piątek, 7 marca 2014

Wasuretai. Jeden.

Oesu, nie ;_____;
Niedawno był weekend, a tu znowu kolejny, a ja sobie padam na twarz~
Cóż... Ten rozdział przeraził mnie swoją długością, więc obiecuję - następne będą bardziej ogarnięte.
Pisałem po nocach, jak zwykle, i jak zwykle nie miałem czasu (JESTEŚ LENIWY, PRZYZNAJ SIĘ - Saiteiowy Pan Mózg), więc nie zrobiłem korekty czy czego tam powinienem...
No ale mniejsza o problemy mej egzystencji, zapraszam do czytania mojego rozdziału!
Tym razem w kolorze marchewki C:

Wasuretai - Chcę Zapomnieć

Znowu biegłem.
Uciekałem przed czymś. Trudno było mi złapać oddech. Moje kroki stawały się coraz wolniejsze.
Nogi miałem jak z ołowiu.
Płuca mnie paliły.
Nie miałem siły by myśleć, przed oczami zaczęło mi się zamazywać. Zwolniłem, ale nadal uparcie zmierzałem przed siebie.
Nie mogę się poddać!
Byłem coraz bliżej lasu. Zdawał się być już prawie na wyciągnięcie ręki. Przyspieszyłem, czując ostre kłucie pod żebrami, ale nie zwróciłem uwagi na ból.
Biegłem, biegłem, biegłem...
Wydawało się, że stoję w miejscu.
Nagle zauważyłem ciemność wokół mnie. Zalewała cały świat, wdzierała się w moją głowę, w moje myśli. Po chwili nie było już nic.
Pochłonęła wszystko.
***
Westchnąłem głęboko, przecierając oczy. Kątem oka zerknąłem na budzik. Tak jak się spodziewałem, była czwarta nad ranem. Nie było już szans, że zasnę. Ziewnąłem i po cichu zwlokłem się z łóżka.
Skoro reszta śpi, to lepiej to wykorzystać i teraz skorzystać z toalety, niż potem wysłuchiwać ich narzekań. Zarzuciłem na siebie o kilka rozmiarów za dużą bluzę, na nogi wsunąłem ciepłe kapcie i ruszyłem w stronę łazienki.
W całym domu było ciemno, ale nie przeszkadzało mi to. W ciemności czułem się lepiej niż przy zapalonym świetle. Może właśnie dlatego wolałem noc od dnia.
Mimo dziwnych upodobań odnośnie ciemności zapaliłem światło w łazience, żeby przypadkiem się nie zabić, co z moją gracją było bardzo proste. Podszedłem do wanny i odkręciłem oba kurki, napełniając ją letnią wodą. Co prawda wolałem myć się w zimnej, ale uznałem, że po kolejnym chorym śnie ciepła kąpiel będzie bardziej relaksująca. Szybkim ruchem dolałem do wody trochę płynu do kąpieli, wypełniając łazienkę zapachem konwalii. Zawsze wydawał mi się na swój sposób pociągający, ale zarazem odrzucający. Odszedłem od wanny, pozostawiając ją aż się napełni i stanąłem przed lustrem.
Duże, niebieskie oczy.
Ciemnobrązowe, trochę przydługie włosy, w tym momencie mocno rozczochrane.
Bardzo blada cera.
Usta bardziej pełne niż u przeciętnego chłopca.
Długie, ciemne rzęsy.
Delikatne rysy twarzy.
Wyglądałem trochę jak kobieta.
Oprócz tego byłem w miarę wysoki, a w dodatku chudy jak patyk.
Hmm, wyglądem chyba nie wyróżniałem się z tłumu, raczej zachowaniem. Bo która osoba potrafi śmiać się w każdym momencie swojego życia?
Uśmiechnąłem się smętnie i zacząłem rozbierać. Po chwili wszedłem do wanny i zakręciłem oba kurki. Woda była idealna. No... Mogłaby być chłodniejsza, ale tym razem sobie darowałem. Odprężyłem się, pozwalając wodzie zmyć ze mnie wszystkie zmartwienia. Jakimś śmiesznie pachnącym szamponem umyłem włosy, uśmiechając się pod nosem i cichutko nucąc jakąś melodię. Zanurkowałem, żeby spłukać pianę z głowy, a po wynurzeniu się wziąłem mój ulubiony żel pod prysznic, o zapachu mleka z miodem. Według mnie pachniał jak cynamon, ale to tylko szczegół. Oparłem głowę o brzeg wanny i z pomrukiem zadowolenia zacząłem się myć.
Chwilę posiedziałem tak, zastanawiając się nad sensem życia, czyli mianowicie nad tym, że pomału się starzeję. W końcu jest już koniec listopada, a ja mam urodziny w połowie grudnia... Zacząłem wspominać poprzednie lata, przez które coraz bardziej się starzałem. Nagle do głowy wpadła mi dziwna myśl.
Hej... Przecież... Ja pamiętam moje szóste urodziny... A potem dwunaste...
Zamyśliłem się, wytężając pamięć najbardziej jak tylko umiałem. Nic. Pustka. Biała kartka.
Gdzie, do cholery, straciłem pięć lat?
Zastanowiłem się, dosyć mocno zdziwiony. Miałem raczej dobrą pamięć, więc to było do mnie niepodobne. No dobra, czasem zdarzyło mi się zapomnieć zadania domowego, ale to bardziej z braku czasu, nadmiaru zajęć lub po prostu z niechęci do danego przedmiotu. Na przykład matematyki.
Zaśmiałem się, zdziwiony torem własnych myśli i wyszedłem z wanny, sięgając po miękki, czerwony ręcznik. Opatuliłem się nim ciasno, wypuściłem wodę, zabrałem piżamę i wróciłem do swojego pokoju, po drodze gasząc światło. Gdy tylko do niego dotarłem, rzuciłem piżamę na łóżko, a sam zacząłem się porządnie wycierać. Po chwili naciągnąłem na siebie jakieś bokserki i podkoszulek, i podszedłem do szafy. Wyjąłem z niej zwykłą, białą koszulę, która w moim przypadku była już tradycyjną częścią ubioru do szkoły i czarne spodnie, lekko zwężone przy kostkach. Zawiesiłem ubrania na oparciu krzesła i zauważyłem, że przez przypadek wyciągnąłem coś jeszcze. Krótkie spodenki do połowy uda, dosyć obcisłe, w dodatku w głębokim odcieniu czerni. Zaśmiałem się, gdy do głowy wpadł mi głupi pomysł.
A gdyby tak...
Szybko naciągnąłem na siebie spodenki, idealnie się w nie mieszcząc. Krytycznym okiem przyjrzałem się sobie w lustrze. No pięknie, teraz wyglądałem już do reszty jak laska. Zachichotałem, wpadając na jeszcze głupszy pomysł. Przypomniała mi się rozmowa z kuzynką, która przyniosła do mnie jakieś swoje ubrania mówiąc, że są na nią za małe i mam coś z nimi zrobić.
Dać komuś, pociąć, przerobić, spalić...
Tak w sumie nie powiedziała, co dokładnie, więc po prostu wrzuciłem je do swojej szafy, myśląc, że kiedyś mogą mi się przydać czy coś. No dobra, nie myślałem wtedy. Schyliłem się i z dolnej szuflady wyjąłem czarną kulkę. Po rozwinięciu okazała się być dwoma długimi, czarnymi zakolanówkami. Z durnym uśmieszkiem ubrałem je i spojrzałem w lustro.
No, no no... A może by tak zacząć chodzić do szkoły w spódniczkach i wkręcać klasę, że jestem trans?
Zacząłem śmiać się pod nosem na tyle cicho, żeby nie obudzić innych. Niegłupi pomysł, ale najpierw niech minie zima. Z uśmiechem zdjąłem z siebie zakolanówki i krótkie spodenki, pokazując sobie język w lustrze. Szybko naciągnąłem moje normalne galoty i zerknąłem na zegarek.
Cudnie, na tych wygłupach minęły mi prawie dwie godziny, zbliża się szósta... Westchnąłem i szybko spojrzałem na plan lekcji. Lekcje zaczynały się o ósmej, matematyką. Potem była fizyka, informatyka, język angielski i godzina wychowawcza. Jęknąłem cicho, myśląc o dwóch przedmiotach ścisłych pod rząd, ale lekko się rozluźniłem myśląc, że na pozostałych lekcjach będę mógł się bezkarnie poobijać. W końcu informatyka nie jest problemem dla takiego człowieka bez życia jak ja, a angielski po prostu jakoś umiem. O godzinie wychowawczej nawet nie wspomnę, bo tam uczą wszystkiego, oprócz wychowania. Ostatnio nauczycielka pokazywała, jak prawidłowo nawlec igłę. Nie wiem po co to komu, ale nas uczyła. Zrobiłem szybki rachunek sumienia, stwierdzając, że mam odrobione zadania, ale czułem się, jakbym o czymś zapomniał. Wzruszyłem ramionami i zszedłem na dół, kierując się do kuchni. Czasem można być tak miłym i zrobić reszcie śniadanie. Wziąłem się do roboty, orientując się, że do tej pory nie założyłem koszuli. Zaśmiałem się i wyjąłem chleb z chlebaka, po drodze nastawiając wodę na herbatę. Z lodówki wyciągnąłem jakieś pudełko, które okazało się być opakowaniem szynki. Z niesmakiem odłożyłem je na miejsce, biorąc kilka rodzajów sera i warzywa. Z szafki wyciągnąłem cztery małe talerzyki i rozłożyłem je na stole. Sięgnąłem po jeszcze jeden, duży talerz, na którym miałem poukładać kanapki. Zabrałem się do roboty, w efekcie czego powstał całkiem pokaźny stosik kolorowych kanapeczek. Z uśmiechem samozadowolenia odwróciłem się i postawiłem go na stole.
- Woda ci się pali – usłyszałem za sobą cichy głos. Gwałtownie spojrzałem za siebie, przerażony.
Zobaczyłem małą, jasnowłosą istotkę, która zaspana przecierała swoje błękitne oczy. Moją dziesięcioletnią siostrę, An, która chyba planowała zostać ninją.
- Serio, jak można spalić wodę na herbatę? - spojrzała na mnie swoimi poważnymi oczyma.
- Trzeba być mną – wyszczerzyłem się do niej i odwróciłem się w stronę kuchenki – Oż cholera, faktycznie, zaraz się spali! - krzyknąłem i szybko zakręciłem gaz.
Z szafki wyjąłem całkiem duży dzbanek i cztery kubki. Szybkim ruchem rozstawiłem to na blacie i sięgnąłem na półkę obok, ale zawahałem się.
- Jaką zrobić herbatę? - spytałem siostrę, rzucając w jej kierunku bezradne spojrzenie.
- Earl Grey – wzruszyła ramionami, siadając na krześle i machając w powietrzu nogami.
- Znowu? - zaoponowałem – Przecież... Mamy tyle różnych rodzajów herbaty, a ty ciągle chcesz pić tego Earl Greya – zrobiłem nadąsaną minkę.
- No to ty coś wybierz – powiedziała, wbijając spojrzenie w okno naprzeciwko jej krzesła.
- Na zieloną nie mam dzisiaj ochoty, owocowa lepsza jest po południu – zamyśliłem się lekko – O, wiem! Darjeeling! - klasnąłem w dłonie, a An tylko pokręciła głową.
Cóż, gdy ma się brata uzależnionego od herbaty po pewnym czasie można się nią znudzić. Zdjąłem z półki małe pudełeczko i wsypałem odpowiednią ilość zasuszonej herbaty do dzbanka.
- Idź się ubrać, ja zaparzę – powiedziała cicho, patrząc na mnie poważnie.
Młoda była jedyną osobą w tym domu, która chociaż trochę zwracała na mnie uwagę i w jakimś stopniu troszczyła się o mnie. Chociaż może raczej powinienem powiedzieć, że próbowała mnie ogarnąć w mojej lekkomyślności. Zwłaszcza, że byłem dosyć chorowity i miałem dziwny nawyk chodzenia po domu prawie nago.
- Pamiętaj – zacząłem, ale nie dała mi dokończyć.
- Tak, tak, trzy minuty i ani chwili dłużej – westchnęła, wbijając we mnie spojrzenie – Za każdym razem mi to powtarzasz.
Uśmiechnąłem się tylko i szybko wszedłem do góry, od razu kierując się do swojego pokoju. Zarzuciłem na siebie koszulę, zapinając wszystkie guziki i poszedłem do pokoju An, z szafki nocnej zabierając jej okulary. Zbiegłem na dół, nie robiąc zbyt dużo hałasu i zobaczyłem ją, nalewającą herbatę do dwóch kubków.
- Twoje – podałem jej fioletowe okulary, które ta od razu wsunęła na nos – Znowu zapomniałaś – wyszczerzyłem się.
Usiadłem na krześle obok niej i złapałem jedną kanapkę.
- Smacznego – usłyszałem jej cichy głosik i odpowiedziałem uśmiechem.
- Nawzajem – zabrałem się za jedzenie, ukradkiem patrząc na nią, jak zajada tradycyjną kanapkę z żółtym serem i pomidorem. Tylko podczas jedzenia wyglądała jak zwykła dziesięciolatka, która nie deliberuje nad sensem życia.
Gdy kończyłem jeść usłyszałem kroki na schodach.
Oho, zaraz się zacznie...
Szybko dopiłem herbatę i przełknąłem kanapkę, o mało się nią nie dławiąc. W tym czasie na schodach ukazała się niska, jasnowłosa kobieta w piżamie, a tuż za nią szło siedmioletnie dziecko. Wstałem od stołu i skierowałem się na schody, po drodze odstawiając talerzyk i kubek do zlewu. Przemknąłem obok matki, mrucząc coś w stylu „Dobry...” i pokazując bachorowi język. Dzieciak spojrzał na mnie swoimi wodnistymi oczami i uśmiechnął się jak ostatni debil, powodując u mnie nagły przypływ wściekłości. Wbiegłem do góry, przeskakując po trzy stopnie naraz, w ostatnim momencie słysząc, jak An mówi, że zrobiłem śniadanie. Zamknąłem za sobą drzwi od pokoju i westchnąłem z ulgą, zerkając na zegarek. Za czterdzieści ósma. Westchnąłem i zacząłem zbierać się do szkoły. Ubrałem swoją czarną kurtkę i jakiś szalik, jak zwykle olewając czapkę. An zawsze się na mnie o to złościła, mówiąc, że przez głowę ucieka najwięcej ciepła. Nie bardzo rozumiałem o co jej chodziło, Ale i tak nie nosiłem czapki. Zawsze mnie irytowała. Złapałem plecak i zbiegłem po schodach, kierując się do przedpokoju. Gdy stałem już pod drzwiami dobiegł mnie krzyk.
- Zaczekaj, idziemy razem! - odwróciłem się lekko i zobaczyłem młodą biegnącą na górę po plecak.
Wyszedłem na ganek i zacząłem ubierać swoje znoszone glany. Niby stare i rozwalone, ale miały swój charakterek. Gdy wiązałem ostatnią dziurkę An pojawiła się obok mnie i szybko ubrała swoje małe butki.
- Anabelle! - usłyszeliśmy krzyk naszej matki – Wzięłaś śniadanie?
- Tak! - odkrzyknęła młoda i otworzyła drzwi.
Szybko złapałem plecak i wyszedłem za nią, ciesząc się ze wspólnej przechadzki. Szkoła An była po drodze do mojej, jakieś piętnaście minut przed nią, więc nic nie stało mi na przeszkodzie w odprowadzeniu jej. Całą drogę przeszliśmy rozmawiając o bzdurach i trochę się śmiejąc. Pomaczałem siostrze, gdy ta znikała za drzwiami zupełnie nieznanego mi budynku szkoły i ruszyłem w swoją stronę. Nagle do głowy wpadła mi myśl.
Oż cholera! Projekt z angielskiego!
Odwróciłem się na pięcie i myśląc o pracy, którą przez ostatnie dwa tygodnie dopieszczałem w każdym szczególe puściłem się biegiem do domu. Wiedziałem, że jak jej dzisiaj nie doniosę, to zawalę na całej linii. Po chwili byłem już w domu i nie zdejmując butów ani kurtki pobiegłem na górę, ściągając na siebie zdziwione spojrzenia matki i bachora. Szybko wbiegłem do pokoju i chwyciłem pracę, przelotnie zerkając na budzik, po czym tak samo szybko wybiegłem z domu. Była za pięć ósma, więc miałem zero szans na to, że się nie spóźnię. Mimo to leciałem na złamanie karku, nie zwracając na nic uwagi. Spuściłem głowę i nagle w coś uderzyłem. A raczej w kogoś. Podniosłem wzrok i zobaczyłem gigantycznego chłopaka mniej więcej w moim wieku. Miał wąskie, ciemnozielone oczy i bardzo długie, spięte w luźny kucyk włosy w kolorze marchewki. Nie był rudy, po prostu... Marchewkowy.
- Ile ty masz wzrostu, co? - spytałem, dźgając go palcem w pierś – Dwa metry?
- Metr dziewięćdziesiąt siedem – spojrzał na mnie lekko rozbawiony.
- Wybacz – powiedziałem, wymijając go – Muszę gnać, już jestem spóźniony – pomachałem do niego – Do zobaczenia!
Po drodze zastanawiałem się, kim on jest i dlaczego go nie znam. Nasze miasteczko było niezbyt duże, więc znałem tu praktycznie wszystkich, a zwłaszcza tych w moim wieku. Więc dlaczego nie kojarzę akurat jego? Chociaż... Jakby się zastanowić, to czułem się, jakbym go znał od dawna...
Gdy byłem już w szkole nawet nie szedłem do szatni tylko od razu pobiegłem na lekcję. Okazało się, że ominęła mnie większa część matematyki, z czego dosyć mocno się cieszyłem.
Po dzwonku poszedłem do piwnicy w której mieliśmy szatnię, żeby zmienić buty i zdjąć kurtkę. Swoją drogą moja klasa jako jedyna w Ośrodku Gimnazjalno-Licealnym Numer Dwa Imienia Kogośtam, potocznie zwanym Naleśnikarnią, miała szatnię w piwnicy, ale dla mnie to nic nowego. Od początku przejścia przez próg tej szkoły miałem dziwne przygody. Zostałem przyjęty do szkoły jako ostatnia osoba z mojego roku, więc dostałem jedyną szafkę po stronie liceum, zanim się tu dostałem ludzie w sekretariacie zgubili moje podanie, mam całkiem pokaźną kolekcję zniszczonych legitymacji, co roku musiano drukować mi dwa świadectwa, bo z jednym zawsze się coś działo, kiedyś nauczycielka pomyliła mój plecak ze swoją torbą, do tej pory nie wiem jak, gdyż torba była zielona a plecak szary, no ale czepiam się szczegółów. Aha, no i zostałem zapisany na w-f do dziewczęcej grupy. Przecież aż tak kobiecy nie jestem! Szybko przebrałem się w czerwone trampki, które bardzo lubiłem ze względu na ich kolor. Zamknąłem za sobą szatnię i skierowałem się do szafki po książkę i zeszyt z fizyki, po drodze oddając klucz na portiernię. Zabrałem swoje rzeczy i już miałem iść pod klasę, gdy coś mnie tknęło i obejrzałem się do tyłu. Nad najniższą szafką pochylał się nie kto inny jak Marchewkowy Chłopak.
- MARCHEWEK! - podbiegłem do niego, krzycząc głośno i ściągając na siebie spojrzenia przechodzących ludzi. Chłopak zdziwiony odwrócił się w moim kierunku z beznamiętną miną, ale na widok mojej wyszczerzonej twarzy kąciki jego ust lekko się uniosły.
- Cześć, knypku – wyprostował się i z uśmiechem spojrzał na mnie z góry.
- No wiesz, nie jestem aż taki niski – zrobiłem obrażoną minkę i skrzyżowałem ręce na piersi – mam metr siedemdziesiąt.
- Prawie trzydzieści centymetrów mniej – zaśmiał się.
- Czepiasz się – zachichotałem, wlepiając w niego wzrok – Jesteś nowy – bardziej stwierdziłem niż zapytałem.
- Aż tak to widać? - spytał zakłopotany.
- Nie – zaśmiałem się cicho – Ja po prostu znam wszystkich w tej chorej szkole, a ty... Dosyć wyróżniasz się z tłumu, więc dziwne by było, gdybym cię nie zapamiętał.
- No... Tak, dopiero się tu przeprowadziłem... A dokładniej w piątek wieczorem – zaśmiał się lekko – Przez cały weekend się rozpakowywałem, więc dopiero dzisiaj wyszedłem na dłużej niż minutę.
- Ooo... - zrobiłem wielkie oczy – Czyli że nikogo tu nie znasz! - wykrzyknąłem i klasnąłem w dłonie.
- Nie – zaśmiał się – Ty jako pierwszy i jedyny się do mnie odezwałeś, a ja nadal nie znam twojego imienia...
- A zatem pozwoli pan, że się przedstawię – wykonałem dworski ukłon – Zwą mnie różnie, aczkolwiek najczęściej Wielmożny Hrabia Nathaniel Trancy. A ciebie jak zwą, paniczu? - zachowałem całkowitą powagę, ale w myślach głośno śmiałem się ze skołowanej miny Marchewka, jak zdążyłem go nazwać.
- Um... Więc... Witaj, Nathanielu... - spojrzał na mnie zakłopotany – Ja jestem Vincent Avenicci – zakłopotany podał mi rękę.
- Nath. Po prostu Nath – uścisnąłem ją, śmiejąc się cicho – Miło cię poznać, Vince.
- Błagam, wszystko tylko nie „Vince” - spojrzał na mnie zbolałym wzrokiem – Wszystko!
- No dobrze, skoro chcesz... - położyłem palce na brodzie, zastanawiając się jak inaczej go nazwać – Więc... Miło cię poznać, Vinnie – zaśmiałem się złowieszczo, patrząc mu w oczy. W momencie w którym zadzwonił dzwonek odpowiedział mi morderczym spojrzeniem, więc chyba właśnie uniknąłem śmierci.
- Chodziło mi o to, żebyś w ogóle nie zdrabniał mojego imienia... - powiedział cicho.
- Za późno! - zaśmiałem się złowieszczo i pomachałem mu – Znajdę cię później, Vinnie! - popędziłem pod salę od fizyki, czując na plecach mordercze spojrzenie Marchewka.
Całą lekcję starałem się skupić, ale moje myśli bardzo skutecznie od świata fizyki odciągał pomarańczowowłosy. Byłem strasznie ciekawy tego jakże barwnego osobnika, którym Vincent niewątpliwie był. Odliczałem czas do końca lekcji, mając nadzieję, że nauczyciel nie spyta mnie o coś w najgorszym momencie. Jak zwykle miałem szczęście w nieszczęściu, gdyż Pan Carter chciał, żebym rozwiązał na tablicy zadanie, ale przerwał mu dzwonek. Szybko wrzuciłem książki do plecaka i jako jeden z pierwszych wybiegłem z klasy, żeby przypadkiem nie zatrzymał mnie na przerwie. Poszedłem pod salę informatyczną, zastanawiając się, do której klasy chodzi mój Marchewek. Miał szafkę po stronie liceum, więc były dwie opcje – był starszy ode mnie, albo tak jak ja dostał się jako jeden z ostatnich i zabrakło dla niego szafki. Obiecałem, że go znajdę, więc postanowiłem się ruszyć i wypytać o niego kogoś ze znajomych.
- Annie! Cath! - zawołałem do przechodzących obok dziewczyn z równoległej klasy i podbiegłem do nich.
- Cześć, Nath! - pomachały do mnie, a niższa z nich, Cath, podeszła i złapała mnie w swój żelazny uścisk.
- Dusisz – wysapałem zgodnie z prawdą, a dziewczyna zachichotała i odsunęła się kawałek – Mam do was sprawę... Nie widziałyście takiego giganta – stanąłem na palcach i wyciągnąłem rękę w górę najbardziej jak umiałem – O pomarańczowych włosach?
- Nie... A co? - spytała Cath z zaciekawieniem, podczas gdy jej koleżanka szczerzyła się do mnie.
- A co ma być? - spytałem, podejrzliwie mrużąc oczy i łapiąc się pod boki.
- Niic, nic! - zapewniła Annie fałszywym głosikiem.
- Chyba jednak... - wbiłem w nie pytające spojrzenie, zastanawiając się, o co tym dziwaczkom chodzi.
- Ach, Annie! Łap mnie, bo zemdleję! - Cath padła w ramiona swojej wyższej koleżance, która wybuchnęła śmiechem – Przecudowne yaoicowate love story nam się tu kroi~! - zawołała, śmiejąc się głośno, a ja tylko machnąłem ręką i odszedłem od nich, kierując się na niższe piętro szkoły.
Nigdy nie wiedziałem o co im chodzi, bo zawsze wplatały do rozmowy coś japońskiego. Dwa mangowe świry, pomyślałem, śmiejąc się do siebie. Strasznie lubiłem te dwie dziewczyny, nawet jeśli nie rozumiałem o czym do mnie rozmawiają. W sumie... Tak było śmieszniej. Zachichotałem, przypominając sobie, jak kiedyś mówiły na Stacy z ich klasy „Sakura”, a ja myślałem, że wołają na nią „Zła Kura” i starałem się ją obronić...
Wzrokiem przeczesywałem tłum uczniów, wypatrując wysokiej sylwetki Marchewka, ale nigdzie nie mogłem go dostrzec. Po chwili zadzwonił dzwonek na lekcje i z westchnieniem powlokłem się do góry.
Na informatyce nie robiliśmy nic ciekawego, cały czas powtarzaliśmy wiadomości z pierwszej i drugiej klasy. Nudziłem się okropnie, bo wszystko to miałem w małym palcu, a stary materiał przerabiałem już kilka razy. Całą lekcję przesiedziałem w internecie na portalach społecznościowych, starając się odnaleźć na którymś z nich Marchewka.
- TAK! - krzyknąłem, odchylając się na krześle, gdy udało mi się go znaleźć.
Zauważyłem, że połowa mojej klasy patrzy na mnie zdziwiona i wybuchnąłem śmiechem, wlepiając oczy w monitor. Dodałem go do znajomych i teraz pozostawało mi tylko czekać, aż zaakceptuje zaproszenie. Kliknąłem w galerię jego zdjęć i czekałem, aż się załaduje. Szkolny internet był taki wolny, że czasem miałem ochotę własnoręcznie go udusić.
Spojrzałem uważnie, gdy otworzyło się pierwsze zdjęcie. Był na nim Vincent z jakimś jasnowłosym chłopakiem, który szczerzył się do aparatu i robił im zdjęcie. Zaśmiałem się i przejechałem dalej, patrząc na zdjęcie jego i jakiejś dziewczyny, niewiele młodszej od niego. Wyglądali prawie tak samo, od razu można było zauważyć, że są rodzeństwem.
Muszę ją poznać!
Uśmiechnąłem się w duchu i do końca lekcji oglądałem jego zdjęcia, na których przeważnie był ten blondyn albo ruda dziewczynka. Gdy zadzwonił dzwonek wybiegłem z klasy i zacząłem wypytywać wszystkich dookoła o Marchewka.
Jak to możliwe, że nikt nie widział takiego giganta?!
Irytowałem się w myślach, przeczesując tłum wzrokiem. W końcu moje oczy zauważyły fragment czegoś pomarańczowego. Podbiegłem tam i zobaczyłem...
Vincenta w towarzystwie Annie i Cath.
- ZDRAJCZYNIE! - krzyknąłem, podbiegając do nich i łaskocząc wyższą blondynkę, która zaczęła się histerycznie śmiać.
Marchewek spojrzał na mnie lekko skołowany, wzrokiem błagając o ratunek od dwóch psychopatek. Dobrze rozumiałem o co mu chodzi, sam czułem się przy nich podobnie, a już w miarę zdążyłem się do nich przyzwyczaić.
- Cath, Annie! - zawołałem, stając na baczność – Oto właśnie jest najnowszy nabytek naszej Naleśnikarni, szanowny pan Vincent Avenicci! - krzyknąłem, wskazując na niego – Od dzisiaj chodzi do naszego liceum, nie zna tu nikogo, więc proszę, udawajcie chociaż, że jesteście normalne, bo wasze zachowanie jest troszkę straszne... Prawda, Vinnie? - spytałem, szczerząc się do pomarańczowowłosego.
Dziewczyny zachichotały i pokiwały głowami.
- Vinnie, tak? - spytała Cath, podchodząc bliżej niego.
- Vincent – poprawiłem ją, stając przed Marchewkiem – Tylko ja mogę na niego mówić „Vinnie”, co nie, Vinnie? - zaśmiałem się, patrząc na jego zirytowaną minę. Specjalnie używałem tego określenia, chcąc ponapawać się widokiem jego wyrazu twarzy. Ach, jakiż ze mnie sadysta!
Annie zachichotała pod nosem, mrugając porozumiewawczo do niskiej brunetki. Ta szybko znalazła się obok koleżanki i odeszły od nas, zaczynając prowadzić gorączkową rozmowę. Zerknąłem na Vincenta i uśmiechnąłem się do niego wesoło.
- Gdzieś ty był, co? - spytałem, lekko go szturchając.
- Nie wiem... Chyba się zgubiłem... - powiedział lekko zmieszany – No i wtedy one mnie znalazły i zaczęły wypytywać...
- O co wypytywać? - uniosłem brew, a moje pytanie chyba tylko wprawiło go w większe zakłopotanie.
- O nic, o nic... - zerknął w lewo, unikając mojego wzroku. Łaskawie postanowiłem mu uwierzyć.
- No dobra. Więc zgubiłeś się, powiadasz... - zastanowiłem się – Słuchaj, po tej lekcji będzie pierwsza długa przerwa! Zabieram cię na zwiedzanie szkoły! - wyszczerzyłem się do niego.
- No dobra... - lekko się uśmiechnął, a na jego twarzy pojawiła się ulga – A tobie długo zajęło ogarnięcie tych wszystkich... Korytarzy, zakamarków... - spytał lekko zakłopotany.
- W sumie... - zastanowiłem się – Szczerze mówiąc, to po trzech latach nadal czasem się gubię – powiedziałem zgodnie z prawdą.
Marchewek zrobił zbolałą minę i jęknął, mamrocząc coś pod nosem, a ja w tym czasie wpadłem na genialny pomysł. Wcisnąłem mu swój plecak do rąk i zacząłem wyjmować z niego zeszyt i piórnik. Z zeszytu wyrwałem kartkę, na której fioletowym długopisem narysowałem prowizoryczną mapę naszej szkoły. Z szerokim uśmiechem zabrałem pomarańczowowłosemu plecak, a zamiast niego podałem kartkę.
- Nie ma za co – zachichotałem, patrząc na jego minę.
- Człowieku... Wiesz, że ratujesz mi życie? - spytał, patrząc na mnie poważnie.
Zaśmiałem się tylko i pomachałem mu, bo właśnie zadzwonił dzwonek.
- Do następnej przerwy! - krzyknąłem i odbiegłem pod klasę językową.
Lekcja minęła bez zbędnych rewelacji, poudawałem trochę, że uczestniczę w lekcji, myślami odpływając na Karaiby. Znaczy się, do Marchewkolandii.
Nawet nie zauważyłem, kiedy zadzwonił dzwonek.
Szybkim ruchem wrzuciłem wszystkie rzeczy do plecaka i wybiegłem z klasy, kierując się w miejsce, w którym wcześniej znalazłem Marchewka. Biegnąc prawie spadłem ze schodów, ale nie przejąłem się tym i po prostu leciałem dalej. W sumie to cały czas potykam się na tych schodach. Ja z nich kiedyś na serio spadnę!
Już z daleka widziałem, że pomarańczowowłosy stoi w naszym miejscu i rozgląda się, więc pomachałem do niego z półpiętra między schodami.
- VINNIE! - wrzasnąłem, szczerząc się i zatrzymując na chwilę, żeby złapać oddech. Chłopak odszukał mnie wzrokiem i z ledwo zauważalnym uśmiechem podszedł pod schody, a znowu zacząłem skakać po trzy stopnie naraz. Gdy z promiennym uśmiechem byłem już prawie na dole, oczywiście musiałem potknąć się o własne nogi.
- Oż cholera! - krzyknąłem wystraszony, próbując złapać równowagę.
Dużo mi to dało, na prawdę... Poleciałem do przodu i zacisnąłem oczy, szykując się na bliskie spotkanie trzeciego stopnia z podłogą.
Sekunda.
Dwie.
Trzy.
Ej, coś tu chyba nie gra...
Uchyliłem oczy i zobaczyłem podłogę... Ale z bardzo wysoka. Pisnąłem głośno, bo mam straszny lęk wysokości i chciałem wstać, ale jakoś mi nie szło.
- Skończ się wiercić, Nath – usłyszałem gdzieś blisko rozbawiony głos Vincenta.
- A-ale co się dzieje? - spytałem wystraszonym szeptem, próbując odwrócić głowę. Zauważyłem tylko fragment długich, pomarańczowych włosów.
- Jesteś moją zdobyczą – zaśmiał się o wiele wyższy ode mnie chłopak, a ja poczułem jego rękę gdzieś w okolicach moich bioder, gdy poprawił mnie sobie na ramieniu.
- Ej! Puść mnie! - krzyknąłem, czując strach pomieszany z rozbawieniem.
- Nie wypuszczę zdobyczy – odpowiedział mi cicho Vincent, udając niewinny głos.
Pewnie się teraz śmieje idiota!
Zacząłem krzyczeć, żeby mnie puścił, a on nic sobie z tego nie robiąc zaczął spokojnie spacerować po szkole. Widziałem zaskoczone spojrzenia innych uczniów, ale nie zwracałem na to uwagi, bo w końcu dziwniejsze rzeczy już robiłem w tej szkole. Ale nigdy aż tak spektakularne. No.... Może poza wysadzeniem szkolnej toalety. Ale przez przypadek, to było przez przypadek!
Wiedząc, że nie mam szans z gigantycznym chłopakiem, bezwładnie zwiesiłem się na jego ramieniu. Usłyszałem, że cicho się śmieje i naburmuszony wróciłem do oglądania jego tylnych partii ciała i stóp, co jakiś czas pojawiających się w moim polu widzenia. Swoją drogą duże kroki stawiał. Chwilę tak wisiałem i czułem, że krew dopływa mi do mózgu szybciej niż zazwyczaj, więc pewnie byłem cały czerwony. Westchnąłem i pozwoliłem mu się nieść.
Po chwili poczułem jego ręce oplatające mnie w talii i stawiające na ziemi. Spojrzałem na niego spod byka.
- No i co, zadowolony? - spytałem, udając obrażonego.
- Bardzo – uśmiechnął się do mnie i nachylił się tak, że patrzył mi w oczy – Całkiem ciekawą zdobycz upolowałem... - zachichotał.
- I co w związku z tym, że jestem twoją zdobyczą? - spytałem, unosząc brew.
- Co? Jak to co? Teraz czaję się na twoją niewinną duszę – puścił mi oko i prostując się poczochrał mnie po głowie. Mruknąłem niezadowolony, ale nie umiałem powstrzymać głupkowatego chichotu.
- Teraz na pewno każdy w szkole będzie cię kojarzył – zaśmiałem się – W końcu rzadko ktoś taszczy mnie na ramieniu przez wszystkie korytarze...
- Chciałem, żeby wszyscy wiedzieli, że od dzisiaj jesteś mój – wzruszył ramionami.
- Znamy się jeden dzień, nie będzie seksów, zboczeńcu! - zacząłem się śmiać jak idiota, a on po chwili do mnie dołączył – Wiem, że jestem taki seksowny, że nie tylko dziewczynom się podobam – tu wykonałem najbardziej wygiętą we wszystkie możliwe strony pseudo-seksi pozę – Ale tak od razu do łóżka... Nie, kochany, poczekasz do ślubu! - zamachałem mu palcem przed nosem, wywołując u niego niekontrolowany chichot.
Chwilę pochichraliśmy się jak dwaj idioci, a mi nagle do głowy wpadło pytanie.
- A, właśnie! Na infie widziałem twoje zdjęcia... Ta mała to twoja siostra? - spytałem z ciekawością, przekrzywiając głowę w lewo. Przez ten dziwny gest ludzie czasem porównywali mnie do psa.
- Taak... - mruknął Vincent, opierając się plecami o ściane – Ale nie chcę o niej rozmawiać.
- Uhm, no dobra... - odpowiedziałem lekko zmieszany – A... Ten chłopak? - spytałem z ciekawością.
- O nim jeszcze mniej chcę rozmawiać... - odpowiedział, wbijając spojrzenie w swoje buty.
No cholera, zdołowałem go... Westchnąłem i oparłam się obok niego.
- Nie musisz mi o nich mówić... - uśmiechnąłem się lekko, starając się dodać mu otuchy.
- Nie... Kiedyś może ci opowiem – uśmiechnął się lekko i w tym monecie zadzwonił dzwonek.
- Co teraz masz? - spytałem, przeciągając się.
- Fizykę – zrobił zbolałą minę, a ja wybuchnąłem śmiechem.
- Odprowadzę cię, ja mam godzinę wychowawczą, więc nie muszę się śpieszyć – zaśmiałem się, idąc pod jedyną w szkole salę od fizyki – Tak w ogóle to o której kończysz lekcje?
- Po tej – uśmiechnął się lekko, a ja z radością klasnąłem w dłonie.
- Ja też! Nie masz wyjścia, wracam z tobą! - zaśmiałem się.
- To ty nie masz wyjścia, bo ja wracam z tobą. To ty jesteś mój – powiedział, patrząc na mnie z lekkim uśmieszkiem.
- Nie dyskryminuj zdobyczy – zaśmiałem się, machając mu gdy wchodził do sali.
Sam skierowałem się pod swoją klasę, mając nadzieję, że nauczycielka nie zauważyła mojego spóźnienia. Jaka była moja radość, gdy dowiedziałem się, że ludzie z mojej klasy nawet jeszcze nie weszli do środka. Uśmiechnąłem się do siebie, gdy nauczycielka, jak zwykle spóźniona, podeszła pod drzwi i zaczęła siłować się z kluczem.
Zdawało mi się, że lekcja dopiero się zaczęła, a już był dzwonek. Wybiegłem z klasy jako pierwszy, znowu słysząc komentarz wychowawczyni, że cierpię na klasowstręt – zawsze, gdy tylko dzwonił dzwonek jako jedna z pierwszych osób uciekałem na przerwę. Najszybciej jak umiałem wbiegłem do szatni, chwyciłem płaszcz, zmieniłem buty, nawet nie wiążąc glanów i wybiegłem z piwnicy, kierując się w nasze miejsce obok schodów. Chwilę poczekałem na Marchewka, który chyba znowu się zgubił.
- A więc... Kto z kim wraca? - spytałem, szczerząc się głupio.
- Ja z tobą – odpowiedział, zakładając czapkę.
- Więc odprowadzasz mnie pod dom – pokazałem mu język – Sam się na to skazałeś.
- Nie przeszkadza mi to – wzruszył ramionami i skierował się do wyjścia ze szkoły – Nie masz czapki? - spytał, patrząc na mnie lekko zdziwiony.
- Od jakichś sześciu lat ani razu nie miałem jej na głowie – zaśmiałem się cicho, na co on zdjął swoją i wepchnął mi na głowę.
- Cierp – powiedział z lekkim uśmieszkiem.
- No wiesz co? Tak traktować własną... No, nie wiem już czym ja dla ciebie jestem – wydąłem usta, patrząc na niego.
- Hmm... - zastanowił się – Odezwałeś się do mnie jako pierwszy... Ochroniłeś mnie przed dwoma strasznymi kobietami... Upolowałem cię... - zaśmiał się cicho – W sumie to można powiedzieć, że przyjacielem.
- Przyjacielem? - zdziwiłem się trochę – Tak po pierwszym dniu znajomości?
- No... A czemu nie? Bardzo poprawiłeś mi humor – uśmiechnął się – A poza tym... Poczuj się zaszczycony, hrabio Nathanielu Trancy, jesteś jedyną osobą w tej szkole, którą zaszczyciłem uśmiechem – na potwierdzenie swoich słów uśmiechnął się najszerzej jak do tej pory.
- Ach, blask bieli promieniującej od twych zębów mnie oślepia! - podniosłem rękę do oczu, udając, że osłaniam się przed światłem i zacząłem się śmiać.
Vincent wybuchnął cichym śmiechem, patrząc na moje wygłupy, a mi zrobiło się jakoś... Lżej na sercu.
- Mimo wszystko nadal nie wiem, czemu uważasz mnie za przyjaciela – wygiąłem wargi w podkówkę.
- Wiesz... - zamyślił się, idąc przed siebie – Znasz takie uczucie, jakbyś... No, czuł, że znasz kogoś bardzo długo, mimo że spotkaliście się pierwszy raz? - spytał lekko zakłopotany – Albo jakbyś wiedział, że spędzisz z kimś mnóstwo czasu?
Od razu pokiwałem głową. Tak, dobrze znałem to uczucie... Miałem tak tylko z jedną osobą.
- No więc – wziął głęboki wdech – Tak trochę to ja mam tak z tobą... - spojrzał przed siebie, starając się ukryć zakłopotanie.
- To dobrze – zaśmiałem się wesoło – Ja tam czuję się, jakbyśmy znali się od... Zawsze – uśmiechnąłem się do niego promiennie, mówiąc wszystko zgodnie z prawdą.
- Serio? - spojrzał na mnie zaskoczony, a ja zatrzymałem się pod moim domem.
- Serio – wyszczerzyłem się – A teraz muszę już iść... Do jutra! - zaśmiałem się i pomachałem mu, ale nagle zatrzymałem się w pół kroku – A tak właściwie... To z której ty klasy jesteś?
- Pierwsza liceum – zaśmiał się cicho – Dokładniej I C.
- III B – uśmiechnąłem się i już chciałem odejść, ale poczułem jego rękę na swojej głowie.
- Czapka – powiedział z uśmiechem i zabrał ją.
- Czy ty mnie rozbierasz? - zacząłem udawać przerażenie, wywołując u niego zduszony chichot.
- O nie, jakże bym mógł? Poczekam do ślubu – puścił mi perskie oko, targając moje włosy.
- Trzymam cię za słowo! - krzyknąłem do niego, stojąc już pod drzwiami i machając na do zobaczenia.
Zauważyłem, że z uśmiechem mi odmachał i wszedłem do domu.
Westchnąłem, myśląc o tym, że znowu będę musiał udawać, że nie istnieję i gdy zdjąłem buty powlokłem się do góry. Usiadłem przy biurku i zacząłem mazać po kartce jakimś ołówkiem, czekając, aż najdzie mnie wena do życia. Nagle poczułem wibracje w kieszeni. To mój telefon, ktoś do mnie dzwonił albo napisał SMS'a... Wyjąłem go z kieszeni i odczytałem wiadomość.
Hej!
Tutaj Vincent, jak mogłeś
się zorientować. Znalazłem
Twój numer telefonu w
internetach, tam, gdzie
Ty moje kompromitujące
zdjęcia... I pomyślałem, że
Ci o tym napiszę.
Więc... Cześć!
Uśmiechnąłem się wesoło i odłożyłem telefon na biurko, bo jak zwykle nie miałem nic na koncie. Tata w tym miesiącu miał lekki poślizg z doładowaniem mi telefonu, ale nie miałem mu tego za złe.
Wiedziałem, że dzisiaj już nic nie zepsuje mi humoru.
Nawet te koszmary.
***
Komentujta, bo się fochnę ;____;

5 komentarzy:

  1. Czo to takie krótkie? >.>
    Ech.. jakieś to mało realistyczne. To je rude! Jak to może pierwszego dnia w szkole poznać przyjaciela.. .-.
    A tak na poważnie, to sam nie wiem ile to przeglądałem. Po prostu tak przyjemnie się to czyta, że tego nie czuć. Czekam na kolejną część. Masz iść i pisać, raz! A nie.. nołlajfisz z jakimś "Rejto-Kjunem". ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Akacchi skąd ja to znam ? xDD Dobra ogarnę się. ;P Zarąbiste to masz ! Teraz już wiem co tam skrobiesz sobie w szkole na magicznych kartkach z zeszytu. ^^ Szkoda, że na klawiaturze nie da sie zrobić minki seme-face (^3^) ~ Sebas-chan ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. No więc, kochana, piszesz naprawdę świetnie. Zresztą powtarzałam Ci to już wiele razy i cieszę się, że w końcu to zrozumiałaś! <3 Widziałam jedynie kilka nieznacznych błędów w postaci zjedzenia literki, lub wstawienia nie tego znaku co trzeba, ale to nic. Z taką fabułą i barwnymi postaciami czytałabym to opowiadanie nawet gdyby pełne było błędów ortograficznych! Jak już kiedyś wspominałam - podoba mi się bardzo Twój styl pisania, bo tak jak to zauważył Jacob, czyta się to tak lekko i płynnie, że nie myśli się o mijającym czasie. Pisz więcej, mocniej, bardziej, bo masz do tego talent, skarbie, naprawdę :>

    Czas uwierzyć w siebie i we własne możliwości, bo to jest Twoją drogą do pisarskiego sukcesu. Życzę Ci weny oraz wszystkiego najlepszego z okazji dnia kobiet. Chciałabym, żeby na Twoich ustach gościł uśmiech i zrobię wszystko, by tak było. <3

    ~ Martynian, Twój Senpai.

    OdpowiedzUsuń
  4. W porównaniu z brakiem informacji o bohaterze w prologu, w tym rozdziale otrzymaliśmy wręcz cały stos potrzebnych i mniej potrzebnych danych. Nathaniel, hmm... Wydaje się być naprawdę zaawansowaną, realną, postacią, nawet jeśli wciąż czuję pewien niepokój co do stosunków w jego domu rodzinnym. Ale ogólnie Nathaniel jest naprawdę optymistyczny, szalony, przypomina mi trochę osoby, które znam, a które mają podobny charakter, a więc poważnie - jest idealnie wykreowany. Stonowany. Realny. :p No i w ogóle podoba mi się to mocne pokazanie szaleństwa jego życia. Te wszystkie śmieszne "przypadki" w szkole.
    An. Więcej An. Definitywnie widzę, że to ma być typowa postać rodzinno-drugoplanowa, ale jest naprawdę suuperr. xD Kulturalna, otwarta, zabawna, przyjacielska. Świetna siostra♥
    Vincent. Vincent... Początkowo był naprawdę świetny. Ze swoim stosunkiem do wzrostu, poczuciem humoru i luzem, z jakim podchodził do szaleństwa Natha. Jednak później... nie wiem, czy to zagubienie w usiłowaniach rozgryzienia postaci, czy też budująca się niechęć, ale ogólnie sprawa jego siostry, blondyna i też ta późniejsza "zboczoność" jest... myląca.
    Shippuję Annie i Cath prawdopodobnie xD Są naprawdę mocne. I mam wrażenie, że oparte na rzeczywistości? Bo są totaaalnie tru xD
    Jednak postacie są naprawdę wyraźne, naprawdę na plus i są naprawdę świetne.
    Kryptoreklama wszystkich zelów pod prysznic, szamponów i w ogóle była genialna :D
    Momentami tekst wywołuje uśmiech na twarzy, całkiem przyjemnie się czyta.
    Perfidnym faktem jest też to, ze w arsenale moich postaci również mam Vincenta i Nathaniela/Nate'a xD Ale wybacz za wtrącenie, to tak swoją drogą.
    Zauważyłam bodajże tylko dwa błędy interpunkcyjne, więc się polepszyłaś♥ xD Zgrzytów narracyjnych też raczej nie było...
    Nie wiem, co mogę jeszcze dodać. Widać, że - nawet jeśli czegoś dokładnie nie opracowywałaś - to potrafisz stworzyć i pokazać czytelnikowi naprawdę wiele szczegółów. I to w całkiem przejrzysty, przyjemny sposób.

    Komentarz robi się awkward, więc dodam tylko:
    CZASU, WENY, NATCHNIENIA, SNU♥
    Jesteś świetna, Aka xD
    C.

    OdpowiedzUsuń
  5. Opowiadanie świetne *--* a co do komentarzy wyżej to radziłabym zapoznać sie wgl z płcią autora tego dzieła ;33 czytam to chyba z 14 raz i po prostu zakochałam sie T^T Będę częściej gościć na twoim blogu i życzę Ci weny i mniej lenistwa ^^ Hwaiting ! :* ~ Lenalle Lee

    OdpowiedzUsuń