
TAK, rok męczę opowiadanie, które ma mieć cztery, góra pięć rozdzialów.
Jestem beznadziejny, wiem TT~TT
No mniejsza. Skończę to, oiecuję, nie denerwujcie się, abo zasadźcie mi zdrowego kopa w tyłek i zmuście do roboty, o ile ktoś jeszcze tu żyje ;___;
Piątego stycznia wracam do domu. Jak się sprężę to do lutego skończę X"D
Trzymajcie się~

poniedziałek, 20 października 2014

Sayonara

A zatem witam ponownie.
Wena nie sługa, jak wszyscy wiedzą, a ta moja w dodatku jest wyjątkowo kapryśna...
No dobra. Po prostu mam lenia jak cholera, który średnio chce mnie opuścić ;___; No ALE mam wytłumaczenie! Zacząłem technikum i nie mam czasu na oddychanie, a co dopiero na pisanie.
Mniejsza o to. Zapraszam do czytania świeżego one-shota, który jest naładowany emocjami jak... Jak coś co jest czymś naładowane ;_____;

Sayonara


Ponoć pożegnania są najsmutniejszym momentem znajomości. Tak przynajmniej słyszałem.
Mimo tego, że był środek lata, na dworze było szaro i ponuro, zupełnie jakby cały świat pogrążył się w smutku. Wiał chłodny wiatr, a ja stałem pod parasolem, co jakiś czas drżąc z zimna. Bluza z długim rękawem nie była odpowiednia na taki dzień, ale nie zwracałem zbytniej uwagi na temperaturę. Mrużąc oczy wypatrywałem znajomej sylwetki, którą tego dnia miałem pożegnać. Wśród huczących powiewów wiatru usłyszałem stukanie butów o chodnik i wiedziałem, kto idzie, a raczej biegnie w moim kierunku. Odwróciłem się w stronę źródła dźwięku, nawet nie bawiąc się w przywoływanie uśmiechu na twarz. Ułamek sekundy później poczułem dobrze znany mi ciężar na mojej szyi. Z cichym westchnieniem objąłem osobę, która mnie przytulała i wtuliłem twarz w jej przydługie włosy. Odkąd pamiętam ich zapach mnie uspokajał, był taki znajomy... Nie chciałem, żeby kiedykolwiek odebrano mi ten delikatny, migdałowy akcent w turkusowych kosmykach.
- Aruki... - wymamrotałem, czując, jak dłonie chłopaka zaciskają się na mojej bluzie. Wiedziałem, że on też nie chce się rozstawać. Że on też nie dopuszcza do siebie myśli, że... To już koniec.
Delikatnie pogładziłem go po plecach, osłaniając od wiatru i unosząc parasol nad jego głowę, żeby nie zmókł. Deszcz nadal delikatnie siąpił, wywołując wokół nieprzyjemnie depresyjną atmosferę. A może tak tylko mi się wydawało... Jeszcze chwilę trzymałem chłopaka w uścisku, delikatnie kołysząc się z boku na bok, aż wreszcie przyszedł czas, żeby go wypuścić.
- Tsukichi, ja nie chcę się żegnać! - zawołał, patrząc mi prosto w oczy. Widziałem, że wokół jego błękitnych tęczówek lśniły łzy, a jego głos był nieco wyższy niż zwykle. Chłopak objął się ramionami i zacisnął usta, które niebezpiecznie zadrżały – Nie chcę się rozstawać! - krzyknął zduszonym głosem, oddychając gwałtownie.
Wyciągnąłem rękę i delikatnie pogładziłem go po policzku, po czym przeniosłem się na jego grzywkę, którą potargałem mu tak, jak robiłem to zwykle. Może i był te trzy centymetry wyższy ode mnie, ale był też młodszy o rok i mniej dojrzały.
- Aru, jednak nadal jesteś dzieciakiem – powiedziałem, uśmiechając się do niego promiennie. Musiałem nadrobić miną za nas oboje, żeby przypadkiem nie zaczął płakać. Nie chciałem już więcej widzieć u niego łez, zwłaszcza wywołanych przeze mnie.
Chłopak kilkakrotnie zamrugał, a łzy z jego oczu zniknęły tak nagle, jak się pojawiły. Westchnął ciężko, spuszczając głowę i wciskając ręce do swoich kieszeni. Wyglądał na tak przybitego, że aż robiło się go żal... Pewnie sam nie wyglądałem lepiej.
- Nie znoszę tego twojego wyrazu twarzy... - wymamrotał, ruszając w nieznanym sobie kierunku. Odruchowo podążyłem za nim, chcąc dotrzymać mu kroku.
- Którego? - spytałem szczerze zdziwiony tą nagłą zmianą tematu. No ale po Arukim można wszystkiego się spodziewać.
- Tego, gdy uśmiechasz się jakbyś miał zamiar płakać – powiedział z wyrzutem, zatrzymując się i patrząc mi prosto w oczy. Widziałem, że cierpi z tego powodu, ale on, w przeciwieństwie do mnie nie miał zamiaru tego ukrywać. On nie był tchórzem.
Westchnąłem cicho i odwróciłem wzrok. Ten dzieciak znał mnie zbyt dobrze... Nie chciałem patrzeć mu w oczy, bo wiedziałem, że wszystko z nich wyczyta. Był jedyną osobą, która to potrafiła...
Usłyszałem, że mamrocze pod nosem coś niezrozumiałego, a po chwili poczułem, że przysunął się bliżej mnie, żeby bardziej schować się pod parasolem.
Na ulicach nie było praktycznie nikogo oprócz naszej dwójki. Był poniedziałkowy wieczór, w dodatku w wakacje i padał deszcz, więc ludzie woleli siedzieć w ciepłych domach niż spacerować, a później narzekać na choroby.
Zauważyłem, że niebieskowłosy wyjął ręce z kieszeni i szedł przed siebie wbijając wzrok w ziemię. Pod wpływem impulsu chwyciłem jego lewą dłoń, splatając ze sobą nasze palce. Chłopak od razu zacisnął rękę i spojrzał na mnie kątem oka. Miałem nadzieję, że ten gest poprawi mu humor, ale on uśmiechnął się tak, że miałem ochotę wybuchnąć gorzkim płaczem.
- Za równy tydzień... Miną cztery miesiące... - powiedział cicho, a ja od razu zrozumiałem o co mu chodzi.
Miał na myśli dzień, w którym zaczęliśmy się spotykać jako para, nie jako przyjaciele. Pamiętałem to doskonale... To on wyznał mi uczucia. Chociaż jest rok młodszy, jest o wiele bardziej otwarty, albo to po prostu ja jestem tchórzem. Pokochałem go w dniu, w którym pierwszy raz zamieniłem z nim słowo, ale nie zamierzałem nigdy mu tego powiedzieć... Nie mam pojęcia, czego się bałem. Odrzucenia? Wyśmiania? Możliwe... Mój umysł zawsze tworzył najczarniejsze scenariusze wszystkiemu, co mogło mnie spotkać.
Dlatego nie muszę wyjaśniać, jak zaskoczyło mnie to, gdy pewnego dnia, na zwykłym, przyjacielskim wyjściu do miasta wyznał mi, co czuje.
Pamiętam, że trochę się posprzeczaliśmy. Wtedy myślałem sobie, że nie mam prawa być o niego zazdrosnym, ale zachowuję się jak natrętna panienka, więc zacisnąłem zęby i już chciałem powiedzieć, że lepiej wrócę do domu, ale nie pozwolił mi dokończyć. Złapał mnie za nadgarstek i po prostu spojrzał w oczy, a ja, zbyt zaślepiony złością na samego siebie, niczego nie zauważyłem.
„Martwię się o ciebie, Tsukichi. Dziwnie się dzisiaj zachowujesz...”. Tak właśnie powiedział, wwiercając się we mnie tym błękitnym spojrzeniem, które kochałem już od dawna.
„Nic mi nie jest, po prostu mnie zostaw!” odpowiedziałem, wyrywając mu się „Nie masz się o co martwić, wracaj do nich!” zawołałem, wskazując na jego znajomych. Czułem tą głupią bezsilność, która towarzyszyła mi od dnia, w którym zdałem sobie sprawę z moich uczuć. Bezsilność, która nie pozwala na wykonanie żadnego ruchu, byleby tylko nie zniszczyć tego, co jest między nami. Nie chciałem, żeby nasza przyjaźń się rozpadła.
„Jak można się nie martwić o osobę, którą się kocha?!” zawołał, łapiąc mnie za ramiona i patrząc mi w oczy, które nagle rozszerzyły się ze zdziwienia. „Kocham cię, do cholery!”
Po tych słowach wróciłem z nim do grupki niedaleko nas, potulnie jak baranek. Cały dzień czułem się, jakbym śnił i zaraz miał się obudzić, więc nie dałem mu jednoznacznej odpowiedzi. Dwa dni później zaczęliśmy ze sobą chodzić.
Z zamyślenia wyrwał mnie jego lekko zasmucony głos.
- Tsuki? Słyszysz, co mówię? - spytał, przystając na chwilę w miejscu. Zauważyłem, ze w jego oczach wymalował się ból. Już dosyć przykrości mu sprawiłem swoją decyzją... Nie chciałem sprawiać jej więcej.
Zamiast odpowiedzi pogładziłem go po policzku, przy okazji odgarniając mu z twarzy kosmyki turkusowej grzywki. Wspiąłem się na palce i delikatnie musnąłem jego usta swoimi, przymykając oczy i smakując jego delikatnych warg. Poczułem, że chłopak odpowiedział na to delikatnym ruchem ust, ale odsunąłem się od niego i znowu spojrzałem mu w oczy. Mój niezbyt określony kolor tęczówek spotkał się z jego czystym błękitem, a ja zauważyłem, że policzki młodszego oblały się delikatnym rumieńcem.
- Chodźmy na spacer – powiedziałem, pewniej chwytając jego dłoń i ruszając przed siebie. Skoro to nasz ostatni wspólny dzień tutaj, chciałem odwiedzić wszystkie miejsca, które miały jakieś znaczenie. Chociaż nie było ich wiele, a właściwie prawie wcale, chciałem je odwiedzić właśnie z nim. Z chłopakiem, którego kochałem całym swoim sercem i dla którego byłem zdolny do wszystkiego.
- Tsuki... Patelnia – zaśmiał się, wskazując na baner reklamowy, zawieszony na pobliskim płocie. Ktoś pomysłowy namalował na nim markerem dosyć... Ciekawą postać, a mianowicie dwa okręgi jako oczy i szeroki uśmiech. Niby nic wyróżniającego się z tłumu, ale dla dopełnienia obrazu postać miała na głowie niezbyt foremny prostokąt. W jednym z dni, w których nasza znajomość dopiero się rozpoczęła, zauważyliśmy to, gdy Aruki odprowadzał mnie do domu. Zastanawialiśmy się, co ten ludek ma na głowie, a wersji było bardzo dużo, między innymi taka, że był u fryzjerki, a ona obcięła go tak krótko, że jego włosy wyglądają jak prostokąt i jest tym tak załamany, że aż się uśmiecha. Ale mimo wszystko nasze serca zdobyło stwierdzenie, że ta postać wraca ze sklepu i jest zadowolona z zakupu nowej, uniwersalnej patelni, którą niesie na głowie.
Z delikatnym uśmiechem wypuściłem jego dłoń i podszedłem do płotu, po czym delikatnie przejechałem opuszkami palców po rysunku, uśmiechając się z czułością.
- Będzie mi cię brakowało... - mruknąłem, jakbym zwracał się do żywej osoby. Aru widząc moje zachowanie zaśmiał się cicho i wyciągnął do mnie rękę.
- Chodź, pójdziemy do szkoły... O ile ktoś tam będzie – westchnął, a ja ponownie splotłem ze sobą nasze palce. Szliśmy w milczeniu, które nigdy nam nie ciążyło. Kiedyś nawet powiedziałem Arukiemu, że przyjemnie się z nim milczy, co on oczywiście skomentował słowami, że jestem głupkiem. Uśmiechnąłem się do wspomnień, znowu na chwilę zamyślając. Mój wzrok mimowolnie skierował się na niebo, które stawało się coraz ciemniejsze... A jeszcze niedawno o tej porze było zupełnie jasno. Cicho wzdychając obserwowałem piękny zachód słońca, a raczej jego końcówkę. Ostatnie pomarańczowe promienie głaskały ziemię bardzo delikatnie, sprawiając wrażenie czułego pożegnania dwojga kochanków. Delikatnie przygryzłem dolną wargę, przywracając się do porządku. Lepiej o tym teraz nie myśleć... W końcu wystarczy mi to, że właśnie żegnam ukochaną osobę. Prawdopodobnie już na zawsze.
Swoją drogą nigdy nie lubiłem zachodów słońca. Kojarzyły mi się z końcem, ze śmiercią... Nie rozumiałem tego, że zakochani ludzie uznawali je za romantyczne. Ja osobiście o wiele bardziej wolałem wschody słońca... Przypominały początek czegoś nowego i napawały mnie radością.
Chwilę później staliśmy przed dużym wejściem do poszarzałego budynku gimnazjum, które ukończyłem w tym roku. Nie chciałem rozstawać się z tym miejscem, chociaż może bardziej zależało mi na ludziach. Nigdy specjalnie nie przepadałem za tą szkołą, za nauczycielami ani za uczniami... Doceniłem to dopiero, gdy wszystko się skończyło, a ja nie mogłem wejść na teren szkoły jako uczeń. Poczułem dziwne ukłucie w sercu, gdy pomyślałem, że całe moje dotychczasowe życie właśnie się kończy. Zachodzi, zupełnie jak słońce. To już kilka ostatnich chwil.
Odwróciłem głowę, nie mając zamiaru pokazać Arukiemu, jak łzy zalśniły w moich oczach.
- Chodźmy na boisko... - powiedziałem lekko drżącym głosem. Chłopak bez słowa złapał mnie za rękę i poprowadził w miejsce, w którym często przesiadywałem. Czasami czułem się, jakbym był niewidomy, a on miałby być moim przewodnikiem, który wskazuje mi drogę... Właściwie można powiedzieć, że pomału się od niego uzależniłem. Nie potrafiłem wytrzymać dwóch dni bez widzenia się z nim.
Kochałem go. Najbardziej na świecie. A teraz miałem go opuścić.
Nie mogłem sobie nawet wyobrazić życia bez niego.
Chłopak zaczął bawić się na sprzęcie do ćwiczeń, kręcąc na jednej maszynie jak na karuzeli. Robił to zawsze, odkąd tylko pamiętam... Nigdy nie ćwiczył normalnie, więc czemu tym razem miało być inaczej?
Odszedłem kawałek od niego, słuchając, jak o czymś opowiada. Delikatnie pogładziłem oparcie ławki, na którym zawsze siedziałem, nieważne, czy na dole było miejsce czy nie. Nauczyciel od wychowania fizycznego zawsze narzekał, że się obijam, będę gruby i jak spadnę to skręcę sobie kark, ale jak do tej pory nic z jego czarnych scenariuszy się nie sprawdziło.
Co jakiś czas przytakiwałem Aru, chcąc pokazać że go słucham, bo rzeczywiście słuchałem. Byłem tylko... Odrobinę zamyślony. Przypominałem sobie wszystkie chwile, które już nigdy nie będą mogły wrócić... Te z Arukim, te bez niego, te z innymi i te samotne. Każda chwila była tak odległa, a ja mogłem jedynie marzyć, by się powtórzyła. Najchętniej cofnąłbym czas...
- Chciałbym, żeby znowu był dwudziesty siódmy czerwca – powiedział niebieskowłosy, zupełnie jakby czytał mi w myślach. Nieco zaskoczony skierowałem na niego swój wzrok, delikatnie przechylając głowę – Żeby te wakacje mogły minąć jeszcze raz... - wymamrotał, spuszczając wzrok. Mimo że dopiero zaczął się sierpień dla nas obojga wakacje już się skończyły. Mieliśmy się rozstać na ich resztę... A raczej tak chciałem myśleć.
- Ciekawe, co będzie za rok dwudziestego siódmego czerwca... - odpowiedziałem, odgarniając kosmyk swoich czarnych włosów za ucho – Jak to będzie... Z kim będę wracał do domu po oddaniu świadectw – westchnąłem, siadając na mokrej od deszczu ławce i opierając ręce na kolanach, a na splecionych dłoniach opierając podbródek. Spojrzałem prosto na Aru, który zrobił minę mówiącą „ze mną”, ale speszony własnymi myślami szybko odwrócił wzrok. Zaśmiałem się cicho, odprężając delikatnie. Jego dziecinność poprawiała mi humor nawet w najgorszych sytuacjach.
- Chciałbym, żebyś był w moim wieku... - powiedział cicho, ale ja wszystko usłyszałem.
- Wiem... Ja też bym chciał. Czasem żałuję, że tak się spieszyłem na świat i urodziłem się jeszcze w grudniu, zamiast czekać do stycznia – westchnąłem, przymykając oczy – Mogłem też nie zdać.
- No właśnie! Czemu zdałeś, idioto?! - zawołał oburzony chłopak, zeskakując z maszyny do ćwiczeń i podchodząc do mnie. Wyraźnie widziałem, że w jego oczach znowu lśnią łzy.
- Przepraszam, Aru... Musiałem – wstałem i poczochrałem mu grzywkę. Skrzywił się lekko, jak zwykle, gdy to robiłem.
- Nie przepraszaj za coś takiego – westchnął, pesząc się odrobinę – To egoistyczne, że mam ci za złe, że zaliczyłeś klasę. Powinienem się cieszyć... - mruknął, bawiąc się guzikiem u swojej koszuli. Widać było, że nie miał nawet zamiaru cieszyć się z tego, że nie wyląduję z nim w jednej klasie. Zwłaszcza, że teraz miałem wyjechać do internatu na całe trzy lata... A raczej chciał tak myśleć.
- Aru... Ściemnia się. Chodźmy już, odprowadzę cię – powiedziałem, łapiąc go za rękę. Chciałem, żeby nasze pożegnanie było szczęśliwe... Jak dobre zakończenie pięknej historii, warte zapamiętania. Nie chciałem niepotrzebnych łez.
W milczeniu przemierzaliśmy tą dobrze znaną nam, wyuczoną na pamięć drogę. Nie mam pojęcia, jak wiele razy odprowadzałem go pod samą furtkę tylko dla przyjemności spędzenia z nim kilku chwil. Uwielbiałem przebywać w jego towarzystwie. Na dworze było już całkiem ciemno, a na niebie jasnym blaskiem świecił księżyc, wyglądający, jakby ktoś przeciął go na dwie równe połówki. Wokół nas zaczęła pojawiać się mgła, nieco przysłaniająca widoczność. Nie chciałem, żeby to się tak skończyło... Ale nic nie mogłem na to poradzić. Spoglądałem w niebo, nie mając zbytnio pojęcia, czego w nim wypatruję. Nie zauważyłem nawet, kiedy doszliśmy pod jego dom.
- Aruki... - zacząłem, ale przerwało mi jego spojrzenie. Pełne bólu, żalu i... Złości?
- Jeszcze chwilę. Popatrzmy w niebo... jak kiedyś – powiedział, od razu kierując spojrzenie w granatową toń, gdzieniegdzie usianą białymi plamkami. Odrobinę mocniej ścisnąłem jego dłoń i spojrzałem w tym samym kierunku.
Lubiliśmy to robić. Pamiętam, że często obserwowaliśmy gwiazdy, czekając, aż jakaś spadnie i będziemy mogli pomyśleć życzenie... Właściwie to był pomysł Aru, zawsze był taki... Beztroski.
- O, patrz, Tsuki! - z zamyślenia wyrwał mnie jego podekscytowany głos – Szybko, szybko! Spadła, pomyśl życzenie! - zawołał i od razu zacisnął oczy, a jego twarz przybrała wyraz ogromnego skupienia. Nie myśląc wiele spojrzałem w niebo i zrobiłem to samo.
„Chciałbym, żeby Aruki był szczęśliwy”
Otworzyłem oczy i zauważyłem, że chłopak obok mnie uśmiecha się delikatnie, spoglądając w gwiazdy. Nie mam pojęcia, czego sobie życzył, ale wiedziałem, że nigdy mi tego nie zdradzi, bo może zapeszyć.
Już otwierałem usta, żeby coś powiedzieć, kiedy wśród gęstych, deszczowych chmur zauważyłem jak coś szybko leci w dół.
- Aru, widziałeś? Jeszcze jedna! - zawołałem, wskazując na niebo ruchem głosy. Chłopak ze smutkiem pokręcił głową.
- Nie... Jest twoja, ja nie mogę pomyśleć życzenia, więc ty to zrób – powiedział i uśmiechnął się szeroko, wpatrując we mnie. Niepewnie zamknąłem oczy, nie mając pojęcia, czego jeszcze mogę sobie życzyć.
„Chciałbym... Chciałbym jeszcze kiedyś zobaczyć się z Aru”
Przełknąłem ślinę i spojrzałem na niego kątem oka. Miałem wrażenie, że utonę w głębokim błękicie jego smutnych oczu...
- Tsuki... Spotkamy się jeszcze kiedyś? - spytał, drżącym głosem. Nie wiedziałem, czy zadrżał od smutku, czy od zimna. Wiatr wiał bardziej, a deszcz z nieba popadywał coraz intensywniejszymi strużkami.
- Spotkamy – zapewniłem, ściskając jego dłoń. Chciałem w to wierzyć, on też chciał... Ale oboje wiedzieliśmy, że to raczej niemożliwe.
- Obiecujesz? - spytał, wyginając usta w podkówkę.
- Obiecuję – odpowiedziałem, opierając swoje czoło o jego czoło. Mimo wszystko nadal czułem na sobie jego wzrok.
- Na mały paluszek? - spytał, a mnie jak zwykle rozczuliła jego dziecinność. Bez słowa wyciągnąłem do niego swój mały palec i podpisałem nierozerwalną umowę, ważniejszą niż pakt z diabłem. Deszcz padał już gęsto, coraz bardziej nas mocząc, ale żadnemu z nas nie spieszyło się do otwierania parasola. Czekałem teraz na rzecz, która musiała mieć miejsce.
- A na duży? - spytał, wyciągając do mnie kciuk. Uśmiechnąłem się i zrobiłem to samo co z małym paluszkiem. Według Arukiego przysięga na mały palec jest nie do złamania, ale ta na duży ma większą moc. To była tylko i wyłącznie nasza przysięga, niczyja inna.
Deszcz zamazywał nam widoczność, spadając tuż przed oczami. Nagle poczułem dłoń niebieskowłosego na moim policzku. Spojrzałem na jego twarz i nie byłem w stanie powiedzieć, czy krople, które po niej spływały, to łzy czy deszcz.
- Tsuki... Kocham cię... - wyszeptał, zbliżając się do mojej twarzy. Nie czekając na odpowiedź delikatnie pocałował mnie w usta, a ja czule odwzajemniłem jego pieszczotę. Nasz ostatni pocałunek... Czułem w nim ten nieszczęśliwy smak rozstania, niosący ze sobą gorycz i odrobinę słodyczy. Nie mogłem się pozbyć tego żałosnego uczucia... Objąłem go mocno i przytuliłem do siebie, opierając głowę na jego ramieniu. Był wyższy o trzy centymetry, więc miałem idealne oparcie.
- Ja ciebie też, Aru... - mruknąłem mu do ucha, drżąc lekko. Deszcz padał coraz bardziej, a nasze ubrania były doszczętnie przemoczone. Nagle, jedna po drugiej, stanęły mi przed oczami wszystkie nasze wspólne chwile... Nie mogłem uwierzyć, ze to już koniec. Taki... Nieszczęsny. Wszystkie wspólnie spędzone minuty przewijały się w mojej głowie, a ja przeżywałem je po raz drugi. Poczułem, jak chłopak zaciska ręce na mojej koszuli i delikatnie się trzęsie.
Płakał.
Nie mogąc tego znieść zacisnąłem oczy, przyciągając go do siebie jeszcze bardziej. Nie zauważyłem nawet, kiedy z moich oczu zaczęły wypływać łzy. Staliśmy tak chwilę, złączeni ze sobą w ciasnym uścisku, aż nie poczuliśmy, że już czas się rozstać.
- Tsukichi... - powiedział Aru, ocierając łzy z policzka. Ich miejsce szybko zajęły nowe, ale chłopak chyba tego nie zauważył – Nie zapomnij o mnie... Wróć tutaj – poprosił szeptem, a jego usta zadrżały, rozciągnięte w sztucznym uśmiechu – Chcę... Obejrzeć z tobą wschód słońca...
- Wrócę, obiecuję – powiedziałem, gładząc go po głowie. Oglądanie wschodu słońca, jako symbol czegoś, co się zaczyna... Dzisiaj widzieliśmy zachód. Gdy spojrzał na mnie oczami pełnymi bólu, założyłem mu jeden kosmyk jego mokrych, turkusowych włosów za ucho.
- Przysięgasz? - spytał szeptem, nadal patrząc w moje oczy, których tęczówki były nieokreślonego koloru.
- Przysięgam – odpowiedziałem spokojnie, uśmiechając się do niego. Po moich dawnych łzach nie było ani śladu. Oboje wierzyliśmy, że dotrzymam obietnicy.
A raczej chcieliśmy w to wierzyć.
Ponoć pożegnania są najboleśniejszym momentem każdego związku. Przekonałem się o tym na własnej skórze, żegnając się z moim ukochanym Arukim. Nigdy nie chciałem go zostawiać, ale to była jedyna słuszna decyzja, którą mogłem podjąć. Obiecałem, że jeszcze kiedyś wrócę... Ale wiedziałem, że to nie jest prawda. Miałem wyjechać na ponad trzy lata. W tym czasie Aru pewnie się zmieni, znajdzie kogoś, kto zastąpi mu moje miejsce... Nie będę mu już potrzebny. Zapomni o mnie, będzie żył nowym życiem...
Zdecydowanie, pożegnania są najboleśniejszym momentem związku. Zwłaszcza, gdy żegnasz się już na zawsze.


poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Kagami x Kuroko, część 3

Ehehe... ^-^" Nie wiem jak zacząć tłumaczenie się z tego wielkiego lenia, który zamieszkał w mojej duszy i nie pozwolił mi NAWET SKOPIOWAĆ tego rozdziału .___."
Tak, nie napisałem tego, tylko skopiowałem. Przez cały czas napisałem... Nic >.< Serio. Nie wiem co mi jest. Ale zacznę, serio ;_______;
O ile kogoś to w ogóle interesuje XD
No mniejsza o to, jakoś tam sobie żyję i próbuję się uratować pseudo-gejozą.
Dedykuję rozdział mojej ukochanej Martynian-senpai, która poprawiła mi humor na całe normalnie wakacje ^.^

Kuroko no Basuke
Kagami x Kuroko

Wesołych Świąt!


22 grudnia, 05:42

Obudziło mnie ćwierkanie ptaków za oknem i delikatne światło, które jakimś cudem padało na łóżko. Wczoraj zaciągnąłem zasłony... Chyba. Nie chciało mi się otwierać oczu, żeby to sprawdzić. Przeciągnąłem się i poczułem na sobie dłoń Kuroko. Leżał dosyć daleko ode mnie. Widocznie odsunąłem się, jak zwykle wiercąc w nocy. Poczułem chęć przyciągnięcia go do siebie i przytulenia. Ja pierdolę, co jest ze mną nie tak? Muszę się ogarnąć. No i poza tym nie chcę obudzić knypa.
Zimno mi, do cholery. Zabrał całą kołdrę. Ale za to ja sam się przybliżyłem i objąłem go. Tetsuya przez sen wtulił się w zagłębienie w mojej szyi. Znowu zrobiło mi się ciepło w środku. Coś ze mną na pewno jest nie tak. Muszę iść się przebadać... Na wszystko. Ale to później. Uśmiechnąłem się do siebie i zadowolony z życia leżałem w ciszy.
Do czasu. Usłyszałem wrzask i śmiech, a potem stukot pary nóg na korytarzu i przekleństwa rzucane przez którąś z kuzynek. Na chwilę zrobiło się cicho, ale nagle tuż zza ściany, z pokoju Hikaru i Nayami było słychać to samo, tyle że wrzask był podwójny.
- Aki-chan, idiotko! Jest szósta rano w weekend! - produkował się, jak zawsze, kuzyn. Ojoj, Akira wkracza do akcji. Przypomniałem sobie jak co roku ten popierdoleniec zaczynał na kilka dni przed świętami robić sobie żarty, co wywoływało lawinę dowcipów z serii „każdy na każdego, byleby przeżyć”. Zastanowiłem się, co tym razem wymyśliła. Po kolejnym wrzasku, tym razem jej siostry, Yumi, stwierdziłem, że to niebezpieczne. Każdy by to stwierdził, zwłaszcza po usłyszeniu jej psychopatycznego śmiechu. Złapałem kołdrę i nakryłem się nią po sam czubek głowy, siadając okrakiem na Kuroko. No to ten od razu się obudził.
- Kagami-kun, co... - zaczął, ale zatkałem mu usta ręką. Drugą wskazałem na drzwi, bo dobrze wiedziałem, jaki kierunek teraz obrała czerwonowłosa burza hormonów.
- Akira – wyszeptałem to jedno słowo, a w oczach Kuroko pojawił się błysk zrozumienia. Położyłem się na nim, starając zajmować jak najmniej miejsca. Chyba włączył mi się instynkt zachowania kota – jeśli ty czegoś nie widzisz, to coś nie widzi ciebie. No ale Taiga nie kot, a Akira nie „coś”, zauważyła. Zdarła z nas kołdrę i poczułem, jak coś zimnego oblewa mi kark. Najpierw myślałem, że to pot strachu, ale potem zorientowałem się, że jest wszędzie, na mojej głowie, za koszulką, na brzuchu i nawet w gaciach. A co najgorsze – był tak lodowaty, że myślałem, że zamarznę.
- ŁAAAAAAAAAAA! - wrzasnąłem, podskakując lekko. Wiem już czemu wszyscy tak reagowali. Akira widząc mnie i Kuroko w takiej pozycji uśmiechnęła się niczym stary zboczeniec.
- Chyba w niczym nie przeszkodziłam, co? Hyhyhy – zaśmiała się – Oj, Taiga, Taiga-chan... Co też z ciebie wyrosło...
- DEBILU! - wydarłem się na nią, chwytając za nadgarstek i powalając na łózko. Przygwoździłem ją swoim ciałem, na co ona zrobiła zdziwioną minę, ale zaraz znowu się uśmiechnęła.
- A więc tak wyglądała ta noc... Już wiem, skąd masz tą malinkę! - dotknęła palcem mojej szyi i zaśmiała się, na co ja odruchowo zakryłem wskazane przez nią miejsce.
- To nie jest malinka, ja... Uderzyłem się! - skłamałem. Akira uśmiechnęła się z politowaniem.
- Myślisz że ci uwierzę? A nawet jeśli, to skąd Tetsu-chan też taką ma, co? Oboje się uderzyliście? - zachichotała złośliwie.
Wiedziałem, o co jej chodzi, więc wstałem z poirytowaną miną, dając jej wolną drogę do wyjścia z pokoju i dokończenia swojego dzieła. Nie żebym miał coś przeciwko temu drugiemu, nawet mogę jej pomoc, ale nie chcę za bardzo oberwać.
- A myślałam, że wolisz dziewczyny, Taiga-chan, zwłaszcza, gdy przyłapałam ciebie i tą twoją Amerykankę – zaśmiała się złowieszczo – A co do malinki, nie martw się, nikomu nie powiem – odetchnąłem z ulgą, bo Akira rzadko nie dotrzymywała słowa – Wprost – zaśmiała się psychopatycznie, uciekając przed nadlatującym w jej stronę budzikiem i wybiegając z pokoju. Padłem na łózko obok Kuroko, wzdychając ciężko. Zaraz jednak poderwałem się, przypominając sobie, że jestem cały mokry i nie chcę zamoczyć łóżka bardziej niż już Akira się zaprodukowała. Kuroko też wstał i przejechał palcami po mokrych włosach. Spojrzałem na niego tak, jakby zabili mi psa, kota i kanarka, i wyrzekłem słowa:
- Mamy przejebane.
Złapałem się za szyję w miejscu, gdzie Kuroko zostawił swój „ślad” i wychyliłem głowę z pokoju. Rozejrzałem się i nie dostrzegłem nikogo. Dałem dzieciakowi znak ręką, żeby szedł za mną. Chyłkiem opuściliśmy pokój i przebiegliśmy korytarz, niezauważeni niczym ninja, ale gdy staliśmy pod drzwiami łazienki usłyszeliśmy szorstki i wściekły wrzask Szlachetnego Generała pułku Ameryka batalionu Kagami, cioci Wakari.
- AAAAAAKIIIIIIII-CHAAAAAAAAAAAAAAAAAN! - groźba w jej głosie porażała – Nie dość, że mamy w rodzinie transwestytę – tak, to o Marui – dużego dzieciaka – definitywnie chodzi jej o tatę – kilku idiotów – no nie, mnie na pewno nie ma w tym gronie – to jeszcze niedorozwoja umysłowego, którym jesteś TY!
Akira wychyliła głowę z czyjegoś pokoju, obrzucana przekleństwami tymczasowego właściciela, a jej długie włosy ułożyły się w poplątaną kaskadę loków i fal. W sumie, była całkiem ładna, ale ciągle chodzi w tym kucyku. Nie dziwota, że żaden jej nie chce.
- Jak się Taiga-chan postara, to będziemy mieć też geja – wyszczerzyła się do mnie, stojącego za plecami cioci. Zamordowałem ją wzrokiem i otworzyłem drzwi łazienki.
- Ty mi tu nie gejuj, tylko... - usłyszałem groźne słowa, zanim zamknąłem drzwi tego zacnego miejsca na klucz. Odetchnąłem z ulgą, drapiąc się po mokrej głowie. Już chciałem się rozebrać i wejść pod prysznic, ale zobaczyłem, że Tetsuya stoi sobie i gapi się na mnie jak cielę na malowane wrota. Noż cholera, i jak tu się nie zirytować?
- Nie gap się – powiedziałem lekko oburzony – W tył zwrot i poszukaj czegoś czym można to – wskazałem na malinkę – zakryć!
Rozebrałem się, widząc, że Kuroko grzecznie mnie posłuchał i wszedłem pod prysznic, zamykając za sobą kabinę. Myjąc się, podśpiewywałem pod nosem piosenkę „I believe I can fly”. Gdy skończyłem, zakręciłem wodę i uchyliłem kabinę, widząc, że Kuroko siedzi grzecznie odwrócony plecami do mnie i nie podgląda. Wyszedłem spod prysznica i wziąłem ręcznik, który zawiązałem sobie wokół bioder. Drugim zacząłem wycierać włosy i podszedłem do Kuroko. W lustrze zauważyłem, że gdy podchodziłem, lekko spuścił wzrok, a na jego policzkach wykwitły rumieńce. Wyglądał uro~Zaraz. LUSTRO! Na pewno widział mnie takim, jak pan Bóg (czy inna wszechmogąca wszechmogącość) stworzył! W tym przeklętym wynalazku Szatana, uwielbianym lub nienawidzonym przez kobiety zauważyłem, że się rumienię. Noż szlag by to! Jeszcze rumieńców zabrakło! Schowałem twarz w dłoni, żeby chociaż trochę ukryć zawstydzenie.
- Przepraszam, Kagami-kun – zaczął tłumaczyć się dzieciak – Ja...
- Nic się nie stało – odpowiedziałem, szczerząc się jak zwykle, gdy starałem się ukryć emocje. W lustrze zauważyłem, ku mojemu zadowoleniu, że rumieniec prawie całkowicie zniknął – Znalazłeś coś?
Tetsuya kiwnął głową i wskazał na kupkę podkładów, pudrów i cholera wie czego jeszcze, powszechnie znanych jako szpachla. Niezawodny znak, że rodzinka przyjechała. Od razu przypomniałem sobie święta kilka lat temu, gdy byłem jeszcze mały i niewinny. Tsa, akurat.

***Retrospekcja***

Siedziałem na zamkniętej muszli klozetowej, machając dyndającymi w powietrzu nogami. Młodsza o rok, ale większa o głowę Akira krzątała się przy lustrze i tajemniczych pudełkach, w których mama trzymała różne dziwne rzeczy. Nuciłem sobie wesołą melodię, gdy kuzynka odwróciła się w moją stronę ze szczerym uśmiechem.
- Taiga-chan, zaraz cię upiększę – uśmiechnęła się od ucha do ucha, a ja pokiwałem głową, odwzajemniając radosny gest – Zamknij oczy – powiedziała, a ja wykonałem polecenie.
Zaraz jednak poczułem, że zrobienie tego było błędem. Akira smarowała mi czymś twarz, potem mocno naciskała jakąś twardą rzeczą na powieki, szarpała włosy i chyba wylała klej na usta. Potem kolorowała mi paznokcie i przyklejała do nich błyskotki. Po dłuższym czasie prawie skończyła. Poczułem jeszcze kilka klepnięć na twarzy, pociągnięcie za rzęsy i kilka szczypnięć w okolicach brwi. Cała twarz mnie bolała, było nieprzyjemnie i niewygodnie, a włosy ciągnęły mnie za każdym ruchem.
- Otwórz oczy, Taiga-chan – powiedziała dziewczynka. Powoli uchyliłem powieki, żeby zobaczyć jej uśmiechniętą buzię – Ojeeej, wyglądasz uroczo! Czekaj, ubierz jeszcze tylko to! - zawołała, podając mi coś w różowym kolorze. Posłusznie wykonałem polecenie, zdejmując piżamę i naciągając na siebie coś, co okazało się być sukienką. Akira zapiszczała i odwróciła mnie w kierunku dużego lustra.
Zobaczyłem w nim pokraczne coś w jasnopurpurowej sukience w ciemniejsze grochy. Wszytko byłoby w miarę spoko, gdyby nie twarz. Miałem na niej trzy kilo czegoś, co wyglądało jak cement, farba drukarska, plakatówka rozmazana nad oczami i plastelina na ustach, a moje brwi jakimś cudem się rozdwoiły. Do tego paznokcie były w ślicznym, neonowym odcieniu zieleni, nijak pasując do różowej całości. Zadławiłem się powietrzem i w ataku paniki zacząłem wołać mamę. Oczywiście zleciała się cała rodzina. Gdy tylko ogarnęli sytuację ledwo powstrzymywali się od wybuchnięcia śmiechem. Tamtego dnia wydarzyły się trzy ważne rzeczy:
  1. Akira zyskała opinię rasowej sadystki
  2. Ja zyskałem opinię chłopca o dosyć dziwnych upodobaniach
  3. Przysiągłem sobie, że już nigdy w życiu nie dotknę kosmetyków.

***Koniec retrospekcji***

Wzdrygnąłem się na samo wspomnienie tamtego dnia.
- Kuroko, nie ma mowy, żebym tego cholerstwa dotknął – odsunąłem się trochę. Knypek spojrzał na mnie zdziwiony.
- Ale Kagami-kun... - zaczął, ale mu przerwałem.
- Nawet nie próbuj mnie przekonywać. Czego jak czego ale opinii wesołego transa nie chcę zyskać.
Dzieciak spojrzał na mnie dziwnie i wzruszył ramionami. Odkręcił najjaśniejszy z tych kobiecych gadżetów i rozpiął górę od piżamy, żeby jej za bardzo nie pobrudzić. Swoją drogą, wszystkie były w prawie identycznym kolorze. Zdecydowanie za ciemnym dla tego wyblakłego chudzielca. Ej, czy on nie jest przypadkiem wampirem? Zacząłem się zastanawiać, jak najskuteczniej takiego wyeliminować, po tym jak zaprosiłem go do domu. Ale w sumie nie ugryzł mnie... Fakt, cofam to. Ale to ja tak właściwie zacząłem... Czyli że ja jestem wampirem? Ale jak mnie zaraził? Myślami? A CO JAK ZAJDĘ W CIĄŻĘ?!
Z paranoicznego toku myślenia wyrwało mnie dźgnięcie w bok. Zauważyłem pytające spojrzenie Kuroko i zerknąłem na jego szyję. Zakrztusiłem się powietrzem, powstrzymując śmiech. Wyglądało to jeszcze gorzej niż wcześniej. Na bladej, gładkiej szyi pojawiła się ciemna plama, wyglądająca jak niedorobione znamię. Tetsuya westchnął i rękawem piżamy starł cały „makijaż”. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale przerwało mu głośnie walenie do drzwi.
- Taiga-chan, długo jeszcze? Korek się robi – ciocia Wakari była nieźle wkurzona. Spojrzałem na dygoczące drzwi ze strachem.
- Już wychodzę, ciociu – odkrzyknąłem, jedną ręką odkręcając wodę, a drugą zdejmując z Kuroko koszulę. Wychwyciłem jego pytające spojrzenie, ale nie zareagowałem, po prostu bezceremonialnie wepchnąłem go pod prysznic i popchnąłem za kark w dół. Schylił się pod moim naciskiem, a ja zmoczyłem mu głowę i plecy. Szybko zakręciłem wodę i wytargałem go pochylonego z kabiny. Zauważyłem, że otworzył usta, próbując złapać oddech, a na jego twarzy widniały rumieńce od gorąca wody, którą po prostu odkręciłem do maksimum. Jego ręka powędrowała do szyi, którą chyba ścisnąłem trochę za mocno. Nadal zgięty wpół podtrzymał się umywalki i zaczął się krztusić. Wystraszyłem się, że przez mój gwałtowny gest mogłem zrobić mu krzywdę. Podszedłem kawałek i położyłem mu rękę na ramieniu.
- Ej, Kuroko, nic ci nie... - zacząłem, ale przewał mi, prostując się i strącając ją z ramienia. Lekko zadarł głowę i spojrzał mi prosto w oczy. Uderzył mnie czysty, szafirowy kolor jego tęczówek, które zawsze wyglądały, jakby miały wwiercić się w moją duszę. Ale jeszcze bardziej zaskoczyło mnie to, że w tych zwykle opanowanych oczach lśniły łzy. Coś ścisnęło mi się w środku gdy zrozumiałem, że to przeze mnie. Wbiłem wzrok w moje stopy, jak dziecko czekające na ochrzan, ale gdy ten nie nastąpił, znowu na niego spojrzałem. Po łzach nie było ani śladu. Chciałem go przeprosić, ale przerwało mi walenie w drzwi.
- Taiga-chan! Wyłaź! Bo wyważę drzwi! - tym razem ciocia nie żartowała. Szybko rzuciłem w kierunku chłopaka ręcznik, żeby zakrył szyję i sam zarzuciłem jeden na swoje ramiona. Kuroko podniósł z podłogi koszulę, a ja schyliłem się po moją piżamę. W milczeniu wyszliśmy z łazienki, obrzuceni zdziwionym spojrzeniem cioci Wakari, której wzrok dłużej zatrzymał się na ręczniku, pomału zsuwającym się z moich bioder. Zmarszczyła czoło, rozważając słowa Akiry. Wkurzony przyśpieszyłem kroku, żeby uniknąć niepotrzebnych wyjaśnień i jak najszybciej znaleźć się w pokoju. W mojej głowie w tym momencie istniała tylko jedna myśl: „przeprosić Kuroko”. W drzwiach mojego pokoju natknąłem się na Akirę, obrzucającą wzrokiem nagie plecy zarumienionego Tetsuyi. Gdy zobaczyła mnie w samym zjeżdżającym lekko ręczniku zrobiła wielkie oczy i uśmiechnęła się złośliwie.
- Ojeej, Taiga-chan, nie wiedziałam, że wy już...
- Zamknij się – rzuciłem jej wściekłe spojrzenie i zatrzasnąłem za sobą drzwi. Szybko naciągnąłem na siebie piżamę, żeby nie paradować prawie nago po domu. Odwróciłem się, zirytowany własnym zachowaniem wobec Kuroko, i zauważyłem go siedzącego na łóżku, plecami do mnie, z opuszczoną głową. Aż syknąłem z bólu, widząc jego poparzone plecy. Szybkim krokiem podszedłem do niego i przysiadłem się obok. Skrzywiłem się, widząc na jego szyi czerwone ślady zaciśnięcia moich palców. Z włosów chłopaka skapywała nadal gorąca woda, spływając po jego szyi, między łopatkami, potem po linii kręgosłupa i na koniec wsiąkając w spodnie piżamy. Wyciągnąłem rękę i dotknąłem jego pleców. Tetsuya wzdrygnął się i syknął z bólu, gdy opuszki palców delikatnie dotknęły zaczerwienionych miejsc. Coś mnie ukuło w środku i poczułem chęć przytulenia go. Szybko jednak odgoniłem te myśli, bo mógłbym zrobić mu jeszcze większą krzywdę. Spojrzałem na jego nadal czerwoną twarz i na pojedynczą łzę, spływającą po gładkim, jasnym policzku. Zszokowało mnie to, ale nic nie mówiąc starłem ją wierzchem dłoni, bo sprawiła, że czułem się naprawdę okropnie. Zauważyłem jego zdziwione, wystraszone spojrzenie i z bólem pogłaskałem go po niebieskiej czuprynie. Tetsuya westchnął głęboko i zamknął oczy.
- Kuroko... Przepraszam – powiedziałem, gładząc jego mokre, nadal ciepłe włosy – To było okropne. Nie mam pojęcia, co mi się stało. Mogłem cię chociaż uprzedzić. A teraz ty przeze mnie... Mogłeś nawet wylądować w szpitalu! Jestem skończonym idiotą! Pewnie nieźle cię wystraszyłem. A potem zorientowałem się, co zrobiłem, i... Cholera, to musi strasznie boleć! - wylałem z siebie wszystkie uczucia. Oprócz jednego. Strachu zmieszanego z troską o niskiego, wrednego dzieciaka. Który teraz wyglądał, jakby zaraz miał ode mnie uciec. Złapałem go za rękę i ścisnąłem ją lekko, nie chcąc na to pozwolić i bojąc się, że zaraz to zrobi – Przepraszam... - wyszeptałem, spuszczając głowę. Teraz zauważyłem, że jego klatka piersiowa aż do podbrzusza też jest oparzona. Zakląłem cicho i wypuściłem tą delikatną dłoń z uścisku. Wstałem i szybko poszedłem na dół, rozglądając się za pudełkiem z maścią, której mama używała na każdą ranę, skaleczenie i oparzenie. W kuchni zastałem Akirę, która szczerzyła się jak głupi do sera, odgarniając włosy.
- Widziałaś takie zielono-białe pudełko? Było całkiem duże. Jest mi potrzebne – zapytałem zirytowanym tonem.
- A co to? Lubrykant? - zaśmiała się wrednie – Ale już tak od razu chcesz się z Tetsu-chan... - przerwałem jej, uderzając w blat. Spojrzała na mnie trochę wystraszona.
- Nie wiesz nawet co się stało... Widziałaś czy nie? Powiedz po prostu, zamiast zgrywać głupka! - warknąłem na nią, wkurzony.
- Nie bulwersuj się tak, widziałam... W drugiej szafce od lewej, na górnej półce – powiedziała, a ja wyjąłem maść – Miłej „randki” - zachichotała.
Rzuciłem jej wściekłe i zarazem poważne spojrzenie. Od razu ją zmroziło. Uderzyłem zaciśniętą pięścią w ścianę.
- Spierdalaj – wysyczałem wściekły – NIE MASZ POJĘCIA, CO SIĘ STAŁO, WIĘC ŁASKAWIE NIE WYPOWIADAJ SIĘ! - spiąłem wszystkie mięśnie i zacząłem się trząść ze złości – GDZIE JEST BANDAŻ, DO CHOLERY?! - wrzasnąłem wściekle, a kuzynka wskazała na szufladę, widząc, że stało się coś poważnego. Gwałtownym ruchem otworzyłem szufladę, wyrywając ją z zawiasów – KURWA! - ryknąłem, nie zwracając na nic uwagi. Wyjąłem bandaż i wybiegłem z kuchni trzaskając drzwiami, zostawiając wystraszoną Akirę z zepsutą szufladą na podłodze. Po drodze zgarnąłem całą apteczkę z salonu. Wbiegłem po schodach i wpadłem do mojego pokoju, cicho zamykając drzwi. Tetsuya nadal siedział w tym samym miejscu. Podejrzewałem, że zbyt go boli, aby nawet się poruszać. Coś ukuło mnie w środku, gdy zobaczyłem jego oczy, w których malował się ból, wywołany nie tylko oparzeniem, ale i moim głupim zachowaniem. Zakląłem w myślach i usadowiłem się obok niego. Odkręciłem pudełeczko z maścią.
- Mogę? - spytałem, nabierając jej trochę na palce. Chłopak ledwo zauważalnie skinął głową. Szybko zabrałem się do roboty, odgarniając jego przydługie włosy na ramię. Najdelikatniej jak potrafiłem przetarłem oparzone plecy ręcznikiem i zacząłem nakładać maść. Przy każdym zetknięciu chłodnej maści i ciepłej skóry Kuroko spinał się lekko i drżał, przez co ja sam czułem ból. Gdy nasmarowałem maścią całe plecy zauważyłem strużkę krwi spływającą po szyi ze śladu po ugryzieniu. Przygryzłem wargę myśląc o tym jak bardzo jestem skończonym idiotą. Z apteczki wyciągnąłem kawałek waty i wodę utlenioną.
- Będzie trochę szczypało – ostrzegłem go cicho. Nalałem na wacik wodę utlenioną i przemyłem rankę. Twarz Tetsuyi skrzywiła się, ale nic nie powiedział. Wyjąłem mały plasterek i zakleiłem nim ślad. Wstałem z łóżka i uklęknąłem przed Kuroko, chcąc dokończyć smarowanie oparzeń maścią. Gdy dotknąłem jego klatki piersiowej znowu się wzdrygnął i skrzywił. Zauważyłem, że im niżej zjeżdżałem dłonią, tym bardziej chłopak się rumienił. Zaciekawiła mnie ta reakcja, ale nic nie powiedziałem. Gdy już prawie kończyłem ten zabieg, błądząc ręką po jego podbrzuszu, twarz Kuroko była cała czerwona, a on zagryzał dolną wargę. Pomyślałem, że w tym miejscu najbardziej go boli, więc starałem się być jeszcze delikatniejszy. Tetsuya pociągnął nosem i zagryzł wargę tak mocno, że aż pociekła krew.
- Ej... Nie rób tak – powiedziałem cicho, ścierając wierzchem dłoni posokę z jego pełnych ust. Miałem ochotę ucałować każde miejsce na jego ciele, któremu zadałem ból. No ale do diabła, jakby to niby miało wyglądać?
- Kagami-kun, ja... - zaczął chłopak, ale położyłem mu dłoń na ustach, dając do zrozumienia, żeby nic nie mówił. Bo przez to rana może się powiększyć.
Gdy skończyłem go smarować, wyprostowałem się i sięgnąłem po bandaż. Kilka razy obwiązałem nim tors Tetsuyi i spojrzałem na jego zarumienioną twarz. Spod mokrej, niebieskiej czupryny patrzyły na mnie duże, pełne strachu, zaczerwienione od płaczu oczy, a usta były wykrzywione w grymasie bólu. W środku coś mi się ścisnęło i nie mogąc się powstrzymać, przycisnąłem do siebie jego drobne ciało, całkowicie zamykając je w objęciach. Poczułem że w okolicy obojczyka robi mi się mokro. Zacieśniłem uścisk, niechcący sprawiając chłopakowi jeszcze więcej bólu, o czym zorientowałem się dopiero, gdy cicho jęknął. Lekko poluzowałem objęcia i poczułem drobne dłonie Kuroko zaciskające się na mojej koszulce. Chłopak przylgnął do mnie całym ciałem i westchnął głęboko. Pogładziłem go po wilgotnych włosach, czując jak lekko się spiął, ale zaraz rozluźnił. Jedną ręką błądziłem po jego plecach zastanawiając się, skąd we mnie tyle empatii i ciepłych uczuć. W ogóle uczuć. Westchnąłem lekko, czując jak jego oddech stawał się coraz bardziej równomierny, a mięśnie się rozluźniają. Po chwili zorientowałem się, że Kuroko po prostu zasnął. Chciałem go jakoś położyć, ale po pierwszej niezbyt udanej próbie podniesienia go zrezygnowałem. Pozwoliłem mu spać w moich ramionach, starając się zapewnić poczucie bezpieczeństwa. Oparłem brodę na jego głowie i przymknąłem oczy. Czułem ciepło jego ciała przy moim, słyszałem cichy oddech, który lekko owiewał mój obojczyk i delikatne bicie serca, które już się uspokoiło. Po jakimś czasie wsłuchiwania się w te dźwięki zacząłem przysypiać. Przetarłem oczy i podniosłem go lekko jedną ręką, drugą podtrzymując od spodu. Poczułem jak jego ręce rozluźniają uścisk i suną w dół po moich plecach. Oparłem głowę Kuroko na moim ramieniu i złapałem go za pośladki, podnosząc do góry. Przesunąłem się kawałek po łóżku, aż dotknąłem plecami ściany. Delikatnie opuściłem chłopaka na moje kolana, opierając się głową o zimną powierzchnię. Kuroko opadł na mnie swoim ciałem, wydając przez sen cichy jęk niezadowolenia. Uśmiechnąłem się pod nosem i objąłem go lekko. Cholera, moje zachowanie jest co najmniej dziwne. Nagle na korytarzu usłyszałem kroki i zaraz do mojego pokoju weszła Akira.
- Taiga-chan, idzie... - przerwałem jej, rzucając niezadowolone spojrzenie. Wskazałem na Tetsuyę, a jej wzrok powędrował za moim. Gdy zobaczyła bandaże oplatające tors chłopaka zakryła dłońmi usta i otworzyła ze strachem oczy. Nakazałem jej gestem być cicho i wyjść z pokoju, co ona natychmiast zrobiła, po cichu zamykając za sobą drzwi. Ułożyłem się wygodniej i przyciskając Kuroko do siebie zamknąłem oczy. Tak słodko. Tak pedalsko. Wszystko jedno, przyjemnie. To były moje ostatnie myśli przed zaśnięciem.
***
11:28

Poczułem delikatny ruch na mojej klatce piersiowej, który wyrwał mnie ze stanu słodkiego, niezmąconego snu. Cholera, nawet wyspać się porządnie nie dadzą. Mruknąłem niezadowolony i poczułem jak coś delikatnie dotyka mi czoła i odgarnia włosy. Zdziwiony otworzyłem oczy, spoglądając prosto na Kuroko. Zupełnie o nim zapomniałem. Był tak blisko mnie, że czułem na twarzy jego ciepły oddech. Zauważyłem, że jego blade policzki powoli pokrywają się rumieńcem i coś w środku mnie dziwnie załaskotało. Podniosłem rękę i przeczesałem palcami jego włosy, sam w sumie nie wiedząc, co robię. Tetsuya spojrzał w dół i zacisnął dłonie z przodu mojej koszulki.
- Kagami-kun... Ja... - zaczął, ale przerwało mu wejście Akiry.
- Taiga-chan! Koniec spania! Mama kazała mi was obudzić, musicie pomóc w przygotowaniach! - wydarła się, chcąc nas obudzić. Jakie było jej zdziwienie, gdy zauważyła, że nie śpimy.
A może po prostu zaskoczyło ją zobaczenie nas w kolejnej dwuznacznej sytuacji. W końcu niecodziennie widzi się swojego kuzyna tylko w koszulce i bokserkach, obejmującego za biodra siedzącego mu na kolanach chłopaka. Swoją drogą, ten chłopak, który miał na sobie tylko spodnie od piżamy i bandaż, był wczepiony rękoma w moją koszulkę, cały czerwony na twarzy, jego nogi oplatały mnie w pasie, a ja przeczesywałem mu włosy ręką. No nie ma co, teraz każdy na stówę by nas wziął za hetero.
- E... Ej, weźcie się ogarnijcie, co? Bo ja naprawdę zaczynam myśleć, że ze sobą kręcicie – nie powiem, była lekko speszona.
Westchnąłem i podniosłem z siebie Kuroko, przypadkowo łapiąc go za pośladki, na co ten pisnął i podskoczył lekko. Zachichotałem, rozbawiony jego reakcją. Specjalnie ścisnąłem je jeszcze mocniej, schodząc z łóżka na podłogę. Swoją drogą, miał lepszy tyłek niż niejedna dziewczyna. Chłopak ze strachem objął mnie za szyję gdy nagle znalazł się tak wysoko nad ziemią.
- Nie bój się głupku, nie upuszczę cię – powiedziałem, śmiejąc się. Postawiłem go na podłodze, po raz kolejny dostrzegając, jaki był niski. Poczochrałem mu włosy i sam nie wiem czemu, poczułem się jak jego starszy brat. Akira posłała nam rozbawione spojrzenie.
- Taiga-chan, nie świeć dupą, bo nie masz czego pokazać, ubieraj galoty! - rzuciła we mnie spodniami.
Spojrzałem na nią groźnie, przyjmując wyzwanie.
- Ty też byś mogła się ubrać, bo chyba nikomu nie sprawia przyjemności oglądanie twoich cycków! - rzuciłem w nią poduszką.
- No na pewno nie tobie, ty wolisz rozmiar SS. A tak poza tym mam bluzkę – wystawiła język, a ja zmarszczyłem czoło.
- Ja mam gacie. I co to za „rozmiar SS”, do cholery?
- Same suty – wyszczerzyła się – Z tego co zauważyłam, ten cię najbardziej pociąga – puściła mi perskie oko, wrednie się uśmiechając. Zakląłem pod nosem i rzuciłem w nią piłką do koszykówki, na co ona wybiegła z pokoju, chichrając się. Westchnąłem sobie, automatycznie kierując wzrok na klatkę piersiową Kuroko. Ten speszony zasłonił się rękami.
- Nie bój się, nie zjem cię – zaśmiałem się pod nosem – Chociaż w sumie, kto wie...
Tetsuya wygiął usta w podkówkę i spojrzał na mnie podejrzliwie, na co ja głośno się roześmiałem. Podszedłem do szafy i wyjąłem z niej dwie koszulki. Jedną rzuciłem chłopakowi, a drugą ubrałem, ściągając piżamę. Szybkim ruchem naciągnąłem na siebie spodnie, w których chodziłem wczoraj, stwierdzając, że jeszcze nadają się do użytku. Kuroko był już ubrany, gdy ponownie na niego spojrzałem. Na twarzy miał wyraz niezadowolenia, a ja dobrze wiedziałem czemu.
- Kagami-kun, wyglądam i czuję się w tym jak w worku po ziemniakach – spojrzał na mnie z wyrzutem.
- Nie marudź, chyba to lepsze niż latanie w samych gaciach, co? - zaczepnie uniosłem brew. Tetsuya wzruszył ramionami i wyszedł z pokoju, kierując się na dół. Zszedłem za nim, śmiejąc się pod nosem. Z rodzinką w domu zawsze weselej.
... Zdecydowanie weselej.
Na dole zastałem obraz nędzy i rozpaczy, a mianowicie kobieca część przygotowywała posiłki, słodząc po raz setny kubek herbaty, o który jeden z nieszczęśliwych mężczyzn poprosił jakiś czas temu. W salonie było zdecydowanie gorzej. Wszyscy faceci zebrali się tam i delikatnie mówiąc, siali zniszczenie. Kiriyu i Hikaru przesuwali kanapę pod „fachowym” okiem Makiry, który mruczał pod nosem coś o feng-shui, przy okazji potykając się o jakieś zapomniane zabawki; Karui i Tsumui, jako jedyne kobiety w pomieszczeniu kłóciły się, co będzie lepszą dekoracją na choinkę – skarpetki czy szczoteczka do zębów; tata z dwoma dziadkami oglądali mecz w telewizorze, który jakimś cudem jeszcze ocalał, wymachując rękami na wszystkie strony i strącając okulary z nosa Kiriyu. Znowu. Ten, próbując je złapać, upuścił kanapę, przygniatając stopę Hikaru, który wrzasnął z bólu i zaczął mruczeć pod nosem wiązankę soczystych przekleństw. Swoją drogą, nie wiedziałem, że zna tyle niecenzuralnych słów. Przy oknie stali z przylepionymi do szyby nosami Yagawa i Yuugawa, twierdząc, że czekają na Mikołaja. Co z tego, że jest dwunasta w południe, a w dodatku dwa dni przed świętami, my się tym nie przejmujemy, o nie! Wujkowie Renji, Kaname i Kurogaya dyskutowali zawzięcie o pierwiastku trzeciego stopnia z metalicznej potęgi dichloropotasu cyny w zaokrągleniu do części tysięcznych, samemu chyba nie wiedząc, co to jest, ale robili to na tyle głośno, że zagłuszali odgłosy walki na spojrzenia Karuki i Marui. Swoją drogą, skoro to walka na spojrzenia, to powinna odbywać się ciszej, ale wujek i transwestyta założyli się o całkiem pokaźną sumę w wysokości 1700 jenów, więc musieli przynajmniej udawać, że się starają. Westchnąłem głęboko i wyszczerzyłem się, widząc ten dobrze mi znany, przedświąteczny harmider. Ruszyłem przed siebie, nawet nie próbując ogarniać rodziny, bo i tak wiem, że by nie wyszło. Jej się po prostu nie da ogarnąć. Wziąłem ze stołu młotek i gwoździe, które jakiś facet przyniósł, położył tu i zapomniał, oddając się ciekawszym czynnościom niż dekorowanie domu na święta. Pogwizdując wesoło zabrałem się do roboty i zacząłem przybijać gwoździe we wszystkie możliwe miejsca pod sufitem, na ścianach, toteż na meblach. Potem ktoś to udekoruje jak należy. Gdy za jakieś dwie i pół godziny każdy kawałek domu był poobijany ruszyłem w stronę kuchni. Co dziwne, nie zastałem w niej totalnego chaosu, tylko w miarę uporządkowany rozgardiasz, którym ze stołu kierowała ciocia Wakari, niczym generał na placu boju. Uśmiechnąłem się do swoich myśli widząc, jak rozkazuje coś kobiecej części rodziny, wymachując rękami i tupiąc nogą. Wtedy poczułem dźgnięcie, wymierzone idealnie pod żebra.
- Kuroko... - powiedziałem, gnąc się w pół z bólu i łapczywie chwytając powietrze. Tylko on umiał wycelować tak idealnie, żeby zadać najwięcej bólu.
- Nieładnie jest podglądać, Kagami-kun – powiedział, wwiercając we mnie swój beznamiętny wzrok.
- EJ! Jestem u siebie w domu, to chyba normalne, że czasem wchodzę do kuchni – zbulwersowałem się. Dzieciak tylko wzruszył ramionami i podszedł do cioci.
- No, Tetsu-chan, pokaż, co tam upichciłeś – powiedziała z uśmiechem. Coś mnie zmroziło od środka. Ona i uśmiech to złe połączenie. Wygląda wtedy jak jeszcze bardziej psychopatyczna Akira. Kobieta zajrzała do garnka, który Tetsuya niewiadomo skąd wytrzasnął. Gdy podniosła pokrywkę zobaczyłem jak kłęby pary owiewają jej twarz, a ona rozpromienia się pod wpływem zapachu. Akira, która stała obok zapiszczała.
- Kyaaa, Tetsu-chan ugotował barszczyk! Nie mów, że włożyłeś w niego cały swój zapał i serce, podczas gotowania myśląc tylko o osobie na której zależy ci najbardziej! - wykrzyczała, a jej oczy błyszczały z rozczulenia.
- Nie miałem zamiaru nic takiego mówić, Akira-san – Kuroko powrócił do swojej codziennej obojętności, wzruszając ramionami – Po prostu go ugotowałem.
Mina Akiry była bezcenna. Ten zawód w oczach i zawieszenie się w przestrzeni było czymś, czego bardzo dawno u niej nie widziałem. Zaraz jednak wrócił jej dobry humor i sięgnęła po łyżkę.
- Zaraz się przekonamy, jak smakuje twoje dzieło – powiedziała, puszczając do niego oko. Mimowolnie podszedłem bliżej, zaglądając do garnka. Zwykły, czerwony barszcz, taki jak zwykle w święta. No ale ten świąteczny barszcz był na swój sposób magiczny. Powąchałem parę, która unosiła się nad garnkiem i zrozumiałe, o co tyle zamieszania. Pachniał tak dobrze, że ślinka sama napłynęła mi do ust. Akira wydała z siebie pomruk zadowolenia, gdy barszcz rzeczywiście okazał się być pyszny. Jakoś udało mi się wyjąć jej łyżkę z rąk i nabrać trochę zupy. Smakował świętami i to była jego magia.
- Tetsu-chan, co powiesz na taką małą propozycję... - zaczęła ciocia, a ja stanąłem za jej plecami, żeby widzieć reakcję Tetsuyi na jej słowa. Chłopak wyprostował się i spojrzał jej w oczy – Ugotuj jeszcze jeden barszcz, ale tak jak mówiła Akira, włóż w niego całe swoje serce, cały zapał i ciepłe uczucia do osoby, która jest dla ciebie najważniejsza.
A jednak nawet jej udzielił się przedświąteczny idiotyzm. Wzrok Kuroko zatrzymał się na niej pytająco, nie wiedząc czy mówi serio, ale ona wyglądała całkowicie poważnie. Jego spojrzenie powędrowało po całej kuchni, chwilę zatrzymując się na mnie. Dzieciak zmarszczył czoło, jakby się nad czymś zastanawiał, a po chwili skinął głową.
- Dobrze, Wakari-san. Zrobię jak mówisz – powiedział i podszedł do kuchenki gazowej. Zaczął przygotowania do ugotowania miłosnego dania (w każdym razie ja tak odebrałem te słowa). Wyszedłem z kuchni i skierowałem swoje kroki na strych po ozdoby. W końcu nie pozwolę na udekorowanie całej choinki kanapkami, szczoteczkami do zębów i papierem toaletowym, jak to się zwykle kończyło. Po przekopaniu kilkunastu kartonów i znalezieniu paru kompromitujących zdjęć, które muszę jak najszybciej zniszczyć, udało mi się znaleźć ten w którym były ozdoby. W sumie to nie wiem czemu przez szesnaście lat nikt nie podpisał tego kartonu, żeby było mniej zamieszania z szukaniem. Rok w rok pechowiec który polazł na strych po ozdoby spędzał na nim około dwóch godzin, znajdując przy okazji mnóstwo zdjęć, pamiątek i innych rzeczy, o których właściciele woleliby zapomnieć. Na szczęście tym razem to byłem ja, bo gdyby Akira znalazła moje zdjęcie z dzieciństwa, na którym pływam sobie w wanience, całkiem nago, tarmosząc pluszowego, przemoczonego tygryska, to nie dałaby mi żyć do jej wyjazdu. Czyli po Sylwestrze. Czyli bardzo długo, nawet teraz. A co by było, gdyby je znalazła. Wolę sobie nie wyobrażać. Biorąc pod pachę pudełko skierowałem się na dół, przy okazji potykając o jakieś graty. Klnąc pod nosem zlazłem ze schodów i wszedłem do kuchni, skąd rozchodził się przepyszny zapach burgera. Wciągnąłem go do nosa i już miałem zacząć się rozpływać, ale coś mnie zastanowiło. Zaraz, co? Jakiego burgera?! Przecież to nie jest świąteczna potrawa, a nie sądzę, że ciocia Wakari pozwoliłaby na przyrządzenie czegoś niezwiązanego ze świętami. Zmarszczyłem brwi, patrząc na kobiety (i Kuroko) krzątające się po kuchni. Nagle jednak coś uderzyło mnie w ramię.
- Gdzie mi tu z kartonami się pchasz?! - stała nade mną ciocia Wakari, trzymając ścierką, którą oberwałem. Nie mam pojęcia, jak ona to zrobiła, że nade mną górowała, bo przecież to ja jestem od niej wyższy.
- Już idę, idę... Ale co tak ładnie pachnie? - spytałem, zaglądając jej przez ramię. Trzepnęła mnie szmatą w głowę i wypchnęła z kuchni.
- Jedzenie – no to sobie pogadaliśmy.
Zachichotałem i starając się niczego po drodze nie zepsuć, poszedłem do salonu. Postawiłem na podłodze pudło, do którego od razu zleciały się dzieciaki (i Akira), wywalając wszystko na podłogę. Oczywiście coś się stłukło, ale nikogo to nie obchodziło. Jezu, żyję wśród idiotów. No ale co tam. Wziąłem z podłogi kilka ozdóbek i zabrałem się do zawieszania ich na choince. Ale już po jakimś czasie zapachy dochodzące z kuchni skutecznie odciągnęły mnie od jakże fascynującego zajęcia, jakim było zawieszanie złotej, porcelanowej gwiazdy, która niewiadomo jakim cudem jeszcze się nie stłukła, na czubku choinki. Skierowałem się w jej stronę, olewając to, czy znowu oberwę szmatą po głowie czy nie, i trafiłem akurat w momencie, w którym Akira, niewiadomo jakim cudem stojąca w kuchni, chyba się teleportować nauczyła, próbowała rozsadzić wszystkim obecnym bębenki w uszach.
- KYAAA! Tetsu-chan ugotował barszczyk z miłością! Jejkuuuu, to słodkie! - skutecznie jej się to udawało. Czasem zastanawiałem się, jak ona to robi, że jej głos skacze od niskiego warczenia na mnie, gdy ją zirytuję, aż do wysokiego piszczenia, od którego pękają szyby w oknach, gdy się czymś podnieca. Jak teraz na przykład.
Podszedłem do niej z chęcią uduszenia tego piętnastoletniego nieogaru w czystej postaci, ale powstrzymał mnie ten cudowny zapach. Albo mi nos wysiada, albo serio w całej kuchni pachnie burgerami. Spojrzałem w stronę, z której dobiegał ten zapach i zdziwiony uniosłem jedną brew. Czerwony płyn, zabielany śmietaną, w którym pływały kawałki warzyw, owoców i czego tam jeszcze trzeba, potocznie zwany barszczem, wydzielał zapach moich ukochanych hamburgerów. Jakim cudem, ja się pytam?! Akira wzięła jakąś łyżkę i spróbowała zupy.
- Jest pyyycha! - oblizała się – Ej, Taiga-chan, chcesz spróbować? - spytała, podając mi łyżkę. Szybkim ruchem nabrałem na nią trochę barszczu i wsadziłem sobie do ust.
Burgery. Boże, kurna, burgery. Jakim cudem ja właśnie wpierniczam burgery? Zagadka życia.
- Burgery...
- Barszcz, idioto – dała mi sójkę w bok – W dodatku ten od Tetsu-chan, mamy nowego kucharza!
Nie słuchałem jej słów, tylko zacząłem rozkminiać jedną rzecz, a mianowicie, kto normalny gotuje barszcz o smaku hamburgera. Chociaż w sumie, Kuroko chyba nie był normalny. Chyba napewno.
- Smakuje, Taiga-chan? - spytała niewinnie Akira.
- Burgery... - odpowiedziałem, jakże inteligentnie.
- Co z tobą jest nie tak? - zwiesiła ramiona zrezygnowana. Zaraz jednak z powrotem się rozpromieniła – Mamo! Możemy już iść? - spytała wyczekująco.
- Ale umyć mi łapy! - ciocia Wakari zamachała groźnie łyżką w naszym kierunku.
- YES, SIR! - potrójny chórek znowu się utworzył. Ciocia naprawdę powinna pracować w wojsku.
Grzecznie umyliśmy ręce i poszliśmy na górę, do mojego pokoju. Nie wiem, co planowała Akira, ale to na pewno niebezpieczne. Młoda gdzieś pobiegła, zostawiając mnie i Kuroko na dosłownie trzy sekundy. Po tym czasie znowu z hukiem wbiła do mojego pokoju. No drzwi mi zepsuje. W ręce trzymała szklaną butelkę po oranżadzie, a oczy błyszczały jej z podniecenia.
- O nie, Akira. Ty chyba nie chcesz, żebyśmy w trójkę grali w butelkę! - powiedziałem, przerażony wizją, w której będę musiał ją całować.
- Na prawdę czy wyzwanie, idioto! - odetchnąłem z ulgą – kto zaczyna? - spytała, ale nikt się nie odezwał – No dobra, to ja – zakręciła butelką, podczas gdy ja i Kuroko usadawialiśmy się na podłodze. No i oczywiście wypadło na mnie.
- Prawda – powiedziałem, wiedząc, że wyzwanie będzie czymś strasznym.
- No dobra... - była trochę zawiedziona – Pamiętasz swój pierwszy pocałunek? Z kim, gdzie, kiedy, jak, czemu...
- Uspokój się – przerwałem jej – Miało być jedno pytanie. Pamiętam, całowałem się wtedy z tą Amerykanką... Tą, no... Ej, ja nawet nie pamiętam, jak ona miała na imię! - krzyknąłem, przerażony swoją pamięcią, a Akira ryknęła śmiechem – EJ! To nie jest śmieszne! - założyłem ręce na piersi, obrażony, a ona otarła łezki z kącików oczu.
- Kręć, nie obrażaj się, Taiga-chan – zachichotała, a ja zakręciłem butelką. Wypadło na Kuroko.
- Prawda czy wyzwanie? - spytałem, zastanawiając się, co mogę mu wymyślić.
- Wyzwanie – powiedział dzieciak ostrożnie, nie wiedząc czego się po mnie spodziewać.
- Uśmiechnij się – wypaliłem bez zastanowienia. Tetsuya zrobił zdziwioną minę, ale zaraz potem uniósł kąciki ust ku górze.
- Kyaaa, Tetsu-chan, wyglądasz słodziusio! - wrzasnęła Akira, chwytając go za głowę i przytulając. Nieświadomie zrobiła to tak, że jego twarz była przygnieciona jej dosyć obfitym biustem.
- Aki-chan, dusisz go – zauważyłem delikatnie, gdy dzieciak starał się zaczerpnąć powietrza. Dziewczyna zaraz go puściła, patrząc zmartwiona. Kuroko zatoczył się do tyłu i upadł, siadając koło mnie.
- Akira-san... Nie rób tak więcej – powiedział zmieszany. Zaraz jednak wziął butelkę i zakręcił nią. Wypadło na Akirę – Wybierasz pytanie czy wyzwanie?
- Pytanie! - powiedziała dziewczyna, niecierpliwie podskakując w miejscu.
- Jaki był twój pierwszy pocałunek? - nie sądziłem, że zapyta o coś takiego. Akira zarumieniła się.
- Zwyczajny... Byłam wtedy w przedszkolu – zachichotałem – Ej, Taiga-chan! Co cię śmieszy? No, ale wracając do tematu, to było wtedy, gdy mój kolega z grupy, Murakami, zachorował na grypę, a ja przyszłam mu przynieść ciastka, które upiekłam, a on...
- Z języczkiem czy bez? - zapytałem, przerywając jej jakże fascynującą opowieść. Akira zapowietrzyła się i zrobiła jeszcze bardziej czerwona.
- Nie mam zamiaru odpowiadać na to pytanie! - powiedziała, obrażając się.
- Nie to nie – zaśmiałem się wrednie – Kręcisz? - dziewczyna spojrzała na mnie spod byka, ale wzięła butelkę i zakręciła. Wypadł Kuroko.
- A więc, Tetsu-chan, prawda czy wyzwanie? - uśmiechnęła się.
- Wyzwanie już było, więc teraz pytanie – powiedział beznamiętnie Tetsuya.
- Pamiętasz swój pierwszy pocałunek? - ja nie mogę, a ci dalej o tym.
- Nie – spojrzałem na niego zaskoczony. Kto jak kto, ale on raczej chyba powinien pamiętać.
- Co, tyle ich było, że nie pamiętasz pierwszego, nie? - puściłem mu oko i szturchnąłem w ramię.
- Nie, Kagami-kun. Po prostu jeszcze go nie było – wzruszył ramionami. No normalnie szczęka mi opadła. Zawodnik słynnej drużyny Teiko, członek Pokolenia Cudów, mający pod ręką napaloną na niego Momoi Satsuki, której rozmiar stanika wynosił chyba nieskończoność, nigdy się nie całował?! No normalnie ej, nawet taka Akira ma to już za sobą!
- Ale... Że... - Akira też była zszokowana – Ty nigdy... Ojeej, Tetsu-chan, to urocze!
- Nie wiem co w tym specjalnego. Po prostu nikt jeszcze nie przeniósł swojej śliny do moich ust – powiedział beznamiętnie.
- Nie mów tak o tym, Tetsu-chan! Pocałunki są o wiele bardziej romantyczne! - powiedziała Akira zgorszona – Jakby ci to wytłumaczyć... - zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu – O! Taiga-chan ci to zademonstruje!
- ŻE CO?! No chyba nie! - odskoczyłem od niej, czując, jak pieką mnie policzki. Akira zachichotała.
- Ojeej, Taiga-chan, czyżbyś się rumienił? - zapytała, podchodząc do mnie. Odruchowo cofnąłem się kawałek, potykając się o łóżko i przewracając na nie. Akira od razu to wykorzystała, przyskakując do mnie i zaczynając łaskotać. Wybuchnąłem głośnym śmiechem i starałem się obronić, ale ona znała wszystkie moje słabe punkty. Przez dobre dziesięć minut mnie łaskotała, starając się nakłonić mnie, żebym pokazał Kuroko, że pocałunki są romantyczne. No jej, kuźde, niedoczekanie!
- Idiotko – wykrztusiłem, pomiędzy atakami śmiechu – przecież go nie rozdziewiczę!
Tą inteligentną wypowiedź skwitowało głośne burczenie. Oboje spojrzeliśmy w stronę, z której dochodził ten dźwięk i zobaczyliśmy Kuroko, siedzącego na podłodze, ze skrzywioną miną.
- Faktycznie! - walnąłem facepalm'a – Kuroko nie jest do tego przyzwyczajony! Przecież my od dwóch dni prawie nic nie jemy!
Akira zaśmiała się i zeszła ze mnie.
- No tak... Dla nas to normalne, że przed świętami mamy głodówkę... Bo niebezpiecznie jest wchodzić do kuchni albo coś z niej jeść. A wszyscy są zbyt zajęci żeby pójść po jakąś pizzę czy coś. Więc głodujemy – wyszczerzyła się do Kuroko.
- Ale ty nie jesteś przyzwyczajony – podszedłem do dzieciaka i położyłem mu rękę na głowie – Więc... Idziemy coś wszamać? - spytałem, szczerząc się, a reszta skinęła głowami. Gdy schodziliśmy po schodach Kuroko pociągnął mnie za rękaw.
- Niedługo będę musiał iść, Kagami-kun – powiedział, a ja skinąłem głową. Gdy zeszliśmy na dół akurat rozdzwonił się telefon. Odebrała mama.
- Tak? Och, Kuroko-san... Rozumiem... Oczywiście, to nie będzie dla nas najmniejszy problem! Nie... Ależ nie, żaden kłopot, naprawdę. Rozumiem... Tak, może... Dobrze... Do usłyszenia – zakończyła z lekko ściągniętymi brwiami – Tetsu-chan, dzwoniła twoja mama. Zostaniesz tu, bo twoi rodzice muszą wyjechać w jakichś... Sprawach biznesowych. Czyli wychodzi na to, że Boże Narodzenie spędzimy razem – uśmiechnęła się promiennie – Mam nadzieję, że nie będzie ci przykro, co? - spytała zatroskana.
- Ależ nie, Yuuko-san... Zazwyczaj święta spędzałem sam, więc to będzie miła odmiana – uśmiechnął się lekko, a mama z rozczuleniem przytuliła go do siebie.
- Ojej, biedaku... To okropne samotnie spędzać święta – powiedziała, delikatnie gładząc go po głowie – Ale nie martw się... Teraz będziesz z nami – odsunęła go od siebie i uśmiechnęła się, dodając mu otuchy.
- Nigdy nie zwracałem na to uwagi... Ale będzie mi bardzo miło – uśmiechnął się delikatnie, a moje wnętrzności trochę się ścisnęły. W sumie to był pokrzywdzony, skoro nie miał jak poznać przedświątecznej atmosfery. Zastanowiłem się, jak by to było, gdybym co roku spędzał święta bez rodziny, sam jeden, przy zupce chińskiej, z jednym prezentem pod choinką i samemu sobie składając życzenia. Byłem lekko przerażony tą wizją, więc wziąłem się w garść i spojrzałem na Kuroko.
- Ej, młody! - nieświadomie położyłem mu dłoń na głowie, targając jego włosy – Sprawimy, że te święta będą najlepsze w twoim życiu! - wyszczerzyłem się, twardo postanawiając, że rzeczywiście tak będzie.
- Kagami-kun... - usłyszałem cichy głos i spojrzałem w dół. Ku mojemu zaskoczeniu Tetsuya nadal się uśmiechał – Te święta już dawno pobiły każde poprzednie.
No nie, on chyba chce, żebym się rozkleił. Cholera, strasznie było mi go żal, jak tak stał i patrzył na mnie tymi swoimi smutnymi, błękitnymi paczadłami.
- A, właśnie... - zabrałem rękę z jego głowy i odwróciłem się do mamy – Musimy go nakarmić, bo nam wykituje – spojrzałem na nią poważnie.
- Och, przepraszam, zapomniałam! - zaśmiała się, łapiąc za głowę – Tetsu-chan, zaraz damy ci coś do jedzenia... - nachyliła się, sięgając po coś do lodówki – Może być kanapka? - posłała nam jeden ze swoich najcieplejszych uśmiechów, a ja jak zwykle zacząłem przeklinać na wszystkie świętości, że mój wyszczerz odziedziczyłem po ojcu.
- Oczywiście – dzieciak skinął głową, a ja podniosłem rękę, jak dziecko w przedszkolu.
- Tak, Taiga-chan? - spytała niska kobieta ze śmiechem.
- A mogę też dostać kanapkę? - nieświadomie zrobiłem maślane oczy, gotowy paść na kolana.
- Zrób kakao, a ja zajmę się resztą – powiedziała, śmiejąc się.
Cholera, chyba mam dzisiaj jakiś słabszy dzień, bo z rozczuleniem podszedłem do niej i cmoknąłem ją w policzek, na co ta kolejny raz zaśmiała się tym swoim ciepłym śmiechem. Za plecami usłyszałem cichy śmiech Kuroko, więc odwróciłem się do niego.
- Co, też chcesz? - wyszczerzyłem się, na co ten zakrył swoje policzki, kręcąc głową.
Ze śmiechem podszedłem do szafki i wyjąłem z niej trzy kubki i kakao.
- A, właśnie, Taiga-chan... - usłyszałem głos mojej mamy, gdy schylałem się po mleko – Słyszałam, że jesteś gejem. To prawda? - zaryłem głową w jedną z półek lodówki, krztusząc się powietrzem.
- CO?! - wrzasnąłem i usłyszałem cichy śmiech Akiry – Zabiję... - wysyczałem, machając w jej stronę mlekiem.
- Ale nie martw się, ja cię całkowicie akceptuję – usłyszałem jak zwykle wesoły głos rodzicielki – Nie obchodzi mnie, czy masz dziewczynę, czy chłopaka, ty nadal jesteś moim Taigą, więc to nie ma znaczenia... - zaczęła prawić wykład, a ja usłyszałem Akirę, która pomału zaczynała dusić się ze śmiechu, więc postanowiłem trochę się z nią podroczyć.
- Skoro tak... - westchnąłem teatralnie, przykładając dłoń do czoła – Nie muszę już tego ukrywać. Mamo, Akira... - powiedziałem oficjalnym tonem, zbliżając się do kuzynki i Tetsuyi – Ja i Kuroko jesteśmy parą – objąłem niższego za ramię.
- No i czy to coś zmienia? - mama wzruszyła ramionami, patrząc na nas – Och, Tetsu-chan chyba nie był jeszcze na to gotowy, popatrz, jak się zarumienił... - powiedziała z troską.
- Ale... - powiedziałem speszony, zabierając rękę – Ale ja żartowałem... - spojrzałem na Kuroko, który skutecznie unikał mojego wzroku, ale i tak mogłem zauważyć, że jest czerwony jak ten barszcz, który dzisiaj ugotował.
- Jasne, jasne, Taiga-chan, tłumaczy się winny – usłyszałem złowieszczy głos Akiry.
- Ty siedź cicho – warknąłem w jej stronę, znowu machając mlekiem.
- Rozlejesz – upomniała mnie, wyjmując z kieszeni telefon i klikając coś – No, śliczne mam nagranie – wybuchnęła złowieszczym śmiechem, a ja chyba trochę pobladłem.
- Nie mów, że... - nie dokończyłem, gdyż przerwały mi moje własne słowa, trochę zniekształcone przez głośnik: „Mamo, Akira... Ja i Kuroko jesteśmy parą”.
- Aki-chan – usłyszałem śmiech mamy – Nic się nie zmieniłaś, nadal kochasz go dręczyć...
- No ba – zamorduję to szczerzące się babsko. Już, teraz, zaraz, gołymi rękami, może z pomocą mleka.
- Akira... - wysyczałem, a gdyby spojrzenia mogły zabijać, ona już dawno leżałaby martwa.
- Tak? - uśmiechnęła się niewinnie, a ja wyczułem, że kroi się apokalipsa.
- Co chcesz za to nagranie? - spytałem, bo wiedziałem, że ma zamiar mnie tym szantażować.
- Buziaka – pokazała mi język, a ja momentalnie odskoczyłem do tyłu. No chyba, kurwa, nie?! - Żartuję – wybuchnęła śmiechem.
Dręczenie mnie rzeczywiście sprawiało jej jakąś chorą satysfakcję, pieprzona sadystka. Z morderczym spojrzeniem wróciłem do robienia kakao, stawiając garnuszek z mlekiem na gazie.
- Dowiesz się w swoim czasie – usłyszałem jej złowieszczy głos i ze strachem zerknąłem w jej stronę.
Niby nic podejrzanego, ale ten uśmieszek był aż zbyt niewinny. Przeniosłem wzrok na Kuroko, który niepewnie rozglądał się po kuchni, unikając patrzenia na mnie jak tylko mógł. No ja rozumiem, żeby się speszyć, no ale aż tak? Ale w sumie... Co kto lubi, nie będę mu przeszkadzał. Odwróciłem się i zauważyłem, ze mleko już bulgocze, więc szybko zakręciłem gaz, rozlałem je do trzech kubków i nasypałem do nich kakaa.
- Proszem... - podałem po jednym Akirze i Kuroko, razem z łyżkami – Mieszajcie se, macie ręce.
Poczułem, że mama złapała mnie za ramię i podała talerz z kanapkami.
- Dzięki – uśmiechnąłem się, a ona wskazała na swój policzek, więc ponownie lekko ją cmoknąłem – Idziemy – zarządziłem, kierując się na górę.
Usłyszałem, że dwie pary nóg idą za mną, więc szybko wszedłem do pokoju i postawiłem jedzenie na ziemi, siadając w siedzie skrzyżnym. Chwilę po mnie przywlekli się Tetsuya i Akira, siadając tak samo jak ja.
- To tego... Smacznego? - przerwałem ciszę, sięgając po jedną z kanapek.
- No, smacznego! - odpowiedziała Akira, biorąc kromkę i od razu popijając kakaem.
- Smacznego... - mruknął cicho Kuroko, znowu wracając do swojej chłodnej obojętności. No ja nie mogę, kiedy on się tego oduczy? A tak dobrze mu szło...
Uch, dobre te kanapki... Nawet nie zorientowałem się, kiedy zacząłem mruczeć z przyjemności, co chwilę popijając jedzenie kakałkiem.
Te chwile błogiej rozkoszy przewał mi chichot Akiry.
- Uważaj, bo zaraz ci stanie z tej przyjemności – no cholera.
Spojrzałem na nią swoim firmowym złowrogim wzrokiem i gapiłem się na jej rozpromienione oblicze, starając zachować względny spokój. Pamiętaj, Taiga, wdech, wydech, wdech... Do czego to doszło, gadam sam ze sobą.
- Aki-chan... Proszę... Milcz, gdy do mnie przemawiasz – uśmiechnąłem się, zapychając sobie usta kolejną kanapką.
- Nie mówi się z pełną buzią – pokazała mi język.
Ona się sama prosi o śmierć... Normalnie za chwilę ją ukatrupię! Zamknąłem oczy, starając się nie zwracać uwagi na jej wesoły głos, gdy trajkotała o czymś do Kuroko. Skrzywiłem się lekko i otworzyłem oczy, gdy jej dłoń wylądowała na mojej głowie.
- Dobra, Taiga-chan, ja idę do siebie, bo padam, ale z tego co widzę, to ty też zaraz zaśniesz – ziewnęła – Dobranoc, jutro znowu was milutko obudzę – zaśmiała się, machając nam i wychodząc z pokoju.
- Branoc – mruknąłem, zdając sobie sprawę, że zaraz naprawdę mógłbym zasnąć.
- Śpij dobrze, Akira-san – usłyszałem głos Tetsuyi, który kończył pić kakao.
Tak szczerze mówiąc, to drugi raz w życiu, kiedy widzę go z czymś innym niż waniliowy shake. Przeciągnąłem się, rzucając smutne spojrzenie na pusty talerz i wstałem, kierując się do szafy.
- Będziesz spał w tym co ostatnio, okej? - spytałem i nie czekając na odpowiedź rzuciłem mu koszulkę, po czym sam zacząłem się przebierać. Gdy na niego znowu spojrzałem, był już ubrany, a jego ciuchy leżały złożone w kostkę na szafce nocnej. Westchnąłem głęboko i wskazałem mu łóżko, podchodząc do wyłącznika światła.
- Kagami-kun – czynność przerwał mi jego spięty głos, więc spojrzałem na niego – Czy... Na pewno nie ma jakichś innych wolnych miejsc?
- Hę? - spojrzałem na niego zdziwiony – Nie marudź – westchnąłem, lekko zirytowany – Przecież ja nie mówiłem na serio, nie zjem cię teraz.
- Um... No...
- Do wyra! - ponownie wskazałem na łóżko, a chłopak posłusznie się w nim położył.
Zgasiłem światło i z westchnieniem ulgi położyłem się obok niego, znowu lekko go przytulając. Pomału odpływałem w krainę snów...
- Kagami-kun, śpisz? - no nie. Nawet zasnąć mi nie da.
- Nie, powieki od środka oglądam... - westchnąłem, jedną ręką przecierając oczy – Co jest?
- Zastanawiałem się, czy naprawdę byłbyś w stanie pokochać mężczyznę... - powiedział cicho, a ja poczułem, że lekko się spiął. Co to za pytania na dobranoc, tak w nawiasie?
- Um... Co? - nie za bardzo kontaktowałem.
- No... Drugiego chłopaka. Pokochać. Rozumiesz? - spytał, lekko zakłopotany.
- Coo? - potarłem twarz – Tak... Nie? Ach, nie wiem, spytaj rano, chcę spać... - mruknąłem, zamykając oczy. Poczułem, że trochę się wierci, więc otworzyłem oczy, chcąc go zryczeć, ale zauważyłem, że nasze twarze dzieli tylko kilka centymetrów.
- Kagami-kun, chcę wiedzieć teraz – powiedział, przewiercając mnie na wylot tymi szafirowymi oczyma.
- Uch... - wypuściłem z płuc powietrze, które do tej pory nie wiedzieć czemu wstrzymywałem – Możliwe? - bardziej spytałem, unikając jego wzroku, który przyprawiał mnie o dziwne rewelacje w żołądku. Zaraz... Jego wzrok? A nie niestrawność? Sam nie wiem... Ale czemu niby jego wzrok, do cholery?! Nie, nie, nie, to niestrawność.
- Możliwe? - powtórzył za mną, a mi zdawało się, że w jego oczach coś dziwnie zabłyszczało. No ale z jednej strony już śpię, więc wszystko się może zdarzyć – A bardzo możliwe? Czy raczej mniej?
- Ech? Tak... Średnio? - zmarszczyłem brwi, odwracając wzrok, bo jego spojrzenie wprawiło mnie w lekkie zakłopotanie – A czemu pytasz?
- Tak sobie... - poczułem, że się odwraca – Dobranoc, Kagami-kun.
- Taa... Branoc – ziewnąłem, wracając do normalnej pozycji i obejmując go w talii – Kolorowych...
Zamknąłem oczy, zaciągając się zapachem jego włosów. Nie mam pojęcia, jakim cudem one pachniały aż tak ładnie, ale strasznie podobał mi się ten zapach. Westchnąłem głęboko, czując, że jeszcze kilka sekund i zasnę...
- Kocham cię, Tetsu... - usłyszałem swój własny głos. Zaraz... Co? Ja coś mówiłem? „Kocham cię”? ŻE KURWA CO?! MÓZGU, DLACZEGO?!
- Um... Nie o to mi chodziło! Nie w takim sensie... Kuroko, śpisz? - spytałem zakłopotany i odetchnąłem z ulgą, gdy nie usłyszałem odpowiedzi. Dobrze, że śpi, przynajmniej tego nie słyszał. Cholera jasna, co ja tak właściwie wygaduję? Pojebało. No wiadomo, że chodziło mi o to, że jest dla mnie jak młodszy brat i te sprawy... Ale czemu powiedziałem mu po imieniu? Znowu poczułem tą irytującą niestrawność, ale zignorowałem ją i po prostu zamknąłem oczy. Po krótkiej chwili zasnąłem. Na tyle głęboko, że nie usłyszałem cichego głosu chłopaka obok.
- Ja ciebie też, Taiga...