Saiteś wraca do pisania, ma całkiem spoko internety i trochę weny ^u^
A więc akcja pod tytułem nocowanko, hihihi~
Ach, yaoistki (i Rejto-kun XD) cieszcie sieum ^u^
Hmm, chciałbym tutaj napisać dedykację, a więc~
Sebusiowi, który był mi inspiracją,
Marytnyan senpai, bo była mą motywacją,
Raito, gdyż był mi wsparciem
I siostrze, która latała do pokoju z żarciem~!
*Sai wirtuoz wierszy i poeta*
Pozwolę sobie odpowiedzieć na komentarze tutaj X3
Jacob: TO NIE JEST RUDE, TO JEST MARCHEWKOWE!
Sebciu: Na magicznych kartkach piszę nie tylko to~ =w=
MartyNYAN Senpai: Dziękuję, a w dodatku jesteś kochana bo tak XD
Connie-chan: JA TEŻ JE SHIPPUJĘ XD Hmm, nie są na nikim wzorowane, ale... Cóż, to taka trochę dziwna część mnie, rozdzielona na dwa XD Huh, ukradłem Ci ich.
No więc tyle XD
Oczywiście znowu nie poprawiałem, starałem się szybko to wstawić, usunęło mi pół rozdziału (bo siostra mi komputer zepsuła! D:) no i tak ogólnie wszystko się przeciwko mnie zbuntowało.
No dobra, koniec ględzenia, tłumaczy się winny, zapraszam do czytania scen tak seksiastych jak moja matematyczka w miniówie .____.
Wasuretai - Chcę Zapomnieć
Usłyszałem
własny śmiech.
Psychopatyczny,
zupełnie jakby nie należący do mnie. Wzdrygnąłem się, czując
ciepłą krew na twarzy. Szybkim ruchem starłem ją i nie wiedząc
czemu, włożyłem zakrwawiony palec do ust.
Widząc
martwych mężczyzn uśmiechnąłem się do siebie, dumny z mojego
dzieła. Skierowałem się w stronę łóżka, do małej, skulonej
postaci. Chciałem ją pocieszyć, ale ona spojrzała na mnie z
przerażeniem i zaczęła krztusić się łzami. Nie miałem pojęcia,
co się dzieje, więc cofnąłem się o krok i potknąłem. Poczułem
ból w czaszce, chyba uderzyłem się w głowę... Obraz zaczął mi
się zamazywać, nie widziałem już prawie nic...
Słyszałem
tylko ciche łkanie dziecka...
***
Odkąd
poznałem Vincenta minęły już dobre dwa tygodnie, a my
skumplowaliśmy się do reszty. Teraz byliśmy jak męska wersja
Annie i Cath. Każdą przerwę spędzaliśmy razem, albo tylko we
dwoje albo z innymi uczniami, ale razem.
Koszmary
nadal nawiedzały mnie co noc, czasem bardziej przerażające, czasem
mniej... Ale zawsze krwawe. Nie mam pojęcia, czym zawinili mi ci
ludzie.
Westchnąłem
i potarłem skronie, idąc za Vincentem.
-
Naaaaaaaaath! - usłyszałem głos Annie i odwróciłem się, a
dziewczyna wpadła mi w ramiona, przytulając mocno.
Zaśmiałem
się wesoło, odwzajemniając jej uścisk.
- Co
jest? Chyba ot tak do mnie nie przybywasz? - uniosłem jedną brew.
-
Danna-sama – usłyszałem cichy głos Cath, stojącej za Annie i
udającej powagę.
- Że co
proszę? - spytałem zdziwiony – Czy ty mnie obrażasz?
Na moje
pytanie obie dziewczyny wybuchnęły śmiechem, a Annie podeszła do
niższej dziewczyny i zaczęła wieszać się jej na ramieniu.
-
Claude! Claude! Jestem głodny! Chce mi się pić! Nudzę się! -
zaczęła krzyczeć marudnym głosem, krzywiąc się co jakiś czas.
- Zajmę
się tym, mój panie – Cath skłoniła się przed nią, a po chwili
obie wybuchnęły szaleńczym chichotem.
Wymieniłem
zdziwione spojrzenia z Marchewkiem i zaśmiałem się głupio.
- Można
wiedzieć o co chodzi? - podszedłem do nich.
- Pod
jednym warunkiem – odpowiedziała Cath z dziwnym wyrazem twarzy.
- Mam
się bać? - spytałem, już lekko wystraszony.
- Ależ
skąd – machnęła ręką – Chcę tylko, żebyś coś powiedział,
a mianowicie... - wzięła głębszy oddech i wypaliła - „Claude!
Houhe o taraluna rondero tarel!”. A ty... - wskazała na Marchewka,
który momentalnie odsunął się o krok – Masz powiedzieć „Yes,
your highness” i się ukłonić - zażądała.
Spojrzałem
na nią zaskoczony.
- Houhe
o taraluna rondero tarel? - spytałem cicho, a odpowiedziało mi
podwójne kiwnięcie głowami – A dlaczego on ma łatwiejsze? -
spytałem, wyginając wargi.
- Bo tak
– wyszczerzyła się Annie.
- No
dobra... - westchnąłem, nie mając przeciwko niej żadnych
argumentów – W sumie to sam nie wiem po co to robię, ale... -
odwróciłem się do pomarańczowowłosego i wskazałem na niego
palcem, chcąc dodać dramatyzmu tej scenie – Claude! - krzyknąłem,
ściągając na siebie skołowane spojrzenia ludzi wokół – Houhe
o taraluna rondero tarel! - wczułem się w role, nie powiem.
- Yes,
your highness – odpowiedział Vincent, kłaniając mi się lekko.
Zaraz
mogliśmy usłyszeć podekscytowane piski dwóch dziewczyn, które
złapały się za ręce i zaczęły podskakiwać.
-
Widziałaś? Całkiem jak oni! - krzyczała Cath, ciesząc się nie
wiem z czego.
- A Nath
to ma nawet głos jak Alois! - odkrzyknęła Annie, piskliwym głosem
– I mają takie samo nazwisko!
- A
Vincent? Widziałaś go?! Tylko okulary i byłby jak Claude! - śmiała
się Cath, a ja i Marchewek coraz mniej rozumieliśmy tą sytuację.
-
Zaraz... Powoli – rozłożyłem ręce nad nimi – Serio... Powoli.
O co wam chodzi? - spytałem unosząc brwi.
Annie
szybko wyjęła z plecaka piórnik i czarny marker. Chwyciła mnie za
rękę i na nadgarstku napisała mi jakąś nazwę.
-
Obejrzyjcie to, zrozumiecie – wyszczerzyła się, a ja przeczytałem
napis.
- Ku...
Ro... Shitsu... Ji... II... - spojrzałem na nią lekko zdziwiony –
To jest to wasze anime?
- Tak –
uśmiechnęła się Cath – Mówię wam, obejrzyjcie! - zawołała i
śmiejąc się odbiegła, targając za sobą wysoką blondynkę.
- No
dobra... - wzruszyłem ramionami i odwróciłem się do Marchewka –
Więc jak? Dzisiaj piątek... Idziesz do mnie i oglądamy to coś? -
spytałem, śmiejąc się.
- Jak
chcesz – uśmiechnął się pomarańczowowłosy, ale od razu było
widać, że się zgadza – Nie będę musiał kolejnego weekendu
przesiedzieć sam... - westchnął cicho, a ja spojrzałem na niego
lekko zmartwiony.
Przez te
dwa tygodnie zdążyłem się dowiedzieć, że chłopak mieszka w
moim mieście od niedawna, bo przeprowadził się już w trakcie roku
szkolnego... Z powodów, o których nie chciał mi mówić. Nie
naciskałem, bo sam mało mówiłem o swoim domu. Wiedziałem też,
że teraz mieszka na stancji niedaleko mnie, co było w porządku, bo
mogliśmy razem wracać.
- Ej,
przecież mogłeś wbijać do mnie! - wyszczerzyłem się do niego.
- Ale...
A co na to twoja mama, nie miałaby nic przeciwko? - spytał lekko
zakłopotany.
- Ach –
machnąłem ręką – Ona nawet by nie zauważyła. A poza tym to
zawsze się zgadza – „bo nie obchodzi ją, co robię”, dodałem
w myślach.
- No
dobra... - uśmiechnął się nieco pewniej – Czyli że o której
mam przyjść?
- Możesz
nawet od razy po szkole... Tylko musisz iść po coś do spania, bo w
moje ciuchy się nie zmieścisz – wyszczerzyłem się od ucha do
ucha.
- Na
noc? - zerknął na mnie zdziwiony.
- A coś
ty myślał? Takiego czegoś jak „anime” nie da się obejrzeć w
godzinę – zacząłem się śmiać.
- Jak
tam chcesz – uśmiechnął się lekko – W takim razie po lekcjach
wracasz ze mną, biorę rzeczy i idziemy do ciebie!
Skinąłem
głową i pożegnałem się z Marchewkiem, bo akurat zadzwonił
dzwonek.
Dzisiaj
znowu kończyliśmy o tej samej porze, więc nie musiałem na niego
długo czekać. Gdy zadzwonił dzwonek po ostatniej lekcji, wymęczony
zwlokłem się z sali językowej do szatni, w ślimaczym tempie
przebrałem się i poszedłem w nasze tradycyjne miejsce obok
schodów. Vincent już tam na mnie czekał, w swojej ulubionej,
skórzanej kurtce, uśmiechając się do mnie.
Spojrzałem
na niego spod byka, bo to nie on kisił się w szkole przez osiem
lekcji, z których cztery to były matematyka, fizyka, chemia i
biologia. Nie, on się cieszył, bo miał do szkoły na dziesiątą,
więc miał sześć lekcji, w tym godzinę wychowawczą i religię!
- Nie
złość się na plan lekcji – zaśmiał się, patrząc na moją
minę, która idealnie wyrażała moje uczucia.
-
Chodźmy, nie chce mi się dłużej siedzieć w Naleśnikarni –
przeciągnąłem się, stając na palcach.
- A
właśnie... Już kilka razy to słyszałem, a nadal nie rozumiem...
Dlaczego „Naleśnikarnia”? - spytał, wychodząc ze szkoły.
- Ach! -
zacząłem się cicho śmiać – To było w pierwszej klasie...Nie
wiem skąd wpadł mi do głowy taki durny pomysł, ale wydrukowałem
ulotki z napisem, że jest Dzień Naleśnika, więc pewna miła
naleśnikarnia rozdaje je za darmo... No i podałem adres szkoły –
zachichotałem, przypominając sobie mój pierwszy taki wybryk –
Ach, te tłumy ludzi...
- Serio?
- wytrzeszczył na mnie oczy.
- Nie,
wkręcam cię, tak jak cała szkoła – zaśmiałem się przechodząc
przez pasy.
- A
myślałem, że to ja miałem dziwne pomysły – zaczął się
śmiać, zatrzymując pod pod domem – Idziesz ze mną?
Wytrzeszczyłem
na niego oczy, bo nigdy wcześniej nie byłem u niego w mieszkaniu,
podczas gdy on u mnie był już kilka razy.
- No
chyba – wyszczerzyłem się, myśląc jak wygląda jego pokój.
Vincent
zaprowadził mnie na górę i z niepewnym uśmiechem otworzył przede
mną drzwi.
Zobaczyłem
niezbyt duży, przytulny pokój. Naprzeciwko drzwi było całkiem
spore okno, a pod nim stało wąskie i długie łóżko, okryte
ciemnym kocem. Po lewej stronie drzwi była średniej wielkości
szafa i półka z książkami, a po prawej biurko z komputerem. Od
razu skierowałem się do książek i zobaczyłem tam wiele znajomych
tytułów.
- Dobry
gust – wyszczerzyłem się, biorąc do ręki „Hobbita” Tolkiena
– Pierwszy raz przeczytałem ją, gdy miałem dziewięć lat... -
otworzyłem książkę na losowej stronie, czytając kawałek tekstu.
Odstawiłem
ją na półkę i spojrzałem na Vincenta.
-
Vinnie... - przeciągnąłem trochę jego imię – Muszę do
toalety...
Chłopak
wskazał mi drzwi między biurkiem a łóżkiem i zaczął grzebać w
szafie w poszukiwaniu jakichś ubrań do spania. Otworzyłem
tajemnicze drzwi i zobaczyłem skromnie urządzoną łazienkę z
prysznicem. Szybko skorzystałem z toalety i umyłem ręce, zerkając
na siebie w lustrze i coś przykuło moją uwagę. A mianowicie...
Żel pod prysznic. Podszedłem do kabiny z lekkim uśmieszkiem i
wyjąłem buteleczkę. Otworzyłem ją i wciągnąłem do nosa zapach
cynamonu. „Mleko z miodem”, tak pisało na opakowaniu, czego
nigdy nie umiałem zrozumieć. Zacząłem chichotać i nachyliłem
się, żeby odłożyć żel, ale poślizgnąłem się i wylądowałem
pod prysznicem. Głośno rąbnąłem w ziemię i jęknąłem, zaraz
zaczynając się śmiać ze swojej głupoty.
- Nath?!
Co się dzieje?! Wchodzę! - usłyszałem krzyk Marchewka i
zobaczyłem, jak z wystraszoną miną wbiega do łazienki.
Jakie
było jego zaskoczenie, gdy zobaczył mnie pod prysznicem, z
buteleczką żelu w rękach, w dodatku śmiejącego się jak idiota.
Z zaskoczonym wyrazem twarzy podał mi rękę i pomógł wstać, a ja
chichrałem się jak debil i nie mogłem przestać.
-
Okej... Nie wnikam, co ty tu robiłeś... - powiedział zmieszany,
gdy pomachałem mu buteleczką przed nosem – Po co ci mój żel pod
prysznic? - uniósł jedną brew, a ja ponownie wybuchnąłem
śmiechem.
-
W-wą-wąchałem – ledwo wydusiłem, bo pomału brakowało mi
oddechu.
Vincent
nie skomentował tego, tylko odstawił buteleczkę na miejsce i
wyprowadził mnie z łazienki.
- Ja już
się zebrałem... - spojrzał na mnie, a ja pomału przestałem
chichrać się pod nosem – Idziemy?
-
Jaaaasne! - zaśmiałem się i tanecznym krokiem wyszedłem z jego
małego mieszkania.
Od
Vincenta do mnie był już tylko kawałek, więc szybko go
przeszliśmy. Gdy weszliśmy do mojego domu od razu skierowałem się
do kuchni.
- Cześć
An – rzuciłem w stronę siostry i spojrzałem na matkę, która
robiła coś do jedzenia – Przyszedł kolega... Zostanie na
weekend... - mruknąłem, a gdy usłyszałem odpowiedź w stylu „aha”
poszedłem na górę, do swojego pokoju, w którym na złożonym
łóżku siedział Marchewek. Rzuciłem plecak na ziemię i z
uśmiechem odwróciłem się do niego.
- Możesz
zostać ile chcesz! - zaśmiałem się i wyjąłem z szuflady w
biurku portfel z odłożonymi pieniędzmi – Idziemy po jakieś
żarcie czy coś?
- Okej,
też wziąłem kasę – uśmiechnął się i pomachał brązowym
portfelem.
Machnąłem
na niego ręką i zeszliśmy na dół, po drodze spotykając siostrę.
- Gdzie
idziecie? - spytała, patrząc na nas.
- Do
sklepu, dzisiaj będziemy oglądać anime – wyszczerzyłem się.
- Ach...
To jest ten Vincent? - spytała z delikatnym uśmiechem.
Nie wiem
jakim cudem, ale moja siostra nigdy wcześniej go nie widziała.
- No
tak, poznajcie się! An, to jest Vinnie – wskazałem na chłopaka,
który zabił mnie wzrokiem i lekko skinął głową do blondynki –
Vinnie, to moja An! - dziesięciolatka lekko dygnęła.
- Ma pan
ładne włosy – powiedziała z uśmiechem i podeszła do mnie –
Kup mi coś słodkiego, proszę... - wbiła we mnie te swoje błękitne
tęczówki.
No i jak
tu takiej odmówić?
- Jasne
– pomachałem jej i wybiegłem z domu, przed drzwiami czekając na
mojego prywatnego giganta., który po chwili do mnie dołączył.
- Tak
bez kurtki? - spytał, unosząc jedną brew – Nie jest ci zimno?
- Nie –
uśmiechnąłem się.
Co z
tego, że jest już grudzień, jak nawet śniegu nie ma? Nie jest
nawet chłodno.
- A
nawet jeśli, to lubię zimno.
Po
chwili dotarliśmy do sklepu, w którym zrobiliśmy duże zakupy.
Wracając podskakiwałem sobie, nucąc coś pod nosem, machając
siatką i patrząc w niebo, które powoli ciemniało. Oczywiście
potknąłem się i wylądowałbym na ziemi, gdyby nie Marchewek,
który w ostatniej chwili złapał mnie za koszulę na plecach.
-
Dziękuję – zaśmiałem się, stając prosto.
Od
jakiegoś czasu moje ciało nie cierpiało tak bardzo jak zwykle, bo
Vinnie ma całkiem dobry refleks.
Po kilku
minutach byliśmy już w domu i wchodziliśmy na górę.
-
Nathaniel! - usłyszałem krzyk matki, która wyjrzała z łazienki,
gdy wchodziliśmy do pokoju – Wychodzę dzisiaj, nie czekajcie na
mnie. Christopher pojedzie do babci, a ty zajmij się Anabelle.
- Jasne
– powiedziałem, z obojętnością patrząc na jej mocno wymalowaną
twarz – O której będziesz?
- Nie
twoja sprawa – powiedziała, zamykając drzwi i ucinając dyskusję.
Czyli że
mamy dom wolny na weekend, bo znając życie wróci jutro, w
niedzielę, albo nawet w poniedziałek rano.
- No
dobra – mruknąłem i wszedłem do pokoju.
Znając
życie gdyby nie Vincent to już byłaby awantura, że o coś
spytałem. Odłożyłem jedną siatkę i zostawiając chłopaka
samego pobiegłem po miski, szklanki i inne pierdołki.
- Nath?
- w momencie gdy wyjmowałem z szafki miskę na chipsy usłyszałem
głos An – Mama znowu gdzieś jedzie?
- Tak –
westchnąłem – Jak chcesz to wbij do nas, mamy twoje słodycze –
uśmiechnąłem się delikatnie.
-
Przyjdę.... Na chwilę – skinęła głową, na co ja uśmiechnąłem
się pod nosem i poszedłem na górę.
Przyniosłem
wszystko, co było potrzebne i zauważyłem, że Vincent powyjmował
już przekąski ze wszystkich trzech reklamówek. Wyszczerzyłem się
i włączyłem mojego sfatygowanego laptopa, stojącego na biurku, a
Marchewek w tym czasie porozkładał słodycze i usiadł na kanapie.
-
Wychodzę! - usłyszałem krzyk matki i trzaśnięcie drzwiami, a po
chwili dźwięk silnika. Zaśmiałem się wesoło.
- No to
teraz mamy luzy – rozpromieniłem się.
Podszedłem
do Marchewka i łapiąc się pod boki nachyliłem nad nim ze
złowieszczym uśmieszkiem na twarzy.
- Ja
doooobrze wiem, co chcesz teraz robić – powiedziałem, lekko
przyciszonym głosem.
- Co
masz na myśli? - odpowiedziało mi zaskoczone spojrzenie
zielonookiego – Chciałbym robić wiele rzeczy...
- Och,
ale wiesz... Jest coraz później, w domu są tylko trzy osoby... Ty,
ja i dziesięciolatka, która niedługo pójdzie spać... Jak
sądzisz, o czym mówię? - spytałem, zaczepnie unosząc brew.
Nie wiem
sam, po co mówiłem takie rzeczy, ale... Chyba trochę bawiły mnie
reakcje starszego chłopaka. Och, jakim ja jestem złym sadystą!
- M-masz
na myśli... - widziałem, że ze zdenerwowaniem przełknął ślinę.
- Jasne,
że mam na myśli zwiedzanie domu! - wypaliłem, ze śmiechem
zauważając jego skołowane spojrzenie.
Złapałem
go za ramię, dając znak do wstania i skierowałem się na korytarz,
a Marchewek poczłapał za mną.
- Mmm...
O! Może najpierw pokażę ci dół! - zawołałem, zbiegając po
schodach i robiąc mnóstwo hałasu. Normalnie, gdyby matka to
usłyszała, od razu byłaby awantura. Słyszałem, że chłopak
idzie za mną, więc skierowałem się do salonu.
Pokój
był przestronny i utrzymany w odcieniach brązu oraz beżu. Przed
jasną kanapą na środku pokoju stało duży, prawie czarny kominek.
Na ścianach było wiele półek, po brzegi wyładowanych książkami,
które zostawił tata. Dookoła było mnóstwo puf, stołków i
innych takich, a przed kanapą był masywny, dębowy stół.
Podszedłem do niego i bezceremonialnie się na nim rozłożyłem,
patrząc w sufit.
- A
zatem witam w moim salonie – zaśmiałem się, gdy usłyszałem
swój lekko zduszony przez leżenie głos – Rozgość się, Sir
Avenicci.
- Ależ
dziękuję za gościnę, hrabio Trancy... - w czasie spędzanym ze
mną przyzwyczaił się do mojego dziwnego „trybu szlachcica”,
jak to ładnie ujęła Pani Wychowawczyni, a czasem nawet tak
odpowiadał – To naprawdę miłe, ale wolałbym jednak dalej
zwiedzać, niźli oglądać twe bezwładne ciało, zalegające na
stole.
- Nie ma
sprawy – zachichotałem, wstając i zerkając spod grzywki na
długowłosego. W sumie to do taj pory nie miałem pojęcia, jakie
długie są jego włosy, bo zawsze nosił je jakoś dziwnie spięte.
Zlazłem
ze stołu i oprowadziłem go po kuchni, małej łazience, jadalni i
przedpokoju, który widział za każdym razem gdy u mnie był. Po
jakimś czasie znowu skierowaliśmy się na górę. Ominąłem pokój
matki, wiedząc, że nie ma tam nic wartego pokazania i skierowałem
się do jamy bachora, zwanego przez resztę domowników „Christopher”
lub „Chris”. Otworzyłem przed Marchewkiem drzwi do zabawkowego
raju, a on tylko wytrzeszczył oczy.
- Tyle
zabawek w jednym miejscu... To w ogóle możliwe? - spytał,
zaskoczony.
W sumie
to sam nie wiedziałem, więc tylko wzruszyłem ramionami i poszedłem
do pokoju An. Grzecznie zapukałem, a gdy usłyszałem „proszę”
delikatnie otworzyłem drzwi.
- An...
Mogę pokazać Marchewkowi twój pokój? - wyszczerzyłem się i
zauważyłem, że siostra rzuca mi zaskoczone spojrzenie znad
rysunku, nad którym właśnie pracowała.
Swoją
drogą, to chyba każdy w tym domu (oprócz bachora) lubili rysować.
I ja, i An, i matka... Tata też lubił rysować, chociaż on wolał
rzeźbić. Nie miałem tak silnych rąk jak on, więc nie za bardzo
mi to wychodziło, dlatego przerzuciłem się na szkicowanie.
-
Możesz, oczywiście – skinęła głową, wracając do projektu.
-
Kamaaan, Lady Anabelle zezwoliła na zwiedzanie – zaśmiałem się,
chwytając Vincenta za nadgarstek i wciągając do małego,
fioletowego pokoju.
Pierwszym,
co rzucało się w oczy, był kolor. Drugim – rysunki. Bardzo dużo
rysunków, które były wszędzie. Na szafkach, na łóżku, na
biurku, na podłodze... Były takie mniej udanie i takie, które
wyglądały wspaniale, a każdy z nich zrobiła moja młodsza
siostra.
-
Chyba... Chyba lubisz rysować – mruknął Vinnie, rozglądając
się po pokoju z lekkim uśmiechem. Odpowiedziało mu skinięcie
głową skupionej dziesięciolatki.
Po cichu
wyszedłem z pokoju, starając się jej nie przeszkadzać, a chłopak
zrobił to samo. Na korytarzu złapałem się pod boki, rozglądając
wokół.
-
Pokazałem ci już wszystko... Oprócz tej fajnej łazienki! -
zaśmiałem się, prowadząc go w jej stronę.
-
Fajnej? Co fajnego w łazience? - uniósł brew, idąc za mną.
Śmiesznie wyglądał.
-
Zobaczysz – uśmiechnąłem się tajemniczo, otwierając przed nim
drzwi do tajemnego pomieszczenia.
- Wanna
– powiedział, wytrzeszczając oczy.
Co
prawda to prawda.
Środek
przestronnej łazienki był zajmowany przez dużą, bardzo, bardzo
dużą biało złotą wannę. Kremowe kafelki lśniły pod stopami,
odbijając blask lampy ze sztucznych kryształów. W tylnym lewym
rogu pomieszczenia była toaleta, ale nie rzucała się w oczy. Po
prawej, na ścianie wisiało duże lustro, pod którym stała szafka
z umywalką. Po obu stronach drzwi stały dwie szafki, w których
było mnóstwo kosmetyków, płynów do kąpieli i innych rzeczy w
tym stylu. Niby nic wielkiego, ale dawało całkiem fajny efekt.
Uśmiechnąłem
się, patrząc na zaskoczonego Marchewka. Nie dość, że takie
wielkie wanny są rzadko spotykane, to on miał malutki prysznic...
Zachichotałem pod nosem.
- Ale
wielka – nadal się na nią gapił – Ej... My byśmy się tu we
dwoje zmieścili! - krzyknął, patrząc na mnie i łapiąc się za
głowę.
- Ta, i
może od razu An na dokładkę? - zacząłem się głośno śmiać, a
chłopak trochę się speszył.
- Nie ma
bata, ja się tu dzisiaj muszę wykąpać...
- Ja
pierwszy – pokazałem mu język.
- Nie ma
mowy, ja! Jestem gościem – uśmiechnął się zaczepnie.
- A ja
właścicielem domu, więc mam prawo ustalać pory kąpieli –
puściłem mu perskie oko i poszedłem do pokoju.
Moje
własne miejsce w tym domu było niezbyt duże. Jak to mówią...
Ciasne ale własne. Naprzeciwko drzwi stało jasnobrązowe biurko, a
po lewej od niego, obok wejścia, stała całkiem duża szafa, kilka
tonów ciemniejsza od niego. Obok biurka było wyjście na balkon,
który łączył się z tym od An. Pod lewą ścianą było moje
czerwone, rozkładane łóżko, a tuż koło niego mała szafka nocna
i nad nią półka z książkami. Przed kanapą stał stolik, na
którym Vincent rozłożył część słodyczy.
Spojrzałem
na budzik, stojący na szafce nocnej i zauważyłem, że jest już po
dwudziestej. Zrobiłem wielkie oczy i złapałem się za głowę.
- No no
no, czas chyba na jakąś kolację... - powiedziałem, odwracając
się do Marchewka.
Chłopak
odpowiedział mi skinięciem głowy, na co ja od razu puściłem się
biegiem po schodach. Dzisiaj jakoś rozpierała mnie energia, więc
starałem się ją spożytkować. Gdy przygotowywałem kolację
usłyszałem, że pomarańczowowłosy zszedł za mną i siada przy
stole.
- Do
garów, kobieto – usłyszałem jego rozbawiony głos i odwróciłem
się do niego, pokazując mu język.
- Chcesz
z mięsem czy bez? - spytałem, zaglądając do lodówki.
-
Wszystko mi jedno, nie przepadam za nim zbytnio, ale nie obrażę
się, jak mi je dasz – kątem oka spostrzegłem, że się
przeciąga.
- O,
okej! Czyli że bez! - uśmiechnąłem się wesoło, wracając do
roboty.
Nuciłem
sobie pod nosem jedną z dziwnych piosenek, które zwykle
wynajdowałem w weekendy, kiedy nudziłem się gorzej niż... No, to
co się nudzi. Nagle poczułem coś dziwnego na swoich ramionach,
więc odwróciłem się i zauważyłem jak Marchewek ze skupieniem
zakłada mi fartuch, który wisiał niedaleko.
- No co?
- spytał lekko oburzony, wyłapując moje zaskoczone i zarazem
rozbawione spojrzenie – To pasuje do gospodyni! - skrzyżował ręce
na piersi i usiadł na swoim miejscu, obrażając się.
- Nic,
nic... - starałem się nie wybuchnąć śmiechem. Jego mina była
wprost bezcenna. Po pewnym czasie musiałem wybrać herbatę i jak
zwykle miałem dylemat.
-
AAAAAAAN! - zawołałem bezradnym głosem.
- Earl
Grey! - odpowiedziało mi krzyknięcie z góry, bo siostra już
dobrze wiedziała, o co mi chodzi.
Westchnąłem,
mrucząc pod nosem coś o „tym nudnym Earl Greyu” i zacząłem
wbijać spojrzenie w półkę z herbatami.
- Jak
się będziesz gapił, to ci herbatka nie spadnie z nieba i nie powie
„Och, Nath, zaparz mnie!” - usłyszałem głos Marchewka, który
nagle zaczął piszczeć jak dziewczyna, starając się naśladować
głos herbaty. O ile coś takiego istnieje.
- To ty
mi coś poradź – powiedziałem, patrząc na niego lekko
rozbawiony.
- Hmm...
- zobaczyłem, jak odchyla się na krześle. Aż dziwne, że jeszcze
nie leżał na podłodze – Ja lubię herbatę z mlekiem... -
zastanowił się.
- O, do
mleka dobrze pasuje Assam! - wyszczerzyłem się i sięgnąłem po
puszkę z tą herbatą.
- O czym
ty do mnie rozmawiasz? - spojrzał na mnie zaskoczony, a ja zbyłem
go machnięciem ręki i zacząłem z nabożeństwem zaparzać napój.
Po
chwili herbata w dzbanku stała już na stole, obok talerza z
kanapkami, przybranymi najróżniejszą zieleniną.
- AN!
KOLACJA! - krzyknąłem, a po chwili siostra już siedziała na swoim
miejscu i wcinała kanapkę.
-
Smacznego – wyszczerzyłem się i sięgnąłem po kanapkę, ale
nagle poderwałem się z miejsca i podbiegłem do lodówki. Wyjąłem
z niej mleko i nalałem go do filiżanki Vincenta, a później do
swojej.
- An też
chce? - spytałem z uśmiechem, ale siostra pokręciła głową.
Usiadłem
sobie i zacząłem powoli jeść swoją kolorową kanapeczkę,
wbijając wzrok w chłopaka naprzeciwko mnie.
-
Wyglądasz, jakbyś chciał mi powiedzieć, że skończę jak ta
kanapka... - usłyszałem zakłopotany głos pomarańczowowłosego.
Wybuchnąłem
śmiechem, patrząc na jego minę. Po chwili usłyszałem, jak An
wstaje od stołu i kieruje się do góry.
-
Dobranoc... - powiedziała, ziewając – Idę już spać... Wezmę
tylko od was swoje słodycze. Możecie być w miarę cicho? -
spytała, podnosząc okulary i przecierając oczy.
-
Jaasne! - pomachałem jej i wróciłem do jedzenia.
Z
ledwością wcisnąłem w siebie drugą kanapkę, podczas gdy Vincent
zjadał już chyba szóstą.
- Ech,
ale się obżarłam – wyciągnąłem się na krześle, ziewając.
- Dwoma
kanapkami? - zrobił wielkie oczy – Nie no, rozumiem, jestem trochę
wyższy od ciebie, ale... No, gdybym był twojego wzrostu to bym się
dwoma nie najadł – uniósł brew – Tak właściwie to ile ty
ważysz? - spytał, wbijając we mnie uważne spojrzenie.
- Eee...
- odpowiedziałem zakłopotany, odwracając wzrok. Wiedziałem
dobrze, że ważę o wiele za mało niż powinienem, ale zbytnio się
tym nie przejmowałem. Za to ludzie wokół mnie aż za bardzo.
- Ile? -
spytał stanowczym głosem.
-
Pięćdziesiąt kilo? - bardziej spytałem, nie patrząc na niego.
- A
wzrost? - spojrzał na mnie poważnie – Metr siedemdziesiąt?
- No...
Tego... Tak? - wbiłem spojrzenie w swoje kolana.
- Nie
chcę cię męczyć, ale... Weź zjedz jeszcze jedną... - w jego
głosie można było wyczuć troskę.
Niezbyt
chętnie sięgnąłem po trzecią kanapkę i powoli ją zjadłem,
ledwo mieszcząc w brzuchu. Czułem na sobie zmartwione spojrzenie
chłopaka, więc nie podnosiłem wzroku. Gdy stało się to wręcz
nieznośne, a dookoła zapadła krępująca cisza podniosłem głowę
i spojrzałem na niego, uśmiechając się wesoło.
-
Słuchaj, ja wiem, że ważę za mało, ale... Tak już mam –
wzruszyłem ramionami – To nic nowego – zaśmiałem się, wstając
od stołu.
- No...
Ale to serio duża niedowaga... - powiedział niepewnie, idąc w moje
ślady.
- Wiem,
wiem... Ale mówię poważnie, nie martw się o mnie – puściłem
mu oczko, wchodząc po schodach.
- Jak
tam sobie chcesz, ale musisz jeść więcej – powiedział,
uśmiechając się delikatnie i wspinając się za mną.
- Tak,
tak – zaśmiałem się, wchodząc do pokoju. Podszedłem do szafy i
wyjąłem z niej jedną z kilku słodkich piżam, podrzuconych przez
kuzynkę.
Sam nie
wiem, czemu miałem u siebie tyle damskich ciuszków, ale starsza
dziewczyna od dzieciństwa chciała zrobić ze mnie istotkę
przeciwnej płci. Teraz była na studiach, ale nie przeszkadzało jej
to w dalszych próbach. Piżama, którą od niej dostałem była
ciemnogranatowa, z materiału przyjemnego w dotyku i szyta na kształt
japońskiego kimona. Mimi też była fascynatką Japonii i
wszystkiego co z nią związane, więc i mnie starała się w to
wkręcić. Nie powiem, wszystko to było strasznie ciekawe, ale jak w
ciągu dwóch dni dowiesz się o tym kraju więcej niż w ciągu
całego życia, to mózg lekko wysiada...
Zobaczyłem,
że Vincent też wyjmuje swoją piżamę i idzie pod łazienkę.
Pobiegłem za nim, łapiąc go w pasie i starając się go odciągnąć
od jej drzwi. Usłyszałem jego śmiech, gdy odepchnął mnie od
siebie.
- To nie
fair! - krzyknąłem, tupiąc nogą.
- Jak to
niby? Jestem gościem, mam prawo! - odkrzyknął, szczerząc się.
- A ja
ustalam pory i ustaliłem, że ja idę pierwszy! - pokazałem mu
język.
- No to
chyba będąc dobrym gospodarzem powinieneś ustalić, że goście
mają pierwszeństwo, hrabio Trancy! – uśmiechnął się
triumfalnie, kładąc rękę na klamce.
- Hrabia
pojechał w góry nad morze, została tylko niewychowana służba! –
pacnąłem go w rękę i sam złapałem za klamkę.
- Ale
chyba hrabia zostawił jej jakieś wskazówki i ustalenia! - krzyknął
oburzony, zakładając ręce na piersi.
- A
zostawił! Ustalił zasadę „róbta co chceta”! - wrzasnąłem,
śmiejąc się głośno i już miałem wejść do łazienki, gdyby
nie coś, co zmroziło mi krew w żyłach.
... A
raczej ktoś.
Za
obrażonym Vincentem stała mała, jasnowłosa postać mojej siostry.
Niby
nic, ale nie wyglądała jak ona. Z uprzejmej i cichej An nie było w
niej nic.
Jasne
włosy opadały jej na pochyloną twarz, a prawą dłoń zaciskała
na metalowym pręcie, który zawsze stał w jej pokoju.
Ze
strachem przełknąłem ślinę, a Marchewek zauważył moje
spojrzenie i nagle jakby zbladł. Powoli odwrócił głowę i gdy
tylko zobaczył młodą odsunął się na bezpieczną odległość.
-
A-An... - zacząłem łamiącym się głosem, ale dziewczynka mi
przerwała.
-
Mieliście być cicho – powiedziała, podnosząc głowę i zerkając
na mnie morderczo.
-
W-wybacz! - krzyknąłem, odsuwając się od niej o kilka kroków.
Wyglądała
przerażająco.
- Cicho!
- krzyknęła, tnąc powietrze głosem jak brzytwą – Nie obchodzi
mnie, co ustalił hrabia Trancy odnośnie kąpieli... Ja ustaliłam,
że albo grzecznie wykąpiecie się razem, albo żaden nawet nie
postawi nogi w łazience.
- Ale
An... - chciałem zaoponować, ale przerwało mi świśnięcie pręta.
-
Wybierać! Albo razem, albo nawet na siku was nie wpuszczę! -
krzyknęła, mrożąc mnie wzrokiem – Przez cały weekend –
dodała, znowu opuszczając głowę.
- N-no
to my razem... - powiedziałem niepewnie, ale przerwał mi Vincent.
- Ale
Nath! - zamilkł, gdy tylko An na niego spojrzała.
-
Mówiłeś coś? - spytała chłodno, patrząc na niego wzrokiem
seryjnego mordercy i machając mu prętem przed nosem.
Niby
oboje byliśmy od niej wyżsi, ba, Vinnie o ponad pół metra, ale
teraz to jakby ona nad nami górowała. Chłopak gorączkowo pokręcił
głową, a usta blondynki rozciągnęły się w dziwnym uśmiechu.
-
Grzeczni chłopcy... - powiedziała, przekrzywiając głowę – Mam
ich pilnować? - zaczęła toczyć ze sobą monolog – Nie, nieważne
co zrobią, i tak się dowiem... - mruknęła, poprawiając włosy –
Dobranoc – rzuciła nam ostatnie mrożące krew w żyłach
spojrzenie i poszła do swojego pokoju.
Gdy
tylko zniknęła za drzwiami wypuściłem z płuc powietrze, które
nieświadomie wstrzymywałem.
- Ona
tak często? - spytał zszokowany Vincent, wchodząc do łazienki, a
ja podążyłem za nim.
- Nie...
Rzadko, ale to przerażające – otarłem czoło – To coś na
kształt lunatykowania, tylko że z otwartymi oczami – wzruszyłem
ramionami.
- To tak
się da? - Vincent wytrzeszczył na mnie oczy.
- No...
Chyba. Widziałeś – poczułem, że moje nogi nadal są jak z waty
– Ech, jak ja tego nie lubię – zaśmiałem się cicho.
- Jest
przerażająca... - mruknął pomarańczowowłosy, kładąc swoją
piżamę na szafce – I jeszcze ta jej rura od odkurzacza...
- A ja z
niej kilka razy oberwałem – zachichotałem – Tylko że młoda
później tego nie pamiętała. Jakieś rozdwojenie jaźni... -
wykonałem dziwny gest koło głowy i wbiłem spojrzenie w wannę.
Nastała
krępująca cisza...
- Więc
tego... Co teraz? - spytał Marchewek bezradnie.
- No
chyba musimy się wykąpać... Jakoś tak, tego, we dwoje, czy coś...
- no, nie powiem, młoda zawsze umiała wprawić mnie w zakłopotanie,
ale tym razem wyszło jej wyjątkowo dobrze.
- Ale
ona się nie dowie, że kąpaliśmy się oso-
-
Zapomnij! - zza ściany dał się słyszeć jej krzyk.
Odruchowo
skuliłem się w sobie i zacząłem napuszczać wodę do wanny.
- To
jest An – powiedziałem ze strachem – Z tym nie wygrasz.
- Ech...
- Vincent przeczesał włosy palcami – No dobra... Ale nie mów, że
cię to nie krępuje – rzucił mi zakłopotane spojrzenie.
- No
tego... Trochę tak... - podszedłem do szafki, żeby wyjąć jakiś
płyn do kąpieli, ale jak zwykle nie mogłem się zdecydować –
Pomocy! Nie wiem, który wybrać! - zawołałem chłopaka bezradnie,
a on podszedł do mnie i nachylił się nad szafką.
- Ten –
wskazał na fioletową buteleczkę, którą od razu wziąłem – W
ogóle to co to jest? - spytał, unosząc brew.
- Płyn
do kąpieli – zwiesiłem ramiona. Nie wiem teraz, czy to on jest
niedouczony, czy może ja znowu zachowuję się jak kobieta –
Lawendowy – powiedziałem, wlewając trochę do wanny.
Od razu
zaczął się pienić i roztaczać wokół przyjemny zapach, który
wciągnąłem do nosa, nachylając się nad wanną. Poczułem na
sobie spojrzenie chłopaka, więc odwróciłem się do niego z
uśmiechem.
- Co? -
spytałem, a on nagle się speszył i spojrzał na swoje stopy.
- Nic,
nic... - mruknął – Woda zaraz się przeleje.
Szybko
odwróciłem się w stronę wanny i stwierdziłem, ze ma rację. Mimo
tego, że była duża, to strasznie szybko się napełniała.
Zakręciłem wodę i odwróciłem się w jego stronę, patrząc
wyczekująco.
- Co? -
tym razem on spytał, podejrzliwie unosząc brew.
- Ach,
przepraszam... - odwróciłem się i zacząłem rozpinać swoją
nieodłączną białą koszulę.
Usłyszałem,
że on też się rozbiera, więc roznegliżowanie się przyszło mi
trochę łatwiej. Zdjąłem spodnie i nagle znowu się speszyłem.
- Nie ma
bata, zostaję w galotach – mruknąłem, odwracając się w jego
stronę
- Ja też
– zaśmiał się chłopak, zdejmując spodnie i odkładając je na
szafkę.
Patrząc
na niego aż gwizdnąłem z podziwu. Niejedna dziewczyna chciałaby
teraz być na moim miejscu i gapić się na takie ciało.
- No nie
no... - powiedziałem, podchodząc do niego i lekko dźgając w
brzuch – Dla takiej klaty to ja się nawet na facetów mogę
przerzucić... - powiedziałem pod nosem i słysząc własne słowa
wybuchnąłem głupkowatym śmiechem. Vincent spojrzał na mnie
speszony i nagle zmarszczył brwi.
-
Przestań na chwilę wciągać brzuch... - powiedział, wpatrując
się we mnie.
- Hm?
Ale ja nie wciągam... - odpowiedziałem, pesząc się.
Zauważyłem,
że chłopak trochę pobladł i wytrzeszczył oczy.
-
Przecież ja ci spokojnie mogę wszystkie żebra policzyć! - złapał
się za głowę i oparł o szafkę.
- Ciszej
– syknąłem, patrząc wymownie w kierunku drzwi.
Odpowiedziało
mi tylko westchnienie. Pomarańczowowłosy podszedł do wanny i
powoli do niej wszedł.
- Ale
przyjemna woda... - mruknął, opierając się o jej brzeg z
przymkniętymi oczami i wyrzucił za niego swoje długie, spięte
włosy.
Niepewnie
poszedłem w jego ślady, siadając naprzeciwko niego i starając się
ułożyć w miarę komfortowo dla nas obojga, ale jakbym się nie
kręcił byliśmy niewygodnie ściśnięci. Jednak Vinnie nie miał
racji, wanna nie mieściła nas obojga... Znaczy, pewnie by
zmieściła, ale w dosyć krępującej pozycji. Spojrzałem na
chłopaka z zakłopotaniem.
-
Obiecaj, że nic co się tu wydarzy nie opuści tego miejsca –
powiedziałem, a to zabrzmiało jeszcze gorzej niż w moich myślach.
- No
dobra... - spojrzał na mnie niepewnie, nie wiedząc, czego się
spodziewać.
Wziąłem
głębszy wdech i nagle rozszerzyłem jego nogi.
- C-co
ty? - spytał zaskoczony, a ja odwróciłem się tyłem i usiadłem w
wolnym miejscu.
Podniosłem
głowę to góry i lekko odchyliłem ją do tyłu, żeby spojrzeć na
wyższego.
- Tak
chyba lepiej – wyszczerzyłem się, patrząc na jego zaskoczoną
minę.
-
Błagam, następnym razem ostrzegaj... - odetchnął z ulgą i
przeczesał włosy palcami.
- A o
czym to się pomyślało, co? - spytałem, rechocząc zaczepnie.
- Nie
pytaj... - odpowiedziało mi zakłopotane spojrzenie starszego.
Nic nie
mówiąc zacząłem chichrać się pod nosem i sięgnąłem po żel
pod prysznic. Ten „cynamonowy”. Westchnąłem cicho i wylałem go
odrobinę na rękę, po czym wystawiłem jedną nogę na brzeg wanny
i zacząłem myć łydkę. Oparłem się wygodnie i uśmiechając się
lekko myłem sobie nogę.
- Masz
nogi jak laska – usłyszałem za sobą rozbawiony głos chłopaka,
o którym zupełnie zapomniałem.
Lekko
podskoczyłem i odwróciłem się w jego stronę z wyrzutem na
twarzy.
- No
wiesz, tak cicho siedzieć... - wydąłem usta, patrząc na niego
spod włosów.
- Nic
nie mówiłem, bo rzadko coś mówię gdy się kąpię – zaśmiał
się, odgarniając mi włosy z oczu.
Potrząsnąłem
głową, pozwalając mu opaść na swoje miejsce i wróciłem do
mycia się, psiocząc pod nosem. Z powrotem się oparłem, ale nagle
zorientowałem się, że to nie jest brzeg wanny, tylko pierś
Marchewka.
Nastała
krępująca cisza...
Przestałem nawet przeklinać świat
pod nosem, a moja ręka zatrzymała się wpół ruchu po udzie. Nie
bardzo miałem odwagę spojrzeć w tył.
- Nie przeszkadzasz mi – usłyszałem
niski głos i wiedziałem, że chłopak się uśmiecha.
Zakłopotany wróciłem do przerwanej
czynności i usłyszałem, że tym razem on zaczyna coś nucić.
- Wiesz... Mam taką wielką ochotę
zarzucić głupim tekstem... - po chwili usłyszałem jego głos i
odwróciłem się, unosząc brew – A zatem... - powiedział, widząc
moje spojrzenie – Umyć ci plecki? - spytał, uśmiechając się
niczym stary zboczeniec.
Przezornie zasłoniłem się
ramionami, chichocząc pod nosem.
- Nie ma mowy, zbolu – wyszczerzyłem
się - A poza tym i tak siedzę.
- Więc co ci tak właściwie szkodzi?
- spytał, śmiejąc się.
- Tak właściwie to nic – podałem
mu żel pod prysznic – Jak ci tak zależy to myj.
- Wiesz... Wygłupiałem się... -
poczułem, że wzrusza ramionami – O, mam taki sam! - powiedział
zaskoczony.
- No wiem – zaśmiałem się głupio,
przypominając sobie dzisiejszą prysznicową akcję.
Poczułem, że chłopak wylewa trochę
płynu na moje łopatki i delikatnie zaczyna je myć. Najpierw lekko
się spiąłem, bo od zawsze miałem jakiś dziwny tik nerwowy, gdy
ktoś mnie dotykał, a zwłaszcza mojego nagiego ciała, ale po
chwili rozluźniłem się. W sumie to dawno nikt mnie tak... Czule,
to chyba dobre określenie, nie potraktował. Westchnąłem i
zamknąłem oczy, pozwalając chłopakowi na to, co robił.
Całkowicie się odprężyłem, czując jego duże dłonie na swoich
barkach. Każdy jego dotyk zostawiał za sobą dziwnie przyjemne
mrowienie. Mruknąłem jak kot i usłyszałem, że Vinnie cicho się
ze mnie śmieje. Normalnie bym coś odpowiedział, ale teraz już
prawie zasypiałem w jego ramionach, więc zostawiłem to bez
komentarza. Poczułem, że skończył myć moje plecy, ale nie miałem
zamiaru się ruszyć. Było zbyt wygodnie, a może to ja byłem zbyt
leniwy... Dlatego nawet na rękę mi było, gdy poczułem jego dłonie
na swojej klatce piersiowej. Skończył z tyłu, więc przodem też
trzeba się zająć.
Jak to brzmi...
Zaśmiałem się cicho i wygodniej
oparłem głowę o jego pierś.
- Nie przyzwyczajaj się, nie będziesz
zawsze miał takich luksusów – usłyszałem jego rozbawiony głos.
Odpowiedziałem mu mruknięciem i
machnięciem ręki. Przy jego wielkich łapach moje wyglądały jak
kobiety... Przy nim ogólnie ja wyglądałem jak kobieta! No...
Oprócz włosów.
Jego dłonie błądziły po moim
brzuchu, pozostawiając za sobą mrowienie. Nagle poczułem, że
chłopak wylał mi na głowę trochę wody, a po chwili odrobinę
szamponu. Delikatnie zaczął myć moje krótkie włosy, a ja
zacząłem się śmiać z głupoty tej sytuacji.
- Nie za mocno, mamusiu –
powiedziałem, unosząc głowę i szczerząc się do Vincenta.
Chłopak pacnął mnie w nos i
skierował moją głowę w dół, chcąc dokończyć.
- W takim razie później ja chcę cię
uczesać – pochyliłem się, wbijając spojrzenie w swoje nogi.
- Tak, tak, o ile dasz radę w ogóle
rozplątać moje włosy – słyszałem, że się zaśmiał – Podaj
mi prysznic i odkręć wodę... - powiedział, a ja zrobiłem co
kazał.
Letnią wodą opłukał mi głowę i
rozpuścił swoje włosy. Zauważyłem, że były dłuższe niż
myślałem. Szybko zebrał je w górę i polał wodą, po czym zaczął
je myć. Po chwili spłukał z nich pianę, a jego pomarańczowe
kosmyki zasłoniły mu twarz. Zaśmiałem się, a chłopak tylko je
odgarnął i podniósł się lekko. Szybko się poderwałem i
wyskoczyłem z wanny, a Marchewek powoli wyszedł za mną. W tym
momencie mogłem zobaczyć go w całej okazałości, łącznie z
rozpuszczonymi włosami.
Był bardzo wysoki, co zauważyłem
już nieraz, ale dopiero teraz zdałem sobie sprawę, jak bardzo nade
mną górował. Spojrzałem w lustro i dostrzegłem, że prawie
całkowicie się różnimy. Ja byłem niski i wychudzony, żebra mi
wystawały, a on – wysoki, dobrze zbudowany i umięśniony. Moje
włosy były ciemne, takie szarobrązowe i ich najdłuższe pasma
sięgały karku, a te jego... W ostrym, pomarańczowym kolorze, w
dodatku do połowy uda. Gdyby mi je doczepić to pewnie byłyby za
kolana. No i oczy. Moje były duże, ciemnie, szaroniebieskie, a jego
w czystym, ciemnym odcieniu zieleni. No i on przynajmniej wyglądał
jak facet. Westchnąłem lekko załamany i podszedłem do szafki po
ręczniki. Wracając oczywiście poślizgnąłem się i miałbym
rozwaloną głowę, gdyby nie jak zwykle niezawodny Vincent, który
złapał mnie w locie, nie pozwalając rozpłaszczyć się na
kafelkach.
- Dzięki – podałem mu biały
ręcznik (największy w całym domu) i wyszczerzyłem się,
zarzucając swój na ramiona.
Nucąc sobie pod nosem zacząłem się
wycierać, co jakiś czas zerkając w stronę przyjaciela.
Zobaczyłem, że szybko się wytarł i zawiązał ręcznik na
włosach, po czym zaczął ubierać się luźną w szarą koszulkę i
krótkie spodenki w tym samym kolorze. Nucąc pod nosem dokończyłem
wycieranie stóp i sięgnąłem po „kimono”. Wiedziałem, jak
wygląda, ale nie miałem pojęci, jak się je zakłada, bo kuzynka
mi nie pokazała. Westchnąłem i nieporadnie zacząłem obwiązywać
się paskami, pasami i wstążeczkami. Po chwili westchnąłem i
rozwiązałem wszystkie supełki, po prostu się nim owijając.
- Chodźmy – uśmiechnąłem się do
chłopaka i wyszedłem z łazienki, kierując się do mojego pokoju.
Zauważyłem, że z biurka zniknęły
słodycze dla An i jakimś tajemniczym sposobem rozłożyło się
łóżko. Uśmiechnąłem się wesoło i rzuciłem na nie z błogim
westchnieniem.
- Z czego „ha”? - spytałem, gdy
usłyszałem śmiech Vincenta.
- Z niczego – zaśmiał się – Idę
przebrać galoty – wyszczerzył się do mnie, machając w powietrzu
bokserkami i wyszedł z pokoju.
Wstałem z posłania i sam szybko
zmieniłem bieliznę na suchą. Usiadłem na brzegu łóżka, biorąc
laptopa na kolana i wpisując w wyszukiwarce nazwę anime. Odstawiłem
komputer na bok i sięgnąłem po szczotkę, którą zostawiła An w
momencie, w którym Marchewek wszedł do pokoju.
- Siadaj! - wskazałem miejsce przed
sobą, an co chłopak zwiesił głowę i powlókł się na miejsce
jak na skazanie.
Delikatnie zacząłem rozczesywać
jego lekko splątane, marchewkowe włosy, cicho gwiżdżąc pod nosem
jakąś piosenkę. Wyciągnąłem rękę jak najdalej za siebie i
nadal nie mogłem naprężyć do końca pasma jego włosów.
Wytrzeszczyłem oczy nic nie mówiąc i uśmiechnąłem się wesoło.
Usłyszałem, że Vincent westchnął głęboko i wygodniej się
rozsiadł. Po chwili skończyłem go rozczesywać i wpadłem na głupi
pomysł. Jak zwykle zresztą. Wyszczerzyłem się do jego pleców i
odgarnąłem jego włosy do tyłu, po czym zacząłem zaplatać je w
dwa warkoczyki. Chyba tego nie poczuł, więc jeszcze szerzej się
uśmiechnąłem.
- Zaraz skończę... - powiedziałem,
ukradkiem sięgając po gumki do włosów, które zostawiła u mnie
siostra.
Były dwie, jedna różowa, a druga
błękitna, obie z uroczymi kuleczkami. Zaśmiałem się szatańsko,
wiążąc nimi włosy chłopaka.
- Gotowe! - zawołałem, klepiąc go w
ramiona – Wstań i pokaż się!
Pomarańczowowłosy niepewnie podniósł
się z łóżka i odwrócił w moją stronę, a warkocze opadły mu
na ramiona.
- No... Po co się miałem pokazywać?
- spytał niepewnie, a ja na widok jego miny ryknąłem śmiechem,
ale zaraz zatkałem sobie usta pięścią, nie chcąc obudzić An.
Widząc zestaw jego skołowanych
spojrzeń zacząłem płakać ze śmiechu, a gdy dodatkowo przeczesał
palcami grzywkę myślałem, że zaraz umrę.
Wyglądał tak cholernie śmiesznie!
Taki stuprocentowy mężczyzna,
któremu ktoś nagle zrobił warkocze...
Znowu zawyłem ze śmiechu, a on
uniósł brew, patrząc na mnie groźnie, co w obecnej sytuacji dało
komiczny efekt. Dusząc się śmiechem wskazałem ręką za niego, na
lustro. Chłopak niepewnie odwrócił się w jego stronę i gdy tylko
zobaczył swoje odbicie wytrzeszczył oczy. Złapał się za końcówkę
jednego z warkoczyków i uniósł go do góry, do swoich oczu. Wtedy
zauważył różową gumkę z kuleczkami i zrobił zeza, wpatrując
się w nią.
- Kuleczki... - powiedział cicho, na
co ja wybuchnąłem nową salwą śmiechu, a Vinnie po chwili
dołączył do mnie.
- O-o-o-ogar – wysapałem, ocierając
łzy z policzków i podnosząc się z łóżka, na które
przewróciłem się pod wpływem śmiechu – M-mieliśmy oglądać –
powiedziałem, cicho chichocząc.
- Ach, fakt! - pomarańczowowłosy
złapał laptopa i usiadł się pod ścianą – Weź jakieś
słodycze, ja włączę – powiedział z delikatnym uśmiechem, a ja
grzecznie podszedłem do stołu i wziąłem kilka miseczek z
chipsami, cukierkami, żelkami i te pe, przy okazji zwieńczając ten
niezdrowy stosik Coca-Colą i dwoma szklankami.
Z zaciekawionym uśmiechem przysiadłem
się do niego, stawiając obok słodkości i zerknąłem w ekran, na
którym pojawiły się ciekawe obrazki. Vincent postawił laptop na
swoich kolanach, a ja oparłem głowę o jego klatkę piersiową,
wyczekująco wbijając wzrok w monitor. Marchewek kliknął w jakiś
link i wyświetliło nam się okno, w którym zaczęło lecieć
tajemnicze anime.
- A więc start! - powiedziałem,
okrywając nas kołdrą i uśmiechając się złowieszczo.
Oglądaliśmy show z zaciekawieniem,
co jakiś czas podjadając żelki albo coś innego.
Rzeczywiście, był tam chłopiec o
moim nazwisku, ale... Oprócz nazwiska nie było w nas nic podobnego!
A zwłaszcza nie głos, jak to określiły Annie i Cath! On brzmiał
jak kobieta!
- Czy ja też brzmię jak kobieta? -
spytałem bezradnie Vincenta, na co ten postał mi spojrzenie w stylu
„a mam mówić szczerze czy taktownie?”.
Mamrocząc pod nosem wróciłem do
oglądania, skupiając się na pogmatwanej fabule, okolonej
wiktoriańskim klimatem tajemnicy i mroku. Podobało mi się to
połączenie, a dodatek małego sadysty w postaci Aloisa jeszcze
bardziej mnie ucieszył. Od pierwszego momentu poczułem się jakoś
związany z tą postacią, chociaż nie miałem pojęcia dlaczego.
No... Może przez nazwisko?
Vincent co jakiś czas zmieniał
odcinek, a ja w tym czasie łaziłem po następne słodkości. Po
kilku godzinach zbliżaliśmy się do końca serii. Spojrzałem
smutno na kilka odcinków, które zostały nam do końca i z powrotem
zatopiłem się w świecie dziewiętnastowiecznej Anglii. W pewnym
momencie szeroko otworzyłem oczy, zaskoczony nagłą śmiercią
mojego ulubionego bohatera.
- O-ojej, umarł – powiedziałem,
lekko zaskoczony i nie przejmując się tym zbytnio wróciłem do
oglądania.
Nagle poczułem coś ciepłego na
policzku. Szybko dotknąłem twarzy i zorientowałem się, że to
łza.
- Że co? - spytałem sam siebie z
niemałym zaskoczeniem, wpatrując się w swoje palce – Płaczę? -
zaśmiałem się lekko zaskoczony, ocierając policzki i zwracając
na siebie uwagę chłopaka obok.
- Płaczesz? - spojrzał na mnie
zdziwiony, a ja spojrzałem na niego jak na idiotę.
- No widocznie – wyszczerzyłem się,
podczas gdy oczy zaszły mi łzami – Sam nie wiem czemu... - wbiłem
spojrzenie w ekran.
Przez chwilę czułem na sobie
niepewne spojrzenie Marchewka, ale po pewnym czasie i on wrócił do
oglądania.
Z chwili na chwilę coraz bardziej
traciłem widoczność. Lekko zirytowany zamrugałem i starałem się
wrócić do dziewiętnastowiecznej Anglii. Z dziwnym uczuciem
oglądałem historię życia blondyna w moim wieku. W pewnym momencie
coś zakuło mnie w brzuchu i całkowicie zalałem się łzami.
Pochlipując cicho wtuliłem zapłakaną twarz w przód koszulki
Vincenta, całą ją mocząc.
- Nath? Co się stało? - usłyszałem
niepewny głos chłopaka i poczułem jego rękę na swojej głowie.
Nie miałem pojęcia, dlaczego mój
nastrój nagle odwrócił się o sto osiemdziesiąt stopni. Chłopak
delikatnie złapał mnie za podbródek i uniósł moją twarz do
góry, żeby spojrzeć mi w oczy.
- Nie płacz... - powiedział cicho,
głaszcząc mnie po głowie.
Do reszty się rozkleiłem i
bezceremonialnie wryłem mu się na kolana, przy okazji tuląc go.
Schowałem twarz w zagłębieniu jego szyi i zarzuciłem mu ręce na
plecy.
- Spokojnie... - usłyszałem jego
zaskoczony głos i poczułem, że delikatnie odwzajemnił mój
uścisk.
- B-boli... - wyszeptałem prosto do
jego ucha, zaciskając dłonie na jego koszulce, jakby z obawy, że
nagle ode mnie ucieknie.
- Co cię boli? - spytał ze
zmartwieniem, gładząc mnie po głowie.
- Wszystko! - krzyknąłem zgodnie z
prawdą, przełykając łzy.
Całe ciało mnie paliło, jak nigdy
dotąd. Bolało, strasznie bolało. Coś kuło mnie w brzuchu, czułem
się, jakby coś rozdzierało mi wnętrzności. Przy okazji czułem
się, jakby czegoś ważnego mi brakowało, ale nie miałem pojęcia,
dlaczego czuję to wszystko. Przez jedno anime? Nie, to chyba
niemożliwe...
Przylgnąłem ściśle do chłopaka,
dławiąc się łzami, a on objął mnie mocno i zaczął kołysać
mnie w ramionach.
- V-Vinnie... Czy to dziwne, że n-nie
pamiętam kilku lat ze środka s-swojego życia? - wyjąkałem,
pociągając nosem.
- To nie ma znaczenia... - wyszeptał
chłopak, głaszcząc mnie po głowie – Nie martw się, będzie
dobrze...
Za każdym razem słyszałem te słowa.
Zawsze wszyscy mówili, że „będzie dobrze”.
Nigdy nie było.
Powinienem był się nauczyć, że nie
będzie dobrze, ale... Te słowa trochę mnie uspokajały. Chciałem
wierzyć, że będzie dobrze. A może po prostu byłem tchórzem i
nie chciałem przyznać się przed samym sobą, że tak jest? Bo
gdybym przyznał, że nie będzie dobrze musiałbym się zmierzyć ze
smutną rzeczywistością, zamiast uciekać w fałszywy uśmiech...
Sam nie wiedziałem, dlaczego moje
myśli zmierzały tym torem.
„Będzie dobrze” w ustach Vincenta
zabrzmiało tak prawdziwie, jakby chciał powiedzieć, że sam to
sprawi.
Po jakimś czasie zasnąłem, zmęczony
łzami i ukołysany przez starszego chłopaka.
Nie mam pojęcia, jak długo płakałem.
Omnomnomnomnom! *-* <3
OdpowiedzUsuńDostałem dedyka. Jeeeejj...! XD
A co daleeeej?
OdpowiedzUsuńProszę natychmiast siadać na swoich czterech literach i pisać,bo wiecznie czekać mi sie nie chce xd
UsuńŻądam kontynuacji !! T^T to nie jest zwykle opowiadanie ... To jest świetne i taaakie realne *--* poczułam sie jakbym była w tym pomieszczeniu i oglądała to wszystko na żywo ^_^ Wielbie Cię za to dzieło ;33 W tej chwili nie wiem czy płacze ze szczęścia czy po prostu za dużo emocji jest we mnie...T^T Tak czy inaczej jak już wspomniałam, kocham to opowiadanie x.x Hwaiting ! Czekam na 3 część :D
OdpowiedzUsuń