środa, 19 marca 2014

Wasuretai. Dwa.

Witam, witam~
Saiteś wraca do pisania, ma całkiem spoko internety i trochę weny ^u^
A więc akcja pod tytułem nocowanko, hihihi~
Ach, yaoistki (i Rejto-kun XD) cieszcie sieum ^u^
Hmm, chciałbym tutaj napisać dedykację, a więc~

Sebusiowi, który był mi inspiracją,
Marytnyan senpai, bo była mą motywacją, 
Raito, gdyż był mi wsparciem
I siostrze, która latała do pokoju z żarciem~!

*Sai wirtuoz wierszy i poeta*
Pozwolę sobie odpowiedzieć na komentarze tutaj X3
Jacob: TO NIE JEST RUDE, TO JEST MARCHEWKOWE! 
Sebciu: Na magicznych kartkach piszę nie tylko to~ =w=
MartyNYAN Senpai: Dziękuję, a w dodatku jesteś kochana bo tak XD
Connie-chan: JA TEŻ JE SHIPPUJĘ XD Hmm, nie są na nikim wzorowane, ale... Cóż, to taka trochę dziwna część mnie, rozdzielona na dwa XD Huh, ukradłem Ci ich.
No więc tyle XD
Oczywiście znowu nie poprawiałem, starałem się szybko to wstawić, usunęło mi pół rozdziału (bo siostra mi komputer zepsuła! D:) no i tak ogólnie wszystko się przeciwko mnie zbuntowało.
No dobra, koniec ględzenia, tłumaczy się winny, zapraszam do czytania scen tak seksiastych jak moja matematyczka w miniówie .____.

Wasuretai - Chcę Zapomnieć

Usłyszałem własny śmiech.
Psychopatyczny, zupełnie jakby nie należący do mnie. Wzdrygnąłem się, czując ciepłą krew na twarzy. Szybkim ruchem starłem ją i nie wiedząc czemu, włożyłem zakrwawiony palec do ust.
Widząc martwych mężczyzn uśmiechnąłem się do siebie, dumny z mojego dzieła. Skierowałem się w stronę łóżka, do małej, skulonej postaci. Chciałem ją pocieszyć, ale ona spojrzała na mnie z przerażeniem i zaczęła krztusić się łzami. Nie miałem pojęcia, co się dzieje, więc cofnąłem się o krok i potknąłem. Poczułem ból w czaszce, chyba uderzyłem się w głowę... Obraz zaczął mi się zamazywać, nie widziałem już prawie nic...
Słyszałem tylko ciche łkanie dziecka...
***
Odkąd poznałem Vincenta minęły już dobre dwa tygodnie, a my skumplowaliśmy się do reszty. Teraz byliśmy jak męska wersja Annie i Cath. Każdą przerwę spędzaliśmy razem, albo tylko we dwoje albo z innymi uczniami, ale razem.
Koszmary nadal nawiedzały mnie co noc, czasem bardziej przerażające, czasem mniej... Ale zawsze krwawe. Nie mam pojęcia, czym zawinili mi ci ludzie.
Westchnąłem i potarłem skronie, idąc za Vincentem.
- Naaaaaaaaath! - usłyszałem głos Annie i odwróciłem się, a dziewczyna wpadła mi w ramiona, przytulając mocno.
Zaśmiałem się wesoło, odwzajemniając jej uścisk.
- Co jest? Chyba ot tak do mnie nie przybywasz? - uniosłem jedną brew.
- Danna-sama – usłyszałem cichy głos Cath, stojącej za Annie i udającej powagę.
- Że co proszę? - spytałem zdziwiony – Czy ty mnie obrażasz?
Na moje pytanie obie dziewczyny wybuchnęły śmiechem, a Annie podeszła do niższej dziewczyny i zaczęła wieszać się jej na ramieniu.
- Claude! Claude! Jestem głodny! Chce mi się pić! Nudzę się! - zaczęła krzyczeć marudnym głosem, krzywiąc się co jakiś czas.
- Zajmę się tym, mój panie – Cath skłoniła się przed nią, a po chwili obie wybuchnęły szaleńczym chichotem.
Wymieniłem zdziwione spojrzenia z Marchewkiem i zaśmiałem się głupio.
- Można wiedzieć o co chodzi? - podszedłem do nich.
- Pod jednym warunkiem – odpowiedziała Cath z dziwnym wyrazem twarzy.
- Mam się bać? - spytałem, już lekko wystraszony.
- Ależ skąd – machnęła ręką – Chcę tylko, żebyś coś powiedział, a mianowicie... - wzięła głębszy oddech i wypaliła - „Claude! Houhe o taraluna rondero tarel!”. A ty... - wskazała na Marchewka, który momentalnie odsunął się o krok – Masz powiedzieć „Yes, your highness” i się ukłonić - zażądała.
Spojrzałem na nią zaskoczony.
- Houhe o taraluna rondero tarel? - spytałem cicho, a odpowiedziało mi podwójne kiwnięcie głowami – A dlaczego on ma łatwiejsze? - spytałem, wyginając wargi.
- Bo tak – wyszczerzyła się Annie.
- No dobra... - westchnąłem, nie mając przeciwko niej żadnych argumentów – W sumie to sam nie wiem po co to robię, ale... - odwróciłem się do pomarańczowowłosego i wskazałem na niego palcem, chcąc dodać dramatyzmu tej scenie – Claude! - krzyknąłem, ściągając na siebie skołowane spojrzenia ludzi wokół – Houhe o taraluna rondero tarel! - wczułem się w role, nie powiem.
- Yes, your highness – odpowiedział Vincent, kłaniając mi się lekko.
Zaraz mogliśmy usłyszeć podekscytowane piski dwóch dziewczyn, które złapały się za ręce i zaczęły podskakiwać.
- Widziałaś? Całkiem jak oni! - krzyczała Cath, ciesząc się nie wiem z czego.
- A Nath to ma nawet głos jak Alois! - odkrzyknęła Annie, piskliwym głosem – I mają takie samo nazwisko!
- A Vincent? Widziałaś go?! Tylko okulary i byłby jak Claude! - śmiała się Cath, a ja i Marchewek coraz mniej rozumieliśmy tą sytuację.
- Zaraz... Powoli – rozłożyłem ręce nad nimi – Serio... Powoli. O co wam chodzi? - spytałem unosząc brwi.
Annie szybko wyjęła z plecaka piórnik i czarny marker. Chwyciła mnie za rękę i na nadgarstku napisała mi jakąś nazwę.
- Obejrzyjcie to, zrozumiecie – wyszczerzyła się, a ja przeczytałem napis.
- Ku... Ro... Shitsu... Ji... II... - spojrzałem na nią lekko zdziwiony – To jest to wasze anime?
- Tak – uśmiechnęła się Cath – Mówię wam, obejrzyjcie! - zawołała i śmiejąc się odbiegła, targając za sobą wysoką blondynkę.
- No dobra... - wzruszyłem ramionami i odwróciłem się do Marchewka – Więc jak? Dzisiaj piątek... Idziesz do mnie i oglądamy to coś? - spytałem, śmiejąc się.
- Jak chcesz – uśmiechnął się pomarańczowowłosy, ale od razu było widać, że się zgadza – Nie będę musiał kolejnego weekendu przesiedzieć sam... - westchnął cicho, a ja spojrzałem na niego lekko zmartwiony.
Przez te dwa tygodnie zdążyłem się dowiedzieć, że chłopak mieszka w moim mieście od niedawna, bo przeprowadził się już w trakcie roku szkolnego... Z powodów, o których nie chciał mi mówić. Nie naciskałem, bo sam mało mówiłem o swoim domu. Wiedziałem też, że teraz mieszka na stancji niedaleko mnie, co było w porządku, bo mogliśmy razem wracać.
- Ej, przecież mogłeś wbijać do mnie! - wyszczerzyłem się do niego.
- Ale... A co na to twoja mama, nie miałaby nic przeciwko? - spytał lekko zakłopotany.
- Ach – machnąłem ręką – Ona nawet by nie zauważyła. A poza tym to zawsze się zgadza – „bo nie obchodzi ją, co robię”, dodałem w myślach.
- No dobra... - uśmiechnął się nieco pewniej – Czyli że o której mam przyjść?
- Możesz nawet od razy po szkole... Tylko musisz iść po coś do spania, bo w moje ciuchy się nie zmieścisz – wyszczerzyłem się od ucha do ucha.
- Na noc? - zerknął na mnie zdziwiony.
- A coś ty myślał? Takiego czegoś jak „anime” nie da się obejrzeć w godzinę – zacząłem się śmiać.
- Jak tam chcesz – uśmiechnął się lekko – W takim razie po lekcjach wracasz ze mną, biorę rzeczy i idziemy do ciebie!
Skinąłem głową i pożegnałem się z Marchewkiem, bo akurat zadzwonił dzwonek.
Dzisiaj znowu kończyliśmy o tej samej porze, więc nie musiałem na niego długo czekać. Gdy zadzwonił dzwonek po ostatniej lekcji, wymęczony zwlokłem się z sali językowej do szatni, w ślimaczym tempie przebrałem się i poszedłem w nasze tradycyjne miejsce obok schodów. Vincent już tam na mnie czekał, w swojej ulubionej, skórzanej kurtce, uśmiechając się do mnie.
Spojrzałem na niego spod byka, bo to nie on kisił się w szkole przez osiem lekcji, z których cztery to były matematyka, fizyka, chemia i biologia. Nie, on się cieszył, bo miał do szkoły na dziesiątą, więc miał sześć lekcji, w tym godzinę wychowawczą i religię!
- Nie złość się na plan lekcji – zaśmiał się, patrząc na moją minę, która idealnie wyrażała moje uczucia.
- Chodźmy, nie chce mi się dłużej siedzieć w Naleśnikarni – przeciągnąłem się, stając na palcach.
- A właśnie... Już kilka razy to słyszałem, a nadal nie rozumiem... Dlaczego „Naleśnikarnia”? - spytał, wychodząc ze szkoły.
- Ach! - zacząłem się cicho śmiać – To było w pierwszej klasie...Nie wiem skąd wpadł mi do głowy taki durny pomysł, ale wydrukowałem ulotki z napisem, że jest Dzień Naleśnika, więc pewna miła naleśnikarnia rozdaje je za darmo... No i podałem adres szkoły – zachichotałem, przypominając sobie mój pierwszy taki wybryk – Ach, te tłumy ludzi...
- Serio? - wytrzeszczył na mnie oczy.
- Nie, wkręcam cię, tak jak cała szkoła – zaśmiałem się przechodząc przez pasy.
- A myślałem, że to ja miałem dziwne pomysły – zaczął się śmiać, zatrzymując pod pod domem – Idziesz ze mną?
Wytrzeszczyłem na niego oczy, bo nigdy wcześniej nie byłem u niego w mieszkaniu, podczas gdy on u mnie był już kilka razy.
- No chyba – wyszczerzyłem się, myśląc jak wygląda jego pokój.
Vincent zaprowadził mnie na górę i z niepewnym uśmiechem otworzył przede mną drzwi.
Zobaczyłem niezbyt duży, przytulny pokój. Naprzeciwko drzwi było całkiem spore okno, a pod nim stało wąskie i długie łóżko, okryte ciemnym kocem. Po lewej stronie drzwi była średniej wielkości szafa i półka z książkami, a po prawej biurko z komputerem. Od razu skierowałem się do książek i zobaczyłem tam wiele znajomych tytułów.
- Dobry gust – wyszczerzyłem się, biorąc do ręki „Hobbita” Tolkiena – Pierwszy raz przeczytałem ją, gdy miałem dziewięć lat... - otworzyłem książkę na losowej stronie, czytając kawałek tekstu.
Odstawiłem ją na półkę i spojrzałem na Vincenta.
- Vinnie... - przeciągnąłem trochę jego imię – Muszę do toalety...
Chłopak wskazał mi drzwi między biurkiem a łóżkiem i zaczął grzebać w szafie w poszukiwaniu jakichś ubrań do spania. Otworzyłem tajemnicze drzwi i zobaczyłem skromnie urządzoną łazienkę z prysznicem. Szybko skorzystałem z toalety i umyłem ręce, zerkając na siebie w lustrze i coś przykuło moją uwagę. A mianowicie... Żel pod prysznic. Podszedłem do kabiny z lekkim uśmieszkiem i wyjąłem buteleczkę. Otworzyłem ją i wciągnąłem do nosa zapach cynamonu. „Mleko z miodem”, tak pisało na opakowaniu, czego nigdy nie umiałem zrozumieć. Zacząłem chichotać i nachyliłem się, żeby odłożyć żel, ale poślizgnąłem się i wylądowałem pod prysznicem. Głośno rąbnąłem w ziemię i jęknąłem, zaraz zaczynając się śmiać ze swojej głupoty.
- Nath?! Co się dzieje?! Wchodzę! - usłyszałem krzyk Marchewka i zobaczyłem, jak z wystraszoną miną wbiega do łazienki.
Jakie było jego zaskoczenie, gdy zobaczył mnie pod prysznicem, z buteleczką żelu w rękach, w dodatku śmiejącego się jak idiota. Z zaskoczonym wyrazem twarzy podał mi rękę i pomógł wstać, a ja chichrałem się jak debil i nie mogłem przestać.
- Okej... Nie wnikam, co ty tu robiłeś... - powiedział zmieszany, gdy pomachałem mu buteleczką przed nosem – Po co ci mój żel pod prysznic? - uniósł jedną brew, a ja ponownie wybuchnąłem śmiechem.
- W-wą-wąchałem – ledwo wydusiłem, bo pomału brakowało mi oddechu.
Vincent nie skomentował tego, tylko odstawił buteleczkę na miejsce i wyprowadził mnie z łazienki.
- Ja już się zebrałem... - spojrzał na mnie, a ja pomału przestałem chichrać się pod nosem – Idziemy?
- Jaaaasne! - zaśmiałem się i tanecznym krokiem wyszedłem z jego małego mieszkania.
Od Vincenta do mnie był już tylko kawałek, więc szybko go przeszliśmy. Gdy weszliśmy do mojego domu od razu skierowałem się do kuchni.
- Cześć An – rzuciłem w stronę siostry i spojrzałem na matkę, która robiła coś do jedzenia – Przyszedł kolega... Zostanie na weekend... - mruknąłem, a gdy usłyszałem odpowiedź w stylu „aha” poszedłem na górę, do swojego pokoju, w którym na złożonym łóżku siedział Marchewek. Rzuciłem plecak na ziemię i z uśmiechem odwróciłem się do niego.
- Możesz zostać ile chcesz! - zaśmiałem się i wyjąłem z szuflady w biurku portfel z odłożonymi pieniędzmi – Idziemy po jakieś żarcie czy coś?
- Okej, też wziąłem kasę – uśmiechnął się i pomachał brązowym portfelem.
Machnąłem na niego ręką i zeszliśmy na dół, po drodze spotykając siostrę.
- Gdzie idziecie? - spytała, patrząc na nas.
- Do sklepu, dzisiaj będziemy oglądać anime – wyszczerzyłem się.
- Ach... To jest ten Vincent? - spytała z delikatnym uśmiechem.
Nie wiem jakim cudem, ale moja siostra nigdy wcześniej go nie widziała.
- No tak, poznajcie się! An, to jest Vinnie – wskazałem na chłopaka, który zabił mnie wzrokiem i lekko skinął głową do blondynki – Vinnie, to moja An! - dziesięciolatka lekko dygnęła.
- Ma pan ładne włosy – powiedziała z uśmiechem i podeszła do mnie – Kup mi coś słodkiego, proszę... - wbiła we mnie te swoje błękitne tęczówki.
No i jak tu takiej odmówić?
- Jasne – pomachałem jej i wybiegłem z domu, przed drzwiami czekając na mojego prywatnego giganta., który po chwili do mnie dołączył.
- Tak bez kurtki? - spytał, unosząc jedną brew – Nie jest ci zimno?
- Nie – uśmiechnąłem się.
Co z tego, że jest już grudzień, jak nawet śniegu nie ma? Nie jest nawet chłodno.
- A nawet jeśli, to lubię zimno.
Po chwili dotarliśmy do sklepu, w którym zrobiliśmy duże zakupy. Wracając podskakiwałem sobie, nucąc coś pod nosem, machając siatką i patrząc w niebo, które powoli ciemniało. Oczywiście potknąłem się i wylądowałbym na ziemi, gdyby nie Marchewek, który w ostatniej chwili złapał mnie za koszulę na plecach.
- Dziękuję – zaśmiałem się, stając prosto.
Od jakiegoś czasu moje ciało nie cierpiało tak bardzo jak zwykle, bo Vinnie ma całkiem dobry refleks.
Po kilku minutach byliśmy już w domu i wchodziliśmy na górę.
- Nathaniel! - usłyszałem krzyk matki, która wyjrzała z łazienki, gdy wchodziliśmy do pokoju – Wychodzę dzisiaj, nie czekajcie na mnie. Christopher pojedzie do babci, a ty zajmij się Anabelle.
- Jasne – powiedziałem, z obojętnością patrząc na jej mocno wymalowaną twarz – O której będziesz?
- Nie twoja sprawa – powiedziała, zamykając drzwi i ucinając dyskusję.
Czyli że mamy dom wolny na weekend, bo znając życie wróci jutro, w niedzielę, albo nawet w poniedziałek rano.
- No dobra – mruknąłem i wszedłem do pokoju.
Znając życie gdyby nie Vincent to już byłaby awantura, że o coś spytałem. Odłożyłem jedną siatkę i zostawiając chłopaka samego pobiegłem po miski, szklanki i inne pierdołki.
- Nath? - w momencie gdy wyjmowałem z szafki miskę na chipsy usłyszałem głos An – Mama znowu gdzieś jedzie?
- Tak – westchnąłem – Jak chcesz to wbij do nas, mamy twoje słodycze – uśmiechnąłem się delikatnie.
- Przyjdę.... Na chwilę – skinęła głową, na co ja uśmiechnąłem się pod nosem i poszedłem na górę.
Przyniosłem wszystko, co było potrzebne i zauważyłem, że Vincent powyjmował już przekąski ze wszystkich trzech reklamówek. Wyszczerzyłem się i włączyłem mojego sfatygowanego laptopa, stojącego na biurku, a Marchewek w tym czasie porozkładał słodycze i usiadł na kanapie.
- Wychodzę! - usłyszałem krzyk matki i trzaśnięcie drzwiami, a po chwili dźwięk silnika. Zaśmiałem się wesoło.
- No to teraz mamy luzy – rozpromieniłem się.
Podszedłem do Marchewka i łapiąc się pod boki nachyliłem nad nim ze złowieszczym uśmieszkiem na twarzy.
- Ja doooobrze wiem, co chcesz teraz robić – powiedziałem, lekko przyciszonym głosem.
- Co masz na myśli? - odpowiedziało mi zaskoczone spojrzenie zielonookiego – Chciałbym robić wiele rzeczy...
- Och, ale wiesz... Jest coraz później, w domu są tylko trzy osoby... Ty, ja i dziesięciolatka, która niedługo pójdzie spać... Jak sądzisz, o czym mówię? - spytałem, zaczepnie unosząc brew.
Nie wiem sam, po co mówiłem takie rzeczy, ale... Chyba trochę bawiły mnie reakcje starszego chłopaka. Och, jakim ja jestem złym sadystą!
- M-masz na myśli... - widziałem, że ze zdenerwowaniem przełknął ślinę.
- Jasne, że mam na myśli zwiedzanie domu! - wypaliłem, ze śmiechem zauważając jego skołowane spojrzenie.
Złapałem go za ramię, dając znak do wstania i skierowałem się na korytarz, a Marchewek poczłapał za mną.
- Mmm... O! Może najpierw pokażę ci dół! - zawołałem, zbiegając po schodach i robiąc mnóstwo hałasu. Normalnie, gdyby matka to usłyszała, od razu byłaby awantura. Słyszałem, że chłopak idzie za mną, więc skierowałem się do salonu.
Pokój był przestronny i utrzymany w odcieniach brązu oraz beżu. Przed jasną kanapą na środku pokoju stało duży, prawie czarny kominek. Na ścianach było wiele półek, po brzegi wyładowanych książkami, które zostawił tata. Dookoła było mnóstwo puf, stołków i innych takich, a przed kanapą był masywny, dębowy stół. Podszedłem do niego i bezceremonialnie się na nim rozłożyłem, patrząc w sufit.
- A zatem witam w moim salonie – zaśmiałem się, gdy usłyszałem swój lekko zduszony przez leżenie głos – Rozgość się, Sir Avenicci.
- Ależ dziękuję za gościnę, hrabio Trancy... - w czasie spędzanym ze mną przyzwyczaił się do mojego dziwnego „trybu szlachcica”, jak to ładnie ujęła Pani Wychowawczyni, a czasem nawet tak odpowiadał – To naprawdę miłe, ale wolałbym jednak dalej zwiedzać, niźli oglądać twe bezwładne ciało, zalegające na stole.
- Nie ma sprawy – zachichotałem, wstając i zerkając spod grzywki na długowłosego. W sumie to do taj pory nie miałem pojęcia, jakie długie są jego włosy, bo zawsze nosił je jakoś dziwnie spięte.
Zlazłem ze stołu i oprowadziłem go po kuchni, małej łazience, jadalni i przedpokoju, który widział za każdym razem gdy u mnie był. Po jakimś czasie znowu skierowaliśmy się na górę. Ominąłem pokój matki, wiedząc, że nie ma tam nic wartego pokazania i skierowałem się do jamy bachora, zwanego przez resztę domowników „Christopher” lub „Chris”. Otworzyłem przed Marchewkiem drzwi do zabawkowego raju, a on tylko wytrzeszczył oczy.
- Tyle zabawek w jednym miejscu... To w ogóle możliwe? - spytał, zaskoczony.
W sumie to sam nie wiedziałem, więc tylko wzruszyłem ramionami i poszedłem do pokoju An. Grzecznie zapukałem, a gdy usłyszałem „proszę” delikatnie otworzyłem drzwi.
- An... Mogę pokazać Marchewkowi twój pokój? - wyszczerzyłem się i zauważyłem, że siostra rzuca mi zaskoczone spojrzenie znad rysunku, nad którym właśnie pracowała.
Swoją drogą, to chyba każdy w tym domu (oprócz bachora) lubili rysować. I ja, i An, i matka... Tata też lubił rysować, chociaż on wolał rzeźbić. Nie miałem tak silnych rąk jak on, więc nie za bardzo mi to wychodziło, dlatego przerzuciłem się na szkicowanie.
- Możesz, oczywiście – skinęła głową, wracając do projektu.
- Kamaaan, Lady Anabelle zezwoliła na zwiedzanie – zaśmiałem się, chwytając Vincenta za nadgarstek i wciągając do małego, fioletowego pokoju.
Pierwszym, co rzucało się w oczy, był kolor. Drugim – rysunki. Bardzo dużo rysunków, które były wszędzie. Na szafkach, na łóżku, na biurku, na podłodze... Były takie mniej udanie i takie, które wyglądały wspaniale, a każdy z nich zrobiła moja młodsza siostra.
- Chyba... Chyba lubisz rysować – mruknął Vinnie, rozglądając się po pokoju z lekkim uśmiechem. Odpowiedziało mu skinięcie głową skupionej dziesięciolatki.
Po cichu wyszedłem z pokoju, starając się jej nie przeszkadzać, a chłopak zrobił to samo. Na korytarzu złapałem się pod boki, rozglądając wokół.
- Pokazałem ci już wszystko... Oprócz tej fajnej łazienki! - zaśmiałem się, prowadząc go w jej stronę.
- Fajnej? Co fajnego w łazience? - uniósł brew, idąc za mną. Śmiesznie wyglądał.
- Zobaczysz – uśmiechnąłem się tajemniczo, otwierając przed nim drzwi do tajemnego pomieszczenia.
- Wanna – powiedział, wytrzeszczając oczy.
Co prawda to prawda.
Środek przestronnej łazienki był zajmowany przez dużą, bardzo, bardzo dużą biało złotą wannę. Kremowe kafelki lśniły pod stopami, odbijając blask lampy ze sztucznych kryształów. W tylnym lewym rogu pomieszczenia była toaleta, ale nie rzucała się w oczy. Po prawej, na ścianie wisiało duże lustro, pod którym stała szafka z umywalką. Po obu stronach drzwi stały dwie szafki, w których było mnóstwo kosmetyków, płynów do kąpieli i innych rzeczy w tym stylu. Niby nic wielkiego, ale dawało całkiem fajny efekt.
Uśmiechnąłem się, patrząc na zaskoczonego Marchewka. Nie dość, że takie wielkie wanny są rzadko spotykane, to on miał malutki prysznic... Zachichotałem pod nosem.
- Ale wielka – nadal się na nią gapił – Ej... My byśmy się tu we dwoje zmieścili! - krzyknął, patrząc na mnie i łapiąc się za głowę.
- Ta, i może od razu An na dokładkę? - zacząłem się głośno śmiać, a chłopak trochę się speszył.
- Nie ma bata, ja się tu dzisiaj muszę wykąpać...
- Ja pierwszy – pokazałem mu język.
- Nie ma mowy, ja! Jestem gościem – uśmiechnął się zaczepnie.
- A ja właścicielem domu, więc mam prawo ustalać pory kąpieli – puściłem mu perskie oko i poszedłem do pokoju.
Moje własne miejsce w tym domu było niezbyt duże. Jak to mówią... Ciasne ale własne. Naprzeciwko drzwi stało jasnobrązowe biurko, a po lewej od niego, obok wejścia, stała całkiem duża szafa, kilka tonów ciemniejsza od niego. Obok biurka było wyjście na balkon, który łączył się z tym od An. Pod lewą ścianą było moje czerwone, rozkładane łóżko, a tuż koło niego mała szafka nocna i nad nią półka z książkami. Przed kanapą stał stolik, na którym Vincent rozłożył część słodyczy.
Spojrzałem na budzik, stojący na szafce nocnej i zauważyłem, że jest już po dwudziestej. Zrobiłem wielkie oczy i złapałem się za głowę.
- No no no, czas chyba na jakąś kolację... - powiedziałem, odwracając się do Marchewka.
Chłopak odpowiedział mi skinięciem głowy, na co ja od razu puściłem się biegiem po schodach. Dzisiaj jakoś rozpierała mnie energia, więc starałem się ją spożytkować. Gdy przygotowywałem kolację usłyszałem, że pomarańczowowłosy zszedł za mną i siada przy stole.
- Do garów, kobieto – usłyszałem jego rozbawiony głos i odwróciłem się do niego, pokazując mu język.
- Chcesz z mięsem czy bez? - spytałem, zaglądając do lodówki.
- Wszystko mi jedno, nie przepadam za nim zbytnio, ale nie obrażę się, jak mi je dasz – kątem oka spostrzegłem, że się przeciąga.
- O, okej! Czyli że bez! - uśmiechnąłem się wesoło, wracając do roboty.
Nuciłem sobie pod nosem jedną z dziwnych piosenek, które zwykle wynajdowałem w weekendy, kiedy nudziłem się gorzej niż... No, to co się nudzi. Nagle poczułem coś dziwnego na swoich ramionach, więc odwróciłem się i zauważyłem jak Marchewek ze skupieniem zakłada mi fartuch, który wisiał niedaleko.
- No co? - spytał lekko oburzony, wyłapując moje zaskoczone i zarazem rozbawione spojrzenie – To pasuje do gospodyni! - skrzyżował ręce na piersi i usiadł na swoim miejscu, obrażając się.
- Nic, nic... - starałem się nie wybuchnąć śmiechem. Jego mina była wprost bezcenna. Po pewnym czasie musiałem wybrać herbatę i jak zwykle miałem dylemat.
- AAAAAAAN! - zawołałem bezradnym głosem.
- Earl Grey! - odpowiedziało mi krzyknięcie z góry, bo siostra już dobrze wiedziała, o co mi chodzi.
Westchnąłem, mrucząc pod nosem coś o „tym nudnym Earl Greyu” i zacząłem wbijać spojrzenie w półkę z herbatami.
- Jak się będziesz gapił, to ci herbatka nie spadnie z nieba i nie powie „Och, Nath, zaparz mnie!” - usłyszałem głos Marchewka, który nagle zaczął piszczeć jak dziewczyna, starając się naśladować głos herbaty. O ile coś takiego istnieje.
- To ty mi coś poradź – powiedziałem, patrząc na niego lekko rozbawiony.
- Hmm... - zobaczyłem, jak odchyla się na krześle. Aż dziwne, że jeszcze nie leżał na podłodze – Ja lubię herbatę z mlekiem... - zastanowił się.
- O, do mleka dobrze pasuje Assam! - wyszczerzyłem się i sięgnąłem po puszkę z tą herbatą.
- O czym ty do mnie rozmawiasz? - spojrzał na mnie zaskoczony, a ja zbyłem go machnięciem ręki i zacząłem z nabożeństwem zaparzać napój.
Po chwili herbata w dzbanku stała już na stole, obok talerza z kanapkami, przybranymi najróżniejszą zieleniną.
- AN! KOLACJA! - krzyknąłem, a po chwili siostra już siedziała na swoim miejscu i wcinała kanapkę.
- Smacznego – wyszczerzyłem się i sięgnąłem po kanapkę, ale nagle poderwałem się z miejsca i podbiegłem do lodówki. Wyjąłem z niej mleko i nalałem go do filiżanki Vincenta, a później do swojej.
- An też chce? - spytałem z uśmiechem, ale siostra pokręciła głową.
Usiadłem sobie i zacząłem powoli jeść swoją kolorową kanapeczkę, wbijając wzrok w chłopaka naprzeciwko mnie.
- Wyglądasz, jakbyś chciał mi powiedzieć, że skończę jak ta kanapka... - usłyszałem zakłopotany głos pomarańczowowłosego.
Wybuchnąłem śmiechem, patrząc na jego minę. Po chwili usłyszałem, jak An wstaje od stołu i kieruje się do góry.
- Dobranoc... - powiedziała, ziewając – Idę już spać... Wezmę tylko od was swoje słodycze. Możecie być w miarę cicho? - spytała, podnosząc okulary i przecierając oczy.
- Jaasne! - pomachałem jej i wróciłem do jedzenia.
Z ledwością wcisnąłem w siebie drugą kanapkę, podczas gdy Vincent zjadał już chyba szóstą.
- Ech, ale się obżarłam – wyciągnąłem się na krześle, ziewając.
- Dwoma kanapkami? - zrobił wielkie oczy – Nie no, rozumiem, jestem trochę wyższy od ciebie, ale... No, gdybym był twojego wzrostu to bym się dwoma nie najadł – uniósł brew – Tak właściwie to ile ty ważysz? - spytał, wbijając we mnie uważne spojrzenie.
- Eee... - odpowiedziałem zakłopotany, odwracając wzrok. Wiedziałem dobrze, że ważę o wiele za mało niż powinienem, ale zbytnio się tym nie przejmowałem. Za to ludzie wokół mnie aż za bardzo.
- Ile? - spytał stanowczym głosem.
- Pięćdziesiąt kilo? - bardziej spytałem, nie patrząc na niego.
- A wzrost? - spojrzał na mnie poważnie – Metr siedemdziesiąt?
- No... Tego... Tak? - wbiłem spojrzenie w swoje kolana.
- Nie chcę cię męczyć, ale... Weź zjedz jeszcze jedną... - w jego głosie można było wyczuć troskę.
Niezbyt chętnie sięgnąłem po trzecią kanapkę i powoli ją zjadłem, ledwo mieszcząc w brzuchu. Czułem na sobie zmartwione spojrzenie chłopaka, więc nie podnosiłem wzroku. Gdy stało się to wręcz nieznośne, a dookoła zapadła krępująca cisza podniosłem głowę i spojrzałem na niego, uśmiechając się wesoło.
- Słuchaj, ja wiem, że ważę za mało, ale... Tak już mam – wzruszyłem ramionami – To nic nowego – zaśmiałem się, wstając od stołu.
- No... Ale to serio duża niedowaga... - powiedział niepewnie, idąc w moje ślady.
- Wiem, wiem... Ale mówię poważnie, nie martw się o mnie – puściłem mu oczko, wchodząc po schodach.
- Jak tam sobie chcesz, ale musisz jeść więcej – powiedział, uśmiechając się delikatnie i wspinając się za mną.
- Tak, tak – zaśmiałem się, wchodząc do pokoju. Podszedłem do szafy i wyjąłem z niej jedną z kilku słodkich piżam, podrzuconych przez kuzynkę.
Sam nie wiem, czemu miałem u siebie tyle damskich ciuszków, ale starsza dziewczyna od dzieciństwa chciała zrobić ze mnie istotkę przeciwnej płci. Teraz była na studiach, ale nie przeszkadzało jej to w dalszych próbach. Piżama, którą od niej dostałem była ciemnogranatowa, z materiału przyjemnego w dotyku i szyta na kształt japońskiego kimona. Mimi też była fascynatką Japonii i wszystkiego co z nią związane, więc i mnie starała się w to wkręcić. Nie powiem, wszystko to było strasznie ciekawe, ale jak w ciągu dwóch dni dowiesz się o tym kraju więcej niż w ciągu całego życia, to mózg lekko wysiada...
Zobaczyłem, że Vincent też wyjmuje swoją piżamę i idzie pod łazienkę. Pobiegłem za nim, łapiąc go w pasie i starając się go odciągnąć od jej drzwi. Usłyszałem jego śmiech, gdy odepchnął mnie od siebie.
- To nie fair! - krzyknąłem, tupiąc nogą.
- Jak to niby? Jestem gościem, mam prawo! - odkrzyknął, szczerząc się.
- A ja ustalam pory i ustaliłem, że ja idę pierwszy! - pokazałem mu język.
- No to chyba będąc dobrym gospodarzem powinieneś ustalić, że goście mają pierwszeństwo, hrabio Trancy! – uśmiechnął się triumfalnie, kładąc rękę na klamce.
- Hrabia pojechał w góry nad morze, została tylko niewychowana służba! – pacnąłem go w rękę i sam złapałem za klamkę.
- Ale chyba hrabia zostawił jej jakieś wskazówki i ustalenia! - krzyknął oburzony, zakładając ręce na piersi.
- A zostawił! Ustalił zasadę „róbta co chceta”! - wrzasnąłem, śmiejąc się głośno i już miałem wejść do łazienki, gdyby nie coś, co zmroziło mi krew w żyłach.
... A raczej ktoś.
Za obrażonym Vincentem stała mała, jasnowłosa postać mojej siostry.
Niby nic, ale nie wyglądała jak ona. Z uprzejmej i cichej An nie było w niej nic.
Jasne włosy opadały jej na pochyloną twarz, a prawą dłoń zaciskała na metalowym pręcie, który zawsze stał w jej pokoju.
Ze strachem przełknąłem ślinę, a Marchewek zauważył moje spojrzenie i nagle jakby zbladł. Powoli odwrócił głowę i gdy tylko zobaczył młodą odsunął się na bezpieczną odległość.
- A-An... - zacząłem łamiącym się głosem, ale dziewczynka mi przerwała.
- Mieliście być cicho – powiedziała, podnosząc głowę i zerkając na mnie morderczo.
- W-wybacz! - krzyknąłem, odsuwając się od niej o kilka kroków.
Wyglądała przerażająco.
- Cicho! - krzyknęła, tnąc powietrze głosem jak brzytwą – Nie obchodzi mnie, co ustalił hrabia Trancy odnośnie kąpieli... Ja ustaliłam, że albo grzecznie wykąpiecie się razem, albo żaden nawet nie postawi nogi w łazience.
- Ale An... - chciałem zaoponować, ale przerwało mi świśnięcie pręta.
- Wybierać! Albo razem, albo nawet na siku was nie wpuszczę! - krzyknęła, mrożąc mnie wzrokiem – Przez cały weekend – dodała, znowu opuszczając głowę.
- N-no to my razem... - powiedziałem niepewnie, ale przerwał mi Vincent.
- Ale Nath! - zamilkł, gdy tylko An na niego spojrzała.
- Mówiłeś coś? - spytała chłodno, patrząc na niego wzrokiem seryjnego mordercy i machając mu prętem przed nosem.
Niby oboje byliśmy od niej wyżsi, ba, Vinnie o ponad pół metra, ale teraz to jakby ona nad nami górowała. Chłopak gorączkowo pokręcił głową, a usta blondynki rozciągnęły się w dziwnym uśmiechu.
- Grzeczni chłopcy... - powiedziała, przekrzywiając głowę – Mam ich pilnować? - zaczęła toczyć ze sobą monolog – Nie, nieważne co zrobią, i tak się dowiem... - mruknęła, poprawiając włosy – Dobranoc – rzuciła nam ostatnie mrożące krew w żyłach spojrzenie i poszła do swojego pokoju.
Gdy tylko zniknęła za drzwiami wypuściłem z płuc powietrze, które nieświadomie wstrzymywałem.
- Ona tak często? - spytał zszokowany Vincent, wchodząc do łazienki, a ja podążyłem za nim.
- Nie... Rzadko, ale to przerażające – otarłem czoło – To coś na kształt lunatykowania, tylko że z otwartymi oczami – wzruszyłem ramionami.
- To tak się da? - Vincent wytrzeszczył na mnie oczy.
- No... Chyba. Widziałeś – poczułem, że moje nogi nadal są jak z waty – Ech, jak ja tego nie lubię – zaśmiałem się cicho.
- Jest przerażająca... - mruknął pomarańczowowłosy, kładąc swoją piżamę na szafce – I jeszcze ta jej rura od odkurzacza...
- A ja z niej kilka razy oberwałem – zachichotałem – Tylko że młoda później tego nie pamiętała. Jakieś rozdwojenie jaźni... - wykonałem dziwny gest koło głowy i wbiłem spojrzenie w wannę.
Nastała krępująca cisza...
- Więc tego... Co teraz? - spytał Marchewek bezradnie.
- No chyba musimy się wykąpać... Jakoś tak, tego, we dwoje, czy coś... - no, nie powiem, młoda zawsze umiała wprawić mnie w zakłopotanie, ale tym razem wyszło jej wyjątkowo dobrze.
- Ale ona się nie dowie, że kąpaliśmy się oso-
- Zapomnij! - zza ściany dał się słyszeć jej krzyk.
Odruchowo skuliłem się w sobie i zacząłem napuszczać wodę do wanny.
- To jest An – powiedziałem ze strachem – Z tym nie wygrasz.
- Ech... - Vincent przeczesał włosy palcami – No dobra... Ale nie mów, że cię to nie krępuje – rzucił mi zakłopotane spojrzenie.
- No tego... Trochę tak... - podszedłem do szafki, żeby wyjąć jakiś płyn do kąpieli, ale jak zwykle nie mogłem się zdecydować – Pomocy! Nie wiem, który wybrać! - zawołałem chłopaka bezradnie, a on podszedł do mnie i nachylił się nad szafką.
- Ten – wskazał na fioletową buteleczkę, którą od razu wziąłem – W ogóle to co to jest? - spytał, unosząc brew.
- Płyn do kąpieli – zwiesiłem ramiona. Nie wiem teraz, czy to on jest niedouczony, czy może ja znowu zachowuję się jak kobieta – Lawendowy – powiedziałem, wlewając trochę do wanny.
Od razu zaczął się pienić i roztaczać wokół przyjemny zapach, który wciągnąłem do nosa, nachylając się nad wanną. Poczułem na sobie spojrzenie chłopaka, więc odwróciłem się do niego z uśmiechem.
- Co? - spytałem, a on nagle się speszył i spojrzał na swoje stopy.
- Nic, nic... - mruknął – Woda zaraz się przeleje.
Szybko odwróciłem się w stronę wanny i stwierdziłem, ze ma rację. Mimo tego, że była duża, to strasznie szybko się napełniała. Zakręciłem wodę i odwróciłem się w jego stronę, patrząc wyczekująco.
- Co? - tym razem on spytał, podejrzliwie unosząc brew.
- Ach, przepraszam... - odwróciłem się i zacząłem rozpinać swoją nieodłączną białą koszulę.
Usłyszałem, że on też się rozbiera, więc roznegliżowanie się przyszło mi trochę łatwiej. Zdjąłem spodnie i nagle znowu się speszyłem.
- Nie ma bata, zostaję w galotach – mruknąłem, odwracając się w jego stronę
- Ja też – zaśmiał się chłopak, zdejmując spodnie i odkładając je na szafkę.
Patrząc na niego aż gwizdnąłem z podziwu. Niejedna dziewczyna chciałaby teraz być na moim miejscu i gapić się na takie ciało.
- No nie no... - powiedziałem, podchodząc do niego i lekko dźgając w brzuch – Dla takiej klaty to ja się nawet na facetów mogę przerzucić... - powiedziałem pod nosem i słysząc własne słowa wybuchnąłem głupkowatym śmiechem. Vincent spojrzał na mnie speszony i nagle zmarszczył brwi.
- Przestań na chwilę wciągać brzuch... - powiedział, wpatrując się we mnie.
- Hm? Ale ja nie wciągam... - odpowiedziałem, pesząc się.
Zauważyłem, że chłopak trochę pobladł i wytrzeszczył oczy.
- Przecież ja ci spokojnie mogę wszystkie żebra policzyć! - złapał się za głowę i oparł o szafkę.
- Ciszej – syknąłem, patrząc wymownie w kierunku drzwi.
Odpowiedziało mi tylko westchnienie. Pomarańczowowłosy podszedł do wanny i powoli do niej wszedł.
- Ale przyjemna woda... - mruknął, opierając się o jej brzeg z przymkniętymi oczami i wyrzucił za niego swoje długie, spięte włosy.
Niepewnie poszedłem w jego ślady, siadając naprzeciwko niego i starając się ułożyć w miarę komfortowo dla nas obojga, ale jakbym się nie kręcił byliśmy niewygodnie ściśnięci. Jednak Vinnie nie miał racji, wanna nie mieściła nas obojga... Znaczy, pewnie by zmieściła, ale w dosyć krępującej pozycji. Spojrzałem na chłopaka z zakłopotaniem.
- Obiecaj, że nic co się tu wydarzy nie opuści tego miejsca – powiedziałem, a to zabrzmiało jeszcze gorzej niż w moich myślach.
- No dobra... - spojrzał na mnie niepewnie, nie wiedząc, czego się spodziewać.
Wziąłem głębszy wdech i nagle rozszerzyłem jego nogi.
- C-co ty? - spytał zaskoczony, a ja odwróciłem się tyłem i usiadłem w wolnym miejscu.
Podniosłem głowę to góry i lekko odchyliłem ją do tyłu, żeby spojrzeć na wyższego.
- Tak chyba lepiej – wyszczerzyłem się, patrząc na jego zaskoczoną minę.
- Błagam, następnym razem ostrzegaj... - odetchnął z ulgą i przeczesał włosy palcami.
- A o czym to się pomyślało, co? - spytałem, rechocząc zaczepnie.
- Nie pytaj... - odpowiedziało mi zakłopotane spojrzenie starszego.
Nic nie mówiąc zacząłem chichrać się pod nosem i sięgnąłem po żel pod prysznic. Ten „cynamonowy”. Westchnąłem cicho i wylałem go odrobinę na rękę, po czym wystawiłem jedną nogę na brzeg wanny i zacząłem myć łydkę. Oparłem się wygodnie i uśmiechając się lekko myłem sobie nogę.
- Masz nogi jak laska – usłyszałem za sobą rozbawiony głos chłopaka, o którym zupełnie zapomniałem.
Lekko podskoczyłem i odwróciłem się w jego stronę z wyrzutem na twarzy.
- No wiesz, tak cicho siedzieć... - wydąłem usta, patrząc na niego spod włosów.
- Nic nie mówiłem, bo rzadko coś mówię gdy się kąpię – zaśmiał się, odgarniając mi włosy z oczu.
Potrząsnąłem głową, pozwalając mu opaść na swoje miejsce i wróciłem do mycia się, psiocząc pod nosem. Z powrotem się oparłem, ale nagle zorientowałem się, że to nie jest brzeg wanny, tylko pierś Marchewka.
Nastała krępująca cisza...
Przestałem nawet przeklinać świat pod nosem, a moja ręka zatrzymała się wpół ruchu po udzie. Nie bardzo miałem odwagę spojrzeć w tył.
- Nie przeszkadzasz mi – usłyszałem niski głos i wiedziałem, że chłopak się uśmiecha.
Zakłopotany wróciłem do przerwanej czynności i usłyszałem, że tym razem on zaczyna coś nucić.
- Wiesz... Mam taką wielką ochotę zarzucić głupim tekstem... - po chwili usłyszałem jego głos i odwróciłem się, unosząc brew – A zatem... - powiedział, widząc moje spojrzenie – Umyć ci plecki? - spytał, uśmiechając się niczym stary zboczeniec.
Przezornie zasłoniłem się ramionami, chichocząc pod nosem.
- Nie ma mowy, zbolu – wyszczerzyłem się - A poza tym i tak siedzę.
- Więc co ci tak właściwie szkodzi? - spytał, śmiejąc się.
- Tak właściwie to nic – podałem mu żel pod prysznic – Jak ci tak zależy to myj.
- Wiesz... Wygłupiałem się... - poczułem, że wzrusza ramionami – O, mam taki sam! - powiedział zaskoczony.
- No wiem – zaśmiałem się głupio, przypominając sobie dzisiejszą prysznicową akcję.
Poczułem, że chłopak wylewa trochę płynu na moje łopatki i delikatnie zaczyna je myć. Najpierw lekko się spiąłem, bo od zawsze miałem jakiś dziwny tik nerwowy, gdy ktoś mnie dotykał, a zwłaszcza mojego nagiego ciała, ale po chwili rozluźniłem się. W sumie to dawno nikt mnie tak... Czule, to chyba dobre określenie, nie potraktował. Westchnąłem i zamknąłem oczy, pozwalając chłopakowi na to, co robił. Całkowicie się odprężyłem, czując jego duże dłonie na swoich barkach. Każdy jego dotyk zostawiał za sobą dziwnie przyjemne mrowienie. Mruknąłem jak kot i usłyszałem, że Vinnie cicho się ze mnie śmieje. Normalnie bym coś odpowiedział, ale teraz już prawie zasypiałem w jego ramionach, więc zostawiłem to bez komentarza. Poczułem, że skończył myć moje plecy, ale nie miałem zamiaru się ruszyć. Było zbyt wygodnie, a może to ja byłem zbyt leniwy... Dlatego nawet na rękę mi było, gdy poczułem jego dłonie na swojej klatce piersiowej. Skończył z tyłu, więc przodem też trzeba się zająć.
Jak to brzmi...
Zaśmiałem się cicho i wygodniej oparłem głowę o jego pierś.
- Nie przyzwyczajaj się, nie będziesz zawsze miał takich luksusów – usłyszałem jego rozbawiony głos.
Odpowiedziałem mu mruknięciem i machnięciem ręki. Przy jego wielkich łapach moje wyglądały jak kobiety... Przy nim ogólnie ja wyglądałem jak kobieta! No... Oprócz włosów.
Jego dłonie błądziły po moim brzuchu, pozostawiając za sobą mrowienie. Nagle poczułem, że chłopak wylał mi na głowę trochę wody, a po chwili odrobinę szamponu. Delikatnie zaczął myć moje krótkie włosy, a ja zacząłem się śmiać z głupoty tej sytuacji.
- Nie za mocno, mamusiu – powiedziałem, unosząc głowę i szczerząc się do Vincenta.
Chłopak pacnął mnie w nos i skierował moją głowę w dół, chcąc dokończyć.
- W takim razie później ja chcę cię uczesać – pochyliłem się, wbijając spojrzenie w swoje nogi.
- Tak, tak, o ile dasz radę w ogóle rozplątać moje włosy – słyszałem, że się zaśmiał – Podaj mi prysznic i odkręć wodę... - powiedział, a ja zrobiłem co kazał.
Letnią wodą opłukał mi głowę i rozpuścił swoje włosy. Zauważyłem, że były dłuższe niż myślałem. Szybko zebrał je w górę i polał wodą, po czym zaczął je myć. Po chwili spłukał z nich pianę, a jego pomarańczowe kosmyki zasłoniły mu twarz. Zaśmiałem się, a chłopak tylko je odgarnął i podniósł się lekko. Szybko się poderwałem i wyskoczyłem z wanny, a Marchewek powoli wyszedł za mną. W tym momencie mogłem zobaczyć go w całej okazałości, łącznie z rozpuszczonymi włosami.
Był bardzo wysoki, co zauważyłem już nieraz, ale dopiero teraz zdałem sobie sprawę, jak bardzo nade mną górował. Spojrzałem w lustro i dostrzegłem, że prawie całkowicie się różnimy. Ja byłem niski i wychudzony, żebra mi wystawały, a on – wysoki, dobrze zbudowany i umięśniony. Moje włosy były ciemne, takie szarobrązowe i ich najdłuższe pasma sięgały karku, a te jego... W ostrym, pomarańczowym kolorze, w dodatku do połowy uda. Gdyby mi je doczepić to pewnie byłyby za kolana. No i oczy. Moje były duże, ciemnie, szaroniebieskie, a jego w czystym, ciemnym odcieniu zieleni. No i on przynajmniej wyglądał jak facet. Westchnąłem lekko załamany i podszedłem do szafki po ręczniki. Wracając oczywiście poślizgnąłem się i miałbym rozwaloną głowę, gdyby nie jak zwykle niezawodny Vincent, który złapał mnie w locie, nie pozwalając rozpłaszczyć się na kafelkach.
- Dzięki – podałem mu biały ręcznik (największy w całym domu) i wyszczerzyłem się, zarzucając swój na ramiona.
Nucąc sobie pod nosem zacząłem się wycierać, co jakiś czas zerkając w stronę przyjaciela. Zobaczyłem, że szybko się wytarł i zawiązał ręcznik na włosach, po czym zaczął ubierać się luźną w szarą koszulkę i krótkie spodenki w tym samym kolorze. Nucąc pod nosem dokończyłem wycieranie stóp i sięgnąłem po „kimono”. Wiedziałem, jak wygląda, ale nie miałem pojęci, jak się je zakłada, bo kuzynka mi nie pokazała. Westchnąłem i nieporadnie zacząłem obwiązywać się paskami, pasami i wstążeczkami. Po chwili westchnąłem i rozwiązałem wszystkie supełki, po prostu się nim owijając.
- Chodźmy – uśmiechnąłem się do chłopaka i wyszedłem z łazienki, kierując się do mojego pokoju.
Zauważyłem, że z biurka zniknęły słodycze dla An i jakimś tajemniczym sposobem rozłożyło się łóżko. Uśmiechnąłem się wesoło i rzuciłem na nie z błogim westchnieniem.
- Z czego „ha”? - spytałem, gdy usłyszałem śmiech Vincenta.
- Z niczego – zaśmiał się – Idę przebrać galoty – wyszczerzył się do mnie, machając w powietrzu bokserkami i wyszedł z pokoju.
Wstałem z posłania i sam szybko zmieniłem bieliznę na suchą. Usiadłem na brzegu łóżka, biorąc laptopa na kolana i wpisując w wyszukiwarce nazwę anime. Odstawiłem komputer na bok i sięgnąłem po szczotkę, którą zostawiła An w momencie, w którym Marchewek wszedł do pokoju.
- Siadaj! - wskazałem miejsce przed sobą, an co chłopak zwiesił głowę i powlókł się na miejsce jak na skazanie.
Delikatnie zacząłem rozczesywać jego lekko splątane, marchewkowe włosy, cicho gwiżdżąc pod nosem jakąś piosenkę. Wyciągnąłem rękę jak najdalej za siebie i nadal nie mogłem naprężyć do końca pasma jego włosów. Wytrzeszczyłem oczy nic nie mówiąc i uśmiechnąłem się wesoło. Usłyszałem, że Vincent westchnął głęboko i wygodniej się rozsiadł. Po chwili skończyłem go rozczesywać i wpadłem na głupi pomysł. Jak zwykle zresztą. Wyszczerzyłem się do jego pleców i odgarnąłem jego włosy do tyłu, po czym zacząłem zaplatać je w dwa warkoczyki. Chyba tego nie poczuł, więc jeszcze szerzej się uśmiechnąłem.
- Zaraz skończę... - powiedziałem, ukradkiem sięgając po gumki do włosów, które zostawiła u mnie siostra.
Były dwie, jedna różowa, a druga błękitna, obie z uroczymi kuleczkami. Zaśmiałem się szatańsko, wiążąc nimi włosy chłopaka.
- Gotowe! - zawołałem, klepiąc go w ramiona – Wstań i pokaż się!
Pomarańczowowłosy niepewnie podniósł się z łóżka i odwrócił w moją stronę, a warkocze opadły mu na ramiona.
- No... Po co się miałem pokazywać? - spytał niepewnie, a ja na widok jego miny ryknąłem śmiechem, ale zaraz zatkałem sobie usta pięścią, nie chcąc obudzić An.
Widząc zestaw jego skołowanych spojrzeń zacząłem płakać ze śmiechu, a gdy dodatkowo przeczesał palcami grzywkę myślałem, że zaraz umrę.
Wyglądał tak cholernie śmiesznie!
Taki stuprocentowy mężczyzna, któremu ktoś nagle zrobił warkocze...
Znowu zawyłem ze śmiechu, a on uniósł brew, patrząc na mnie groźnie, co w obecnej sytuacji dało komiczny efekt. Dusząc się śmiechem wskazałem ręką za niego, na lustro. Chłopak niepewnie odwrócił się w jego stronę i gdy tylko zobaczył swoje odbicie wytrzeszczył oczy. Złapał się za końcówkę jednego z warkoczyków i uniósł go do góry, do swoich oczu. Wtedy zauważył różową gumkę z kuleczkami i zrobił zeza, wpatrując się w nią.
- Kuleczki... - powiedział cicho, na co ja wybuchnąłem nową salwą śmiechu, a Vinnie po chwili dołączył do mnie.
- O-o-o-ogar – wysapałem, ocierając łzy z policzków i podnosząc się z łóżka, na które przewróciłem się pod wpływem śmiechu – M-mieliśmy oglądać – powiedziałem, cicho chichocząc.
- Ach, fakt! - pomarańczowowłosy złapał laptopa i usiadł się pod ścianą – Weź jakieś słodycze, ja włączę – powiedział z delikatnym uśmiechem, a ja grzecznie podszedłem do stołu i wziąłem kilka miseczek z chipsami, cukierkami, żelkami i te pe, przy okazji zwieńczając ten niezdrowy stosik Coca-Colą i dwoma szklankami.
Z zaciekawionym uśmiechem przysiadłem się do niego, stawiając obok słodkości i zerknąłem w ekran, na którym pojawiły się ciekawe obrazki. Vincent postawił laptop na swoich kolanach, a ja oparłem głowę o jego klatkę piersiową, wyczekująco wbijając wzrok w monitor. Marchewek kliknął w jakiś link i wyświetliło nam się okno, w którym zaczęło lecieć tajemnicze anime.
- A więc start! - powiedziałem, okrywając nas kołdrą i uśmiechając się złowieszczo.
Oglądaliśmy show z zaciekawieniem, co jakiś czas podjadając żelki albo coś innego.
Rzeczywiście, był tam chłopiec o moim nazwisku, ale... Oprócz nazwiska nie było w nas nic podobnego! A zwłaszcza nie głos, jak to określiły Annie i Cath! On brzmiał jak kobieta!
- Czy ja też brzmię jak kobieta? - spytałem bezradnie Vincenta, na co ten postał mi spojrzenie w stylu „a mam mówić szczerze czy taktownie?”.
Mamrocząc pod nosem wróciłem do oglądania, skupiając się na pogmatwanej fabule, okolonej wiktoriańskim klimatem tajemnicy i mroku. Podobało mi się to połączenie, a dodatek małego sadysty w postaci Aloisa jeszcze bardziej mnie ucieszył. Od pierwszego momentu poczułem się jakoś związany z tą postacią, chociaż nie miałem pojęcia dlaczego. No... Może przez nazwisko?
Vincent co jakiś czas zmieniał odcinek, a ja w tym czasie łaziłem po następne słodkości. Po kilku godzinach zbliżaliśmy się do końca serii. Spojrzałem smutno na kilka odcinków, które zostały nam do końca i z powrotem zatopiłem się w świecie dziewiętnastowiecznej Anglii. W pewnym momencie szeroko otworzyłem oczy, zaskoczony nagłą śmiercią mojego ulubionego bohatera.
- O-ojej, umarł – powiedziałem, lekko zaskoczony i nie przejmując się tym zbytnio wróciłem do oglądania.
Nagle poczułem coś ciepłego na policzku. Szybko dotknąłem twarzy i zorientowałem się, że to łza.
- Że co? - spytałem sam siebie z niemałym zaskoczeniem, wpatrując się w swoje palce – Płaczę? - zaśmiałem się lekko zaskoczony, ocierając policzki i zwracając na siebie uwagę chłopaka obok.
- Płaczesz? - spojrzał na mnie zdziwiony, a ja spojrzałem na niego jak na idiotę.
- No widocznie – wyszczerzyłem się, podczas gdy oczy zaszły mi łzami – Sam nie wiem czemu... - wbiłem spojrzenie w ekran.
Przez chwilę czułem na sobie niepewne spojrzenie Marchewka, ale po pewnym czasie i on wrócił do oglądania.
Z chwili na chwilę coraz bardziej traciłem widoczność. Lekko zirytowany zamrugałem i starałem się wrócić do dziewiętnastowiecznej Anglii. Z dziwnym uczuciem oglądałem historię życia blondyna w moim wieku. W pewnym momencie coś zakuło mnie w brzuchu i całkowicie zalałem się łzami. Pochlipując cicho wtuliłem zapłakaną twarz w przód koszulki Vincenta, całą ją mocząc.
- Nath? Co się stało? - usłyszałem niepewny głos chłopaka i poczułem jego rękę na swojej głowie.
Nie miałem pojęcia, dlaczego mój nastrój nagle odwrócił się o sto osiemdziesiąt stopni. Chłopak delikatnie złapał mnie za podbródek i uniósł moją twarz do góry, żeby spojrzeć mi w oczy.
- Nie płacz... - powiedział cicho, głaszcząc mnie po głowie.
Do reszty się rozkleiłem i bezceremonialnie wryłem mu się na kolana, przy okazji tuląc go. Schowałem twarz w zagłębieniu jego szyi i zarzuciłem mu ręce na plecy.
- Spokojnie... - usłyszałem jego zaskoczony głos i poczułem, że delikatnie odwzajemnił mój uścisk.
- B-boli... - wyszeptałem prosto do jego ucha, zaciskając dłonie na jego koszulce, jakby z obawy, że nagle ode mnie ucieknie.
- Co cię boli? - spytał ze zmartwieniem, gładząc mnie po głowie.
- Wszystko! - krzyknąłem zgodnie z prawdą, przełykając łzy.
Całe ciało mnie paliło, jak nigdy dotąd. Bolało, strasznie bolało. Coś kuło mnie w brzuchu, czułem się, jakby coś rozdzierało mi wnętrzności. Przy okazji czułem się, jakby czegoś ważnego mi brakowało, ale nie miałem pojęcia, dlaczego czuję to wszystko. Przez jedno anime? Nie, to chyba niemożliwe...
Przylgnąłem ściśle do chłopaka, dławiąc się łzami, a on objął mnie mocno i zaczął kołysać mnie w ramionach.
- V-Vinnie... Czy to dziwne, że n-nie pamiętam kilku lat ze środka s-swojego życia? - wyjąkałem, pociągając nosem.
- To nie ma znaczenia... - wyszeptał chłopak, głaszcząc mnie po głowie – Nie martw się, będzie dobrze...
Za każdym razem słyszałem te słowa. Zawsze wszyscy mówili, że „będzie dobrze”.
Nigdy nie było.
Powinienem był się nauczyć, że nie będzie dobrze, ale... Te słowa trochę mnie uspokajały. Chciałem wierzyć, że będzie dobrze. A może po prostu byłem tchórzem i nie chciałem przyznać się przed samym sobą, że tak jest? Bo gdybym przyznał, że nie będzie dobrze musiałbym się zmierzyć ze smutną rzeczywistością, zamiast uciekać w fałszywy uśmiech...
Sam nie wiedziałem, dlaczego moje myśli zmierzały tym torem.
„Będzie dobrze” w ustach Vincenta zabrzmiało tak prawdziwie, jakby chciał powiedzieć, że sam to sprawi.
Po jakimś czasie zasnąłem, zmęczony łzami i ukołysany przez starszego chłopaka.
Nie mam pojęcia, jak długo płakałem.

4 komentarze:

  1. Omnomnomnomnom! *-* <3
    Dostałem dedyka. Jeeeejj...! XD

    OdpowiedzUsuń
  2. Odpowiedzi
    1. Proszę natychmiast siadać na swoich czterech literach i pisać,bo wiecznie czekać mi sie nie chce xd

      Usuń
  3. Żądam kontynuacji !! T^T to nie jest zwykle opowiadanie ... To jest świetne i taaakie realne *--* poczułam sie jakbym była w tym pomieszczeniu i oglądała to wszystko na żywo ^_^ Wielbie Cię za to dzieło ;33 W tej chwili nie wiem czy płacze ze szczęścia czy po prostu za dużo emocji jest we mnie...T^T Tak czy inaczej jak już wspomniałam, kocham to opowiadanie x.x Hwaiting ! Czekam na 3 część :D

    OdpowiedzUsuń